Ślady
Każdy ruch w fizycznym i metafizycznym świecie pozostawia ślad. Nie każdy jednak jest wart utrwalenia lub utrwalonym zostaje. Są ślady, które przepadają bezpowrotnie. Wiersze pisane patykiem na plaży, puste słowa, odciski tłustych palców na szklance czy też frazesy polityków.
Jeżeli naprawdę w przyrodzie upstrzonej w energię nic nie ginie, to bardzo dobrze, że niektóre ślady znajdą się na wysypisku śmieci tego i tamtego świata. Niech tam przepadną z kretesem w astrofizycznej wersji wszechświata równoległego, gdzie miałyby okazję przedrzeć się za pomocą kosmicznej dziury.
Występują ślady niedobre, brzydkie i fałszywe, które, wbrew ich ohydności, należy utrwalać. A tak właśnie, dla pamięci o tym, czego nie czynić, nie mówić, nie pisać i nie malować. Pamięć człowieka charakteryzuje się wybiórczością i przepastnymi, pustymi obszarami. Należy jej dopomóc. Dlatego stworzono biblioteki, muzea, notatniki i zawód babci, która pamięta i przypomina o tym, co się w rodzinie ważnego wydarzyło.
O śladach nieprzyjemnych chcemy zapomnieć szybko i przejść nad nimi do porządku dziennego w oczekiwaniu na uroki. Na szczęście znajdują się między nami mądrzy i szlachetni, którzy ową brzydotę notują ku przestrodze potomności.
Ślady piękne to samograje naszej historii i teraźniejszości. Nie można o nich zapomnieć, chociażby z powodu tłumu tropicieli i kolekcjonerów, którzy łaso śladem pięknym podążają. I bardzo dobrze. Dopóty, dopóki z powyższym śladem się nie utożsamiają i nie zaczynają cytować jego obecności jako własnego tropu – dzięki im wielkie i psychiatrzy nie muszą brać godzin nadliczbowych.
W kronikach każdego narodu pojawiają się ślady, o których zapominać nie wolno. Wyświechtane stwierdzenie o braku przyszłości bez przeszłości obowiązuje i będzie bardzo dobrze, jeżeli powyższego nie zlekceważymy.
Nie co dzień zdarza się w naszej historii ślad wiekopomny i chwalebny, którego można by nam zazdrościć. Taki, który jest nadobnym dowodem na to, że my „nie gęsi, iż swój…”, itd. Ślad, który dowodzi, że synowie tej nacji nie tylko kreatorami mody sandały/skarpety bywali… Aha, już ktoś wymyślił, że to kompleksy nogawkami autora wypadają… Nie moi drodzy, nie kompleksy tylko wstyd. Wstyd wobec nas samych. Jak to jest możliwe, że na urodzinach Ignacego Jana Paderewskiego, obchodzonych w Muzeum Polskim w Chicago, przy okazji otwarcia muzealnej sali mistrza, nie było naszych mediów…(!) Panowie i panie od spraw dziennikowych i redakcyjnych… TO JEST WSTYD!!! Jest to rzecz niemożliwa i nie do przyjęcia. Polityka, szmika, tika, tika, układziki, szmaciki i inne bzdury nie mają tutaj znaczenia. Są miejsca i wydarzenia, kiedy oszołomione bzdety trzeba odłożyć na półkę w piwnicznej szafie i schować na inne bardzo ważne okazje kulturalne w społeczności polonijnej. Koncert Batody Elektrody, Szminki Paulinki i Gucia Do Snucia, są nam „niezbędne” i media nie mogą sobie pozwolić, abyśmy o nich zapomnieli. Nie, nie chcę przez to powiedzieć, aby wcześniej wymienionych do głosu nie dopuszczać. Oczywiście, że tak. Niech sobie klepią owe paralityczne liry i rzępolą muzę bez zobowiązań. Człek nie zawsze musi rozum nadwyrężać, tym bardziej, gdy się ciężko przez cały tydzień napracował. Niech ma kawałek rozluźniającej blablaniny, która nikomu ani niczemu nie szkodzi. A i panienki występujące pod czarodziejskimi pseudonimami urocze bywają…
Tymczasem dajmy Mistrzowi Paderewskiemu i nam samym szansę. Pozwólmy mu zaistnieć na pierwszych stronach, skoro tak cudowny i niepowtarzalny ślad pozostawił. Oddajmy honory tym ludziom, którzy z czystej pasji i narodowej sumienności przez kilka lat przygotowywali skromną i pięknie bogatą salę w muzeum przy Milwaukee.
Ja wiem, że to nie trójwymiarowe kino ani „super rap disco”. Wiem, że nie podnosi ono poziomu adrenaliny. A co z dumą? To przecież zbiór dowodów na to, że można osiągnąć w życiu to, co wielu wydaje się niemożliwym. Jeden człowiek posiadł dziesiątki renesansowych umiejętności i nie bał się ich stosować w praktyce. Występował w świecie jako ambasador nas wszystkich. Dzięki grupce pasjonatów, mamy miejsce-sanktuarium, do którego możemy się zawsze odwołać, i na które możemy się powołać. Miejsce, w którym możemy się na chwilę zatrzymać i zadumać nad komplikacją człowieczych umiejętności. Nad bogactwem przeżyć, które przerastają naszą codzienność. Paderewski nie był ufoludem. Żył i był naprawdę. Kolorowość jego historii jest dla wielu nadzieją. Dowodem na to, że myślenie ponad ustalonymi kanonami nie jest grzechem. Dlatego obecność mediów narodowych na otwarciu Pokoju Paderewskiego jest OBOWIĄZKIEM! Ta uroczystość nie była „o dyrektorach”, „sekretarzach” czy też „redaktorach”. To było nasze „DZIĘKUJEMY” dla człowieka, któremu nie było obojętne, jaką narodowość miał wpisaną w paszport.