O tym, jak powstawał "Układ Zamknięty"
Zobacz w galerii:
Przedpremierowy pokaz "Układu zamkniętego" w Gdyni5 kwietnia na ekrany polskich kin wszedł film pt. „Układ Zamknięty", traktujący o bezwzględnych mackach władzy i machiny urzędniczej, które potrafią zaplątać się wokół przeciętnego człowieka, biznesmena i zniszczyć całe jego życie. Co bardziej przerażające- fabuła filmu oparta jest na rzeczywistych wydarzeniach rozgrywających się we współczesnej Polsce.
Z Olgą Bieniek, producentką filmu „Układ zamknięty”, rozmawia Paulina Grunwald.
Paulina Grunwald: Kilka dni temu do polskich kin wszedł film pt. „Układ zamknięty”, którego jest Pani producentką. Nie jest to jednak jedyny film, którego produkcją postanowiła się Pani zająć. W ostatnich latach mogliśmy oglądać m.in. „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł”, „Pułkownik Dąbek. Obrona Gdyni 1939” czy „Czarny czwartek Gdynia ’70. Dlaczego?”. Wszystkie te produkcje to filmy dokumentalne bądź dokumentalizowane, oparte na faktach z historii Polski XX wieku. Skąd zainteresowanie taką tematyką?
Olga Bieniek: Oj, zabrzmiało bardzo dumnie. Ale chciałabym na początku uściślić, że nie byłam producentem wszystkich tych tytułów. „Pułkownik Dąbek” to film dokumentalny fabularyzowany, który produkowałam na zlecenie i pod auspicjami gdańskiego ośrodka TVP. Z przyzwoitości nie będę komentować roli ośrodka, jaką odegrał w powstaniu tego filmu, bo w istocie była żadna. „Czarny Czwartek” to pierwszy film fabularny, w którego powstawaniu brałam udział, ale byłam szefem produkcji – nie producentem. Moje pierwsze filmowe samodzielne „dziecko” to „Układ zamknięty”. Jakkolwiek to zabrzmi, a wiem, że dziwnie, to dziecko moje i mojego wspólnika – filmowe, zaznaczam. Wie Pani, czasem jest tak, że nie do końca podejmuje się decyzje analizując kontekst merytoryczny. Moim marzeniem zawsze była praca w filmie. Po spędzeniu kilku, a nawet łącznie kilkunastu lat w telewizji, zaczęłam zabierać się za produkcje, w których mogłam po prostu brać udział. Pierwszy film – „Czarny Czwartek”. Moja funkcją w tym projekcie na początku był location manager. Niecałe dwa miesiące przed rozpoczęciem okresu zdjęciowego z jakiegoś powodu wycofała się szefowa produkcji i na mnie spadły jej obowiązki. Tam też poznałam Mirka Piepkę, współscenarzystę i współproducenta „Czarnego Czwartku”. Nasze relacje od początku były dobre, dlatego też, po niedługim czasie uznaliśmy, że jest nam ze sobą dobrze i możemy zbudować zawodowy związek. Tak go nazywamy. Mirek przez wiele lat był dziennikarzem śledczym, dla niego historie prawdziwe i dochodzenie do prawdy to był chleb powszedni. Dlatego też scenariusze, które pisze są właśnie takie: mocno umocowane w otaczającej rzeczywistości.
Jeśli natomiast chodzi o wybór tematyki historii polskiego wybrzeża, to jest to trochę lokalny patriotyzm, choć nie do końca. Te tematy pojawiły się po prostu, nie ja je ustalałam czy wybierałam. Ale coś w tym jest, że Pomorze to teren jeszcze przez filmowców nie do końca odkryty, tak ze względu na plener filmowy, jak i tematykę. Oczywiście zrobiono tu już sporo filmów, ale jeszcze jest o czym pisać scenariusze.
Skąd wziął się pomysł na film „Układ zamknięty”?
