Ile jest mięsa w mięsie?
Zamiast wołowiny - konina, oślina lub wieprzowina. Zamiast baraniny - wołowina, a z kolei zamiast jagnięciny - mięso z psa lub kota. Liczne afery w przemyśle mięsnym przeraziły nie tylko klientów z Polski, ale i z całej Europy.
W ostatnich miesiącach mieliśmy do czynienia z zalewem informacji o skażonym mięsie. Zaczęło się od Wielkiej Brytanii, gdzie w produktach mięsnych przeznaczonych na eksport jako czysta wołowina odkryto sporą domieszkę koniny i ośliny. W niedługim czasie podobna afera wybuchła w Irlandii, gdzie przedsiębiorstwo Rangeland sprzedawało wołowinę, która w 75% zawierała końskie mięso.
Skandal był tym większy, że kolejne wielkie firmy sprzedawały skażone mięso. Były wśród nich m.in. Tesco, Lidl, Aldi, Iceland czy Ikea. Jak uznał Jerzy Arent, przewodniczący partii Zieloni RP: - To szokujące! Doniesień o oszustwach w przemyśle mięsnym nie można już traktować jak sporadycznych przypadków. To prawdziwa plaga. Biorąc pod uwagę, że fałszerstwa wykraczają poza granice naszego kraju, należy spodziewać się, że w przyszłości cały przebieg produkcji: od skupu zwierząt rzeźnych, poprzez ubój, aż po przetwórstwo, będzie odbywał się pod ścisłą kontrolą Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej i Sanitarnej.
Gorączka szukania winnych nie miała końca. Wielka Brytania oskarżała Irlandię (stamtąd skupowano oślinę), ta znów winiła Holandię, by w końcu odpowiedzialność zrzucić na Polskę, gdyż konina pierwotnie pochodziła właśnie znad Wisły. Nikt nie pomyślał o tym, że proceder fałszowania mięsa może być zarządzany przez międzynarodową sieć oszustów.
Na domiar złego, inspekcje w kolejnych krajach odkrywały coraz bardziej szokujące dane. W Islandii bowiem okazało się, że choć w pierogach z wołowiną nie stwierdzono koniny, to... nie było w nich w ogóle mięsa. Nieco wcześniej w Szwecji odkryto importowane z Węgier, barwione mięso wieprzowe, które „udawało” wołowinę. Podobny problem dotyczył Danii. W Szkocji z kolei to właśnie wołowina miała pełnić rolę droższej baraniny.
Najgorsze dane przyszły jednak ponownie z Wielkiej Brytanii. Dziennikarze w jednym z programów telewizyjnych sprawdzili mięso podawane w londyńskich lokalach gastronomicznych. Okazało się, że w jagnięcym curry niestety nie ma mięsa jagnięcego, wołowego, wieprzowego, oślego ani nawet końskiego. Według prezentera Ricka Edwarda, niezidentyfikowane DNA mogło pochodzić od psa, kota lub szczura.
Ogromny problem istnieje również na polskim rynku. Informacja, że Słowacy sprzedali nam pięć ton kurczaków zarażonych najgroźniejszą odmianą salmonelli wywołała burzę w Internecie. Jednak jeszcze większe oburzenie spowodowały praktyki ubojni koło Rawy Mazowieckiej. To właśnie tam pod osłoną nocy przewożono chore krowy, co obnażyło brak jakiejkolwiek kontroli nad rynkiem mięsa.
Internet i gazety są zalewane ogłoszeniami typu: „kupię chore bydło”. Stare, pourazowe, a czasem i zdechłe zwierzęta są zwożone do ubojni, gdzie w szokujący sposób „odświeża” się padlinę, a uzyskane w ten sposób mięso i wędliny trafiają na nasze stoły.
Jerzy Kądzielewski, łodzianin od lat zaangażowany w walkę o lepszą jakość żywności, uznał: - Tylko zorganizowany, masowy ruch społeczny może wpłynąć na instytucje państwowe i unijne, by skuteczniej kontrolowały proces produkcji i dystrybucji żywności. Fortuny zdobyte kosztem zdrowia konsumentów nie mogą bezkarnie satysfakcjonować trucicieli i oszustów.
Paweł Rogaliński,