Świat ma u stóp
Krakowskie wydawnictwo Znak potrafi swych czytelników zaskoczyć czymś miłym. Oto z okazji Świąt Bożego Narodzenia wprowadziło do księgarń nową książkę zat. "Życie niebywałe", będącą autobiografią światowej sławy artysty fotografika, Ryszarda Horovitza. Jest to rzeczywiście prezent niebywały – zawiera 450 stron, oprawiony jest w twardą okładkę, posiada całą lawinę zdjęć (wiadomo!), no i rzadkiej urody prozę. Co za narracja – mocne, zaskakujące fakty, przezabawne anegdoty, bogate kalendarium artystycznych dokonań twórcy i iście długi indeks osób, od Woody’ego Allena począwszy, poprzez Jacka Bliklego, Nikitę Chruszczowa, Andrzeja Cybulskiego, Józefa Cyrankiewicza, Milesa Davisa, Roberta Kennedy'ego, Romana Polańskiego itd., itd., aż do Krystyny Zachwatowicz, Andrzeja Wajdy i zamykającego tę długą listę Jana Zylbera. Naprawdę, chce się taką rzecz czytać i patrzeć na te zdjęcia bez końca.
Spotykamy powojenny Kraków, artystyczne kręgi, początki legendarnej Piwnicy pod Baranami, następnie Nowy Jork – miasto jazzu, wielkich marzeń i nieograniczonych możliwości, a wszystko to poprzedzone jest przejściem przez piekło getta i obozów koncentracyjnych. Horovitz opowiada o przypadku i przeznaczeniu, o trudnej drodze do sukcesu i sile wielkiej miłości. Odkrywa przed nami kulisy bezwzględnego świata showbiznesu, mówi o wieloletniej przyjaźni z Romanem Polańskim, spotkaniach z najbardziej głośnymi artystami. Kreśli barwny portret epoki oraz (rzecz głównie dla wtajemniczonych!) odsłania tajniki swego fotograficznego warsztatu.
Urodzony w Krakowie w roku 1939, trafił do getta i obozów. Ocalenie swe zawdzięcza Oskarowi Schindlerowi i jest jednym z najmłodszych byłych więźniów niemieckiego obozu zagłady w Oświęcimiu. Studiował w krakowskiej ASP, w 1959 roku wyjechał do USA, gdzie mieszka do dziś. Uznawany jest za prekursora komputerowego przetwarzania fotografii. Od 1967 roku prowadzi własne studio fotograficzne. Jego prace wystawiane są na całym świecie.
A oto dwa wybrane fragmenty, będące próbką zawartości tej ciekawej biografii, oparte – nieprzypadkowo – na ówczesnej PRL-owskiej rzeczywistości:
„Rok 1945. Wśród wielu osób żyjących z moją rodziną na krakowskim Kazimierzu był Roman, chłopiec starszy ode mnie o sześć lat, rezolutny i wygadany, idealny partner dla mnie nieśmiałego i delikatnego. Mamusia zaopiekowała się trochę Romkiem, bo dostrzegła, że brak mu rodzinnego ciepła. Jego mama zginęła tragicznie na samym początku okupacji, a jego tata, tuż po wojnie, związał się z typowo krakowską mieszczką, która rzucała pogardliwe spojrzenia w stronę małego chłopca. Kiedy wiele lat później Romek osiągnął wielki światowy sukces, spojrzała na niego inaczej i nawet zaczęła się nim chwalić. W moim dziecięcym wspomnieniu pozostała na zawsze wcieleniem złej macochy z baśni o Kopciuszku”.
I drugi wątek z tego okresu, znów o swym towarzyszu zabaw, Romku:
„Po wojnie Romek nosił już nazwisko Polański, ale przed jej wybuchem nazywał się Liebling. Pewnego dnia przyszedł po mnie w nadziei na wspólne wyjście do kina, kiedy rozległo się łomotanie do drzwi: kilku ubeków wpadło z nakazem przeszukania mieszkania. Szukali dewiz, być może na skutek czyjegoś donosu. Przewrócili wszystko do góry nogami. Wyciągali rzeczy i niszczyli. W swojej niezmiernej dziecięcej naiwności oprowadzałem ich po domu, od jednego zakamarka do drugiego, pokazując coraz to nowe, warte sprawdzenia skrytki – nawet pod klapą fortepianu. Tymczasem moja siostra stała jak słup soli z dłońmi zwiniętymi w pięści i aż posiniałymi od zaciskania. Myślałem, że to z przestrachu. Dopiero kiedy za ubekami zamknęły się drzwi, przekonałem się, że w rękach ukrywała zwitki zakazanych dolarów”.