Podczas realizacji „Czarnego Czwartku”, po długim dniu zdjęciowym Mirek wrócił do domu i wygrzebał jedną z gazet ze stosu, który uzbierał się przy łóżku. Znalazł w nim krótką notatkę o przedsiębiorcach, którzy walczą o sprawiedliwość. Zadzwonił o 2 w nocy do Michała Pruskiego, swojego przyjaciela, z którym pisał scenariusz do Czarnego Czwartku. Tak się zaczęło.
„Układ zamknięty” to bardzo polityczny film, poruszający tematykę władzy, jej nadużywania i tego, jak daleko idące konsekwencje mogą przynieść arbitralne decyzje urzędnicze dla zwykłego człowieka, biznesmena. Takie ujęcie tematu może być odebrane jako krytyka władzy i jej struktur, a być może i konkretnych stanowisk. Czy podczas realizacji filmu spotkaliście się Państwo z jakimiś próbami wpływania na scenariusz bądź inne elementy produkcji przez przedstawicieli władzy, polityków bądź inne podmioty? Czy spotkaliście się z jakimikolwiek naciskami?
„Układ” to film fabularny. Faktycznie treść scenariusza i filmu oparta jest na motywach autentycznych wydarzeń. Jak się okazało, nie można mówić o tym, że pokazujemy przypadek odosobniony. Business Centre Club, przyznając nam patronat honorowy nad filmem oświadczył, że takich spraw w Polsce jest wiele, liczy się je nie w dziesiątkach, ale w setkach. W związku z tym, rzeczywiście można powiedzieć, że to film polityczny, bo jeśli kanwą powstania scenariusza była ludzka historia i nie chodzi tu o podwórkowy mezalians, tylko nadużywanie władzy urzędników oraz bezprawne i bezpodstawne rujnowanie przedsiębiorstw, to faktycznie nie trudno o wspólny mianownik. Krytyka… widzi Pani, jakby tak troszkę pokrętnie to potraktować, to jak bardzo Koterski krytykuje kobiety w filmie „Baby są jakieś inne”? w każdym filmie jest trochę krytyki – tak mi się wydaje. Choć przyznaję, ze w przypadku „Układu” wnioski zdają się być jednoznaczne.
Podczas realizacji spotkały nas historie, o których – gdybym osobiście nie brała w nich udziału – powiedziałabym: niestworzone, wymyślone i naciągane. Choć nikt nam nie przykładał noża do gardła, spotkaliśmy się z wieloma sugestiami dotyczącymi filmu. Z jednej strony pochwały, z drugiej ostre słowa.
Jeszcze zanim film został ukończony, otrzymaliście Państwo nagrodę Wektor 2012, przyznaną przez środowisko biznesowe za "odwagę w krzewieniu prawdy o polskim środowisku biznesowym". Jakie znaczenie ma dla Pani ta nagroda?
Olbrzymie, choć przepraszam, wiem, że brzmi to próżnie. To ważna nagroda, bo przyznana przez środowisko polskich biznesmenów "za odwagę w dążeniu do przedstawienia prawdy o problemach, z którymi na co dzień zmagają się polscy przedsiębiorcy w starciu z bezwzględną machiną urzędniczą, oraz za niezwykły upór, dzięki któremu realizacja filmu stała się możliwa". Na początku naszych starań o pieniądze na film, polscy przedsiębiorcy byli dość sceptyczni. Nic zresztą dziwnego. Odmowa przyznania nam środków w PISF tylko utwierdziła ich w przekonaniu, że nic z tego nie będzie. Kiedy jednak powstały zdjęcia i mogliśmy im pokazać zmontowany materiał filmowy, zyskaliśmy ich zaufanie.
W obsadzie „Układu zamkniętego” możemy zobaczyć wielu znanych i chętnie oglądanych aktorów młodego pokolenia, jak Magdalena Kumorek czy Przemysław Sadowski, ale również legendy polskiego kina, jak Janusz Gajos czy zapomniany ostatnio nieco Kazimierz Kaczor. Czy trudno było namówić takie sławy do zagrania w „Układzie zamkniętym”?
Każdy człowiek ma prawo podejmować decyzje samodzielnie, kierując się własną intuicją i zainteresowaniem. Aktor to przecież człowiek, któremu podjąć decyzję jest tym trudniej, że ma świadomość, iż potem z taką kreacją aktorską będzie utożsamiany. I znów zabrzmi to próżnie – trudno – ale nikt nam nie odmówił. Pan Janusz Gajos szczególnie „oglądał” swoją postać. I dobrze, ponieważ dzięki jego zaangażowaniu i współpracy z Ryszardem Bugajskim, prokurator Kostrzewa to prawdziwy drań, w którego postępowaniu widać jednak różne emocje. To wielki aktor. Kazimierz Kaczor, aktor, który także trwale zapisał się już dawno w pamięci polskich widzów, także nie musi nic nikomu udowadniać. Przyjął naszą propozycję i genialnie wykonał zadanie aktorskie.
Reasumując, trudniej było wyjaśnić skąd pomysł na scenariusz i ile prawdy niesie sam tekst, niż zaprosić aktorów i twórców, ale też pozostałych członków ekipy do współpracy. Namówić kogoś… nie, mieliśmy to szczęście, że nie trzeba było namawiać.
Jak wspomina Pani pracę nad „Układem zamkniętym”?
To zależy, o co dokładnie Pani pyta. Jeśli o samą realizację – genialnie wprost. Chyba mogę śmiało zaryzykować stwierdzenie, że organizacyjnie, merytorycznie i logistycznie byliśmy naprawdę dobrze przygotowani. Nie było problemów, nadgodzin. Ekipa, jeśli pracuje ze sobą przez kilka czy kilkanaście tygodni staje się komuną. Mieszkanie razem, jedzenie i pracowanie to trochę jak pobyt na koloniach. Jeśli ludzie są mili, jest miło. U nas było bardzo miło.
Jeśli natomiast pyta Pani o drogę pozyskiwania środków finansowych – było mniej miło. Ten aspekt był bardzo trudny, stresujący, niejednokrotnie kapały łzy – tak, siebie mam na myśli. Ale pewien wyjątkowy człowiek powiedział mi kiedyś, że człowiek jest mądry wtedy, kiedy z najgorszych trudności potrafi wyciągnąć wnioski. I to właśnie jest cel.
Pomimo wyprodukowania już kilku filmów, próżno szukać w Internecie informacji na temat Pani osoby. Celowo odcina się Pani od mediów, czy to media się jeszcze na Pani nie poznały?
Och, bez przesady. Po co komu wiedza o mnie? Jestem rzemieślnikiem, nie artystą. Ani się od mediów nie odcinam, ani nie szukam kontaktu. Nie jestem interesującym materiałem na celebrytkę.
Choć jest Pani młodą osobą, na Pani koncie zapisało się już sporo sukcesów. Które uważa Pani za najważniejsze?
Nie tak sporo, raptem kilka drobnych rzeczy. Znam znacznie bardziej zasłużonych! Pewnie nie to chciałaby tu Pani usłyszeć, ale odpowiem prawdę. Najważniejszy dla mnie sukces to wspaniała relacja z moimi dziećmi. Jestem mamą. Wprawdzie zajętą, ale szczęśliwą. Nie taką, która jest w domu cały czas, ale też nie taką, której wiecznie nie ma. Uwielbiam swoją pracę i nie zamierzam z niej rezygnować, dlatego też potrójnie celebruję czas z moimi chłopcami. A wbrew pozorom nie ma go tak mało, choć zawsze mogłoby być więcej, wiadomo. Za sukces więc uważam to, że chłopcy wiedzą, że mają mamę i nie czują - przynajmniej wszystko na to wskazuje, że nie czują – że jestem w ich życiu nieobecna. A ponieważ mają mnie zadowoloną i spełnioną, choć czasem zmęczoną, to zadowolenia udziela się także im. Szczęśliwa mama = szczęśliwe dzieci – bezwzględnie coś w tym jest!
A jeśli spytałabym o sukcesy zawodowe, choć niekoniecznie o nagrody, na które wskazałaby Pani w pierwszej kolejności?
Zawodowe… wie Pani, ja nie mam jakiegoś wypchanego portfolio i może nawet nie będę go mieć. Czas pokaże. Myślę jednak, że za sukces zawodowy uznałabym nieprawdopodobną konsekwencję w doprowadzaniu rzeczy do końca. Konsekwencję, o jaką sama bym się nigdy nie posądziła. Oczywiście uważam się za osobę skrupulatną i dokładną, solidną i pracowitą, ale niestety to teoria, a praktyka często pokazuje, że jest inaczej. Ale zaczęłam o tym myśleć właśnie w tej chwili, gdy mnie Pani o to pyta. Ta konsekwencja jest wynikiem nie tyle tylko mojej własnej wytrwałości, ile też wsparcia, jakie mam w codziennym zawodowym życiu: fantastyczny wspólnik, współpracownicy, rodzina. To wszystko się liczy.
Myślę, że dzięki temu właśnie doprowadza się rzeczy do końca, bo w każdej pracy ma się czasami dość i jeśli jest siła na to, żeby brnąć dalej, jeśli jest zdrowe źródło takiej siły, to trzeba tylko umieć z niej skorzystać. William Goldman, wybitny amerykański scenarzysta, zresztą dwukrotny laureat Oscara, napisał w jednej ze swoich książek: „człowiek, który poddaje się losowi, staje się ludzkim wrakiem”. No właśnie. Reasumując, biorąc pod uwagę fakt, że produkcja filmu to praca absolutnie zbiorowa, za swój sukces uważam, że te filmu powstały. Byłam przecież tej ekipy częścią.
25 marca w gdyńskim Multinikie, odbył się prapremierowy pokaz „Układu zamkniętego”. Jakie były reakcje pierwszych widzów? Jakie opinie o filmie dało się usłyszeć?
Po tej projekcji ludzie opuszczali salę kinową w zupełnym milczeniu. To było przerażające. Zastanawiałam się przez moment, co jest nie tak. Czy to nie aby z zażenowania, niby wielka sprawa, film na motywach prawdziwych wydarzeń i tak dalej, a tu klops, nie wyszło. Widz w to nie uwierzył. Ale po chwili, w rozmowach z gośćmi pokazu okazało się, że byli po prostu wstrząśnięci. Że film zrobił na nich olbrzymie wrażenie.
Od 5 kwietnia, a od 14 kwietnia w Chicago, wszyscy możemy oglądać w kinach „Układ zamknięty”. Pani praca nad produkcją filmu dobiegła końca, a jakie są Pani plany zawodowe na najbliższą przyszłość? Czy rozpoczęły się już prace nad kolejną produkcją filmową? I czy znów możemy oczekiwać spojrzenia w historię polskiego wybrzeża?
Naturalnie! Wprawdzie konkretne prace jeszcze się nie rozpoczęły, bo ten film wymagał sporo, jednak zaręczam, że rozpoczną się bardzo niedługo. Na pewno w tym roku jeszcze zrealizujemy zdjęcia do jednego filmu i jest duża szansa na to, że – częściowo – także do drugiego.
W jednym z filmów faktycznie pokażemy fragment kart historii wybrzeża, drugi natomiast może wydarzyć się obojętnie gdzie. Ale my uprawiamy lokalny patriotyzm. Uważamy, że Trójmiasto, Kaszuby i okolice to piękny i nieograny jeszcze teren i daje olbrzymie, olbrzymie możliwości. Dlatego na pewno – przynajmniej częściowo – film zrealizujemy na Pomorzu.
Dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych udanych produkcji filmowych.
----------------------------------------------------------------------
Uwaga!
Na życzenie publiczności w Chicago odbędzie się dodatkowy pokaz filmu pt. "Układ zamknięty". Seans odbedzie się we wtorek, 23 kwietnia o godz. 8:00 wieczorem! Bilety w cenie $15.00 (zwykłe) i $20.00 (VIP) można nabyć pod numerem 773-486-9612 lub na stronie www.pffamerica.com