Był legendą polskiej przedsiębiorczości
30 lipca br. wszystkie krajowe media podały, że w wyniku drobnego zabiegu niezwiązanego z sercem zmarł w wiedeńskim szpitalu najbogatszy Polak, Jan Kulczyk. Miał 65 lat. Jego ojciec, który odszedł 3 lata temu, liczył 87 lat.
Na wieść o tym wydarzeniu nerwowo zareagowały spółki, lecz analitycy natychmiast pośpieszyli z uspokojeniem: „jego spółki są w dobrych rękach”. Było to ważne, ponieważ zajmujący od 2002 roku pierwsze miejsce w rankingu najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost” i dostrzegany również przez globalny ranking „Forbesa”, Jan Kulczyk zarządzał w ostatnim czasie majątkiem wartym 15 miliardów złotych.
Łączy się go z Poznaniem, gdzie w 1972 roku skończył prawo na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, a trzy lata później obronił doktorat z prawa międzynarodowego o stosunkach pomiędzy podzielonymi Niemcami. Naukowcem jednak nie został, ciągnęło go do biznesu. Pieniądze zaczął zarabiać już w czasach studenckich, pracując w Niemczech jako barman. Pierwszy milion dostał od ojca, który w tym czasie prowadził firmę w Berlinie Zachodnim. Potem sam zarobił drugi milion. Na początku lat 80. razem z ojcem założył pod Poznaniem jedną z pierwszych w Polsce firm polonijnych, która robiła interesy z niemieckimi koncernami. W tym czasie rzemiosła uczył go jeszcze ojciec, ale potem powoli uczeń zaczął przerastać mistrza. Objawił szczególny dar przekonywania państwowych urzędników do nawiązywania z nimi współpracy. Tak rozpoczął działalność z niemieckim Volkswagenem, który po dziś dzień montuje swe samochody w jego fabryce.
Jednakże dr Jan Kulczyk w dużej mierze oparł swe imperium na współpracy z państwem. Choć najbliżej mu było do lewicy, to interesy potrafił robić praktycznie z każdym. W rodzimej polityce był obecny od początku lat 90. Tych, którzy sugerowali, iż ma on wybitny dar do „kręcenia lodów”, zapewniał, iż nie dorobił się na prywatyzacji, lecz na inwestycjach w polskie firmy. Tak czy inaczej, wielu zastanawiało to, jak szybko pojawiali się później w nich zagraniczni inwestorzy i jak prędko nowo utworzone spółki zyskiwały udział w rynku i poprawiały swe wyniki.
Największa część majątku Kulczyka to dziś akcje południowoafrykańskiego koncernu SABMiller, któremu biznesmen sprzedał w 2009 roku Kompanię Piwowarską, spółkę zbudowaną z przejmowanych w tym czasie bankrutujących państwowych browarów. W ten sposób nabył od Skarbu Państwa m.in. Browary Wielkopolskie Lech, lecz było ich więcej. Mówił, iż nie ma to nic wspólnego z pośrednictwem i że nie ma wyjścia, ponieważ w Polsce działają już zagraniczni konkurenci. W podobny sposób Kulczyk postąpił z bankiem PBK, z towarzystwem ubezpieczeniowym Warta i in.
Największą operacją, która wyniosła go na szczyty biznesowej sławy, był zakup udziałów Telekomunikacji Polskiej. Ta prywatyzacja państwowego telekomu polegała na jego sprzedaży innej państwowej firmie, tyle, że francuskiej. Stojąc wtedy z boku, jako polski inwestor, i nie wykładając z portfela ani jednej złotówki – bo pieniądze za udziały w firmie wpłacili Francuzi – sam zarobił na tej operacji kilkadziesiąt milionów euro. Ale tu już wielce utalentowany biznesmen wyraźnie przeszarżował i wokół tej oraz paru innych głośnych prywatyzacji zaczęły narastać podejrzenia. W działania włączyły się wówczas służby i prokurator, jednakże bez powodzenia, ponieważ Kulczyk już wtedy posiadał bardzo dobre kontakty w świecie politycznym. Najlepiej wiodło mu się za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, któremu zresztą później się odwdzięczył.
Lecz, jak to w życiu bywa, musiał go kiedyś ten jego biznesowy spryt zawieść (dotyl, dotyl, aż ci wpadnie w oko motyl, powiadają…). Tak stało się, kiedy dysponując zaledwie kilkuprocentowym pakietem akcji największej polskiej rafinerii Orlen, faktycznie chciał ją kontrolować i mieć na nią większy wpływ niż państwo. Wybuchła prawdziwa afera, wyszło bowiem na jaw, że w tej sprawie spotkał się nawet z rosyjskim szpiegiem, z którym rozmawiał także o prywatyzacji Lotosu, czym zainteresowani byli Rosjanie. Kulczyk znów zaliczył wpadkę. Po tym skandalu prywatyzację w Polsce przerwano, co uderzyło również w Kulczyka, który, wyraźnie tym zniesmaczony, zrezygnował z robienia interesów w Polsce. Mając już na uwadze poszukiwanie nowych surowców, przeniósł się do Afryki.
Do łask państwa polskiego wrócił dopiero za rządów Donalda Tuska, kiedy to spotykając się z nim załatwił sobie kupno jednego z ostatnich już krajowych gigantów, spółkę Ciech. I choć szybko doprowadził do zwiększenia na giełdzie wartości akcji firmy, to mimo tego w tzw. kręgach ponownie pojawiły się plotki o stosowaniu przez niego przy tej transakcji tak bardzo znanych nad Wisłą łapóweczek. Jednakże i tym miał wiele szczęścia, gdyż okazało się, że on sam znów był absolutnie czysty. Jak łza.
Bo też Kulczyk był niezastąpionym profesjonalistą w działaniu tam, gdzie pojawiały się największe państwowe biznesowe okazje (zwane też konfiturami), na styku słabego, rezygnującego już ze swych dotychczasowych zasad i sposobów zarządzania gospodarką państwa i rozwijającej się pomału prywatnej przedsiębiorczości. Umiał, będąc dobrze wykształconym, obdarzonym wyjątkowej próby genem przedsiębiorczości, otwierać, przyciągać do siebie i pozyskiwać dla realizacji swych planów ludzi, także z kręgów władzy i środowisk biznesowych (kto nie lubi pieniędzy…). Lgnęli do niego jak ćmy do lampy naftowej. Kulczyk był ponadto człowiekiem odważnym, obdarzonym nieprzeciętną intuicją, potrafiącym nie tylko tworzyć wielkie projekty, lecz też skutecznie to własne imperium biznesowe realizować i rozwijać, i to nie tylko w kraju, lecz na całym świecie. Dlatego poznaniak, Jan Kulczyk, już za życia stał się wielką gwiazdą, legendą polskiej gospodarki.
Był też aktywnym mecenasem i hojnym filantropem. Sporo łożył na kulturę. Lubił i doceniał sztukę i zawsze swobodnie czuł się w towarzystwie twórców oraz rozmaitych gwiazd teatru i filmu. Najszerzej znanym przykładem było wyłożenie przez niego sumy 20 milionów złotych na wystawę główną Muzeum Historii Żydów Polskich. To właśnie za to odznaczony został Komandorskim Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski i doroczną Nagrodą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. To z jego kiesy popłynęły również środki na kwadrygę, czyli rzeźbę przedstawiającą greckiego boga Apolla na rydwanie zaprzęgniętym w cztery konie, zdobiącą fronton warszawskiego Teatru Narodowego. Ufundował też popiersie Krzysztofa Pendereckiego w 80. rocznicę urodzin artysty i wspierał wiele innych ważnych wydarzeń artystycznych stołecznych (i nie tylko) teatrów. Marzyło mu się, żeby stworzyć w Polsce wyższą uczelnię, która swym prestiżem nawiązywałaby do największych uniwersytetów świata, ale już nie zdążył tego dokonać.
5 sierpnia br. doktor Jan Kulczyk spoczął obok swego ojca na cmentarzu Jeżewskim w najcenniejszym grobowcu w całym Poznaniu. Stoi na nim pokaźna rzeźba znanego artysty-rzeźbiarza, Igora Mitoraja – kobieta i mężczyzna bez rąk i nóg. Żegnali go politycy, biznesmeni z którymi współpracował, przyjaciele, ale przede wszystkim była żona (również znana biznesmenka) Grażyna Kulczyk oraz dzieci, 38-letnia Dominika i 35-letni Sebastian, któremu ojciec już dawno przekazał swoją największą firmę, Kulczyk Investments. Wcześniej, w klasztorze Karmelitów Bosych na Wzgórzu św. Wojciecha, odbyła się msza święta.
Źródło: Informator Warszawski