Smak Bałtyku
Przez całe pokolenia Morze Bałtyckie było miejscem pracy i przyjemności, nadziei i tragedii. Jedni przybywali tam znad Morza Północnego albo Oceanu Atlantyckiego. Inni przepływali wodami rzek – Tornionjoki, Kemijoki, Newy, Dźwiny, Wisły czy Odry. Fiordy, klify, piaszczyste plaże, urokliwe porty, rybackie łodzie, dzika przyroda, cudowne krajobrazy – takie jest Morze Bałtyckie ze wszystkimi tajemnicami i historiami, jakie w sobie skrywa: to fascynujące miejsce dla podróżników i wczasowiczów, ale jednocześnie groźne dla zawodowych żeglarzy.
Zamykam oczy i pamięcią wracam do mojej samotnej podróży dookoła świata z 2011 roku. To była cudowna przygoda, zwariowane dnie – fizycznie i psychicznie wyczerpujące. Przez ponad dwa miesiące rozkoszowałem się każdą chwilą pomimo wszystkich wyzwań, jakie niosła ze sobą wyprawa. Były momenty zachwytu, choroba morska na Morzu Wschodniochińskim i chwile strachu, jak megatrzęsienie ziemi, które nawiedziło Japonię w dniu 11 marca.
Podróżowanie statkami i pociągami, pobyt w Mumbaju, Singapurze, Hong Kongu, Szanghaju, Tokio, San Francisco, Nowym Jorku czy w kilku innych fascynujących miejscach, mnóstwo czasu na refleksje, wspólne posiłki i długie rozmowy z ludźmi, których nigdy wcześniej w swoim życiu nie spotkałem, dało mi wszystko to, czego oczekiwałem. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będę miał możliwość zrealizowania podobnego projektu, ale wiem, że wspomnienia będą wracały do końca moich dni. Pokonałem długi dystans. Marzenie zostało zrealizowane, ale w międzyczasie kolejne zaczęły pojawiać się w mojej głowie.
Przygoda, którą przeżyłem, była niesamowita, ale odkąd urodziła się Laura (8 lat), a potem Klara (5,5 roku), marzyłem o odkrywaniu świata wspólnie z moimi córeczkami. Czas nigdy nie jest odpowiedni, a okoliczności nie zawsze sprzyjają, więc razem z żoną Sylwią zdecydowaliśmy, że nie ma sensu czekać, aż dziewczynki dorosną. I wtedy przyszła nam na myśl podróż dookoła Morza Bałtyckiego. Wybrzeża Szwecji, Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy, Polski, Niemiec oraz Danii zdawały się dla nich idealnym wstępem do przygody. Zresztą Bałtyk pozostawał w mojej pamięci od najmłodszych lat. Pamiętam czasy, kiedy – będąc jeszcze małym chłopcem – całe wakacje spędzałem, bawiąc się na jego piaszczystych plażach. Tamte wspomnienia uważam za wielki dar.
Na mapie Morze Bałtyckie to zwykła niebieska plama, ale w rzeczywistości jego wybrzeże ciągnie się tysiącami kilometrów. Trudno sobie nawet wyobrazić, ile godzin czy dni – jakby to zebrać razem – spędziliśmy z Sylwią, planując naszą podróż. Żyliśmy tym szalonym rytmem całymi tygodniami. Połączenie pracy i domowych obowiązków z organizowaniem wyprawy, tak by nie ucierpiało na tym ani jedno, ani drugie, ani trzecie, było wielkim wyzwaniem. W nocy czy w dzień studiowaliśmy mapy, kalkulowaliśmy kilometry, a skala przedsięwzięcia rosła coraz bardziej. Coś, co początkowo miało zająć trzy tygodnie, nagle zmieniło się w miesiąc, potem w sześć tygodni. Podzieliliśmy zatem projekt na pięć etapów – wracaliśmy z jednego i już zaczynaliśmy przygotