Przybrane matki robotników
Męskie to były czasy, gdy na przełomie wieku XIX i XX walczono w Ameryce o chleb i godność. Działacze robotniczych związków zawodowych byli represjonowani, bici, a nawet zabijani przez Pinkertons (Pinkerton National Detective Agency), czyli ludzi wynajętych przez związki zawodowe kapitalistów.
Najwspanialszą postacią tego okresu jest Mother Jones (Mary Harris Jones). Pozbawiona nienawiści odwaga kobiet tworzy bowiem sytuacje, w których mężczyznom nie wypada się bać. Mary Harris urodziła się w roku 1837. W roku 1862 wyszła za mąż za działacza związkowego, Georgea Jonesa, który zmarł podczas epidemii żółtej febry w roku 1867 wraz z czwórką ich dzieci. Mary Jones przeniosła się wtedy z Memphis do Chicago, gdzie otworzyła zakład krawiecki. Podczas wielkiego pożaru w Chicago w roku 1871 Mary straciła wszystko, co posiadała. Postanowiła wtedy resztę życia poświęcić na pomaganie innym. Działała w organizacji Knights of Labor (Rycerze Pracy), która przekształciła się, przy jej dużym udziale, w związek zawodowy Industrial Workers of the World (Światowy Związek Pracowników Przemysłu).
Następnym przełomowym momentem w życiu Mother Jones była zorganizowana w roku 1902 dziecięca krucjata. Mama Jones (właśnie wtedy zaczęto na nią mówić Mother Jones) poprowadziła z Kensington w stanie Pensylwania do domu prezydenta Teodora Roosvelta w Oyster Bay w stanie Nowy Jork procesję kilkuset dzieci. Prezydent Roosevelt nie przyjął przyniesionej przez Mother Jones i „jej” dzieci petycji, ale było to bez znaczenia. Opinia publiczna nie chciała już dłużej ignorować zmuszania nieletnich do pracy w nieludzkich często warunkach. Ogromna była również rola Mother Jones w czasie górniczych strajków w Zachodniej Wirgini i Kolorado. Nazywano ją wtedy aniołem górników. Aby rozumieć to, co się wtedy działo, trzeba pamiętać, że strajki przekształcały się często w regularne bitwy, podczas których strzelano w obie strony. Specyfikę tamtych czasów dobrze obrazują wspomnienia Mother Jones ze strajku w kopalni Dietz. Na miejsce spotkania ze strajkującymi prowadził ją młody górnik. „Czy masz przy sobie pistolet? – spytała. A gdy on przyznał, że ma, stwierdziła: „Nie pozwolę na to, aby cię zabito. Synku, w tym kraju noszenie ukrytej broni jest sprzeczne z prawem, odsłoń pistolet”.
Po drodze zatrzymała ich grupa Pinkertons. Towarzyszący jej górnik nie był już jednak potencjalnym skrytobójcą, którego można bezkarnie zastrzelić, tylko człowiekiem, który odważnie demonstrował swoje niezbywalne prawo do nietykalności osobistej. To budziło respekt. Nie licząc obelg i grzywny za wejście na prywatny teren (całe miasteczko należało do właściciela kopalni), wszystko skończyło się wtedy dobrze. Ale nie zawsze było tak łatwo. W krytycznym momencie strajku w Holly Grove na uwagę starego górnika, że chyba wszystko stracone Mother Jones odpowiedziała; „Nic nie jest stracone, póki nie jest stracony nasz duch.” – i choć była przeciwniczką przemocy to: „…Podróżowałam wzdłuż rzeki, organizując zebrania, podnosząc ducha zmęczonych górników. Zebrałam trzy tysiące uzbrojonych górników i utrzymując nasze zamiary w tajemnicy przeszliśmy przez góry do Charleston, gdzie odczytaliśmy deklarację wojny gubernatorowi Glasscocksowi, który, wystraszony jak zając, spotkał się z nami na schodach przed siedzibą władz stanu. Daliśmy mu dwadzieścia cztery godziny na to, aby usunął bojówki, obiecując, że zacznie się piekło, o ile tego nie zrobi. Zrobił to. Wysłał gwardię stanową, która jest odpowiedzialna przed społeczeństwem, a nie tylko przed właścicielami”. Strajk ten zakończył się zwycięstwem, ale Mother Jones została oskarżona o zamiar popełnienia morderstwa. Skazano ją na dwadzieścia lat. Wywołało to tak dużą falę protestów w całej Ameryce, że szybko została zwolniona. Tak opowiadała o pobycie w więzieniu: „Zapytałam spotkanego tam człowieka, za co siedzi. Powiedział, że za kradzież butów. Odpowiedziałam mu, że gdyby ukradł linie kolejową, to zostałby senatorem”. Najlepszym podsumowaniem życiowej filozofii Mother Jones jest chyba jednak opowieść o tym, jak w Kolorado postawiono ją przed sądem i rozkazano, aby do sędziego zwracała się słowami „Your Honor”. Odpowiedziała: „Nie wiem, czy on ma honor”.
Mother Jones zmarła 30 listopada 1930 roku. Jej prochy spoczęły na cmentarzu Mount Olive w Virden, w stanie Illinois. Leży wśród „jej chłopców” – górników poległych podczas strajku w roku 1898. Jeśli będziesz tam kiedyś, to przypomnij sobie jej nieśmiertelne słowa: „Módl się za umarłych i jak diabeł walcz o żywych.”.
-
Męskie to były czasy gdy w PRL-u walczono o chleb i godność. Działacze opozycji byli represjonowani, bici, a nawet zabijani przez esbeków. Najwspanialszą postacią tego okresu jest Anna Walentynowicz. Pozbawiona nienawiści odwaga kobiet tworzy bowiem sytuacje w których mężczyznom nie wypada się bać.
Anna Walentynowicz urodziła się w roku 1929. Osierocona w czasie wojny, aby jeść i mieć dach nad głową, musiała pracować u obcych ludzi. Dorosłe życie Anny splata się z losem gdańskiej stoczni. W grudniu 1970 roku szła w pochodzie pod komitet PZPR. Tak wspomina tamte dni, gdy gotowała zupę dla 17 000 „jej chłopców”: „Czuję, że dzieje się coś wielkiego, że i ja mam w tym swój udział, a więc staram się być tam, gdzie najbardziej mogę się przydać. Obrać ziemniaki, ugotować zupę, roznieść ją na wydziały. To umiałam.”.Gdy zmarł na nowotwór jej mąż, a dorosły syn się usamodzielnił, Anna Walentynowicz została sama. Postanowiła wtedy resztę życia poświecić na pomaganie innym – zaczęła działać w Wolnych Związkach Zawodowych. Narastające szykany ze strony dyrekcji stoczni i SB nie były w stanie zmusić jej do zejścia z raz wybranej drogi. Anna stała się dla stoczniowców wzorem człowieka, który nie umie kłamać i odwracać oczu, gdy innym dzieje się krzywda. Władze zdawały sobie sprawę z tego, że rośnie jej autorytet i chcąc zastraszyć stoczniowców, 7 sierpnia 1980 roku – zwolniły ją dyscyplinarnie z pracy.
Skutek był odwrotny od zamierzonego. W stoczni wrzało i 14 sierpnia wybuchł strajk. Jednym z postulatów było przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz. Przewodniczącym komitetu strajkowego został Lech Wałęsa. Na wieść o strajku w stoczni, w trójmieście strajkować zaczęło wiele innych przedsiębiorstw. Bardzo szybko – już 16 sierpnia – władze ustąpiły i zaakceptowały postulaty stoczniowców, a wtedy Lech Wałęsa ogłosił zakończenie strajku. Decyzja ta wywołała sprzeciw obecnych w stoczni przedstawicieli innych strajkujących zakładów. Decydujące jest ostre, apelujące o solidarność, przemówienie przedstawicielki tramwajarzy, Henryki Krzywonos. Komitet strajkowy zmienił decyzję i ogłosił kontynuację strajku. Stoczniowcy o tym jednak nie wiedzieli i opuścili zakład.
Strajk uratowała szybka reakcja czterech kobiet: Anny Walentynowicz, Henryki Krzywonos, Aliny Pińkowskiej i Ewy Osowskiej. Pojechały one na bramę numer 3 i zatrzymały kilkuset stoczniowców. Powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy i jak ładnie napisał Bartosz Gondek; „Mężczyźni wiecowali, kobiety prowadziły modlitwy. Mężczyźni pisali manifesty, kobiety poprawiały w nich błędy. Gdy oni się załamywali, to one podtrzymywały ich na duchu.”.Tak powstała Solidarność. Dalej było niestety tak, jak było, gdyż Wałęsa jest taki jaki jest. Anna Walentynowicz stała się jednak osobą niewygodną i usunięto ją z MKZ. Ale to było już bez znaczenia. Historia nie ocenia ludzi w oparciu o to, jaką formalną funkcję pełnili lub pełnią. Anna Walentynowicz była, jest i zawsze będzie matką Solidarności.
Pamiętajmy o Annie Walentynowicz tak, jak Amerykanie pamiętają o Mother Jones. Pamiętajmy też o tym, że refren hymnu amerykańskich związków zawodowych, napisany przez Ralpha Chaplina po strajkach w latach 1912-1915, w kopalniach Zachodniej Wirginii, to słowa:
Solidarity forever,
Solidarity forever,
Solidarity forever,
For the union makes us strong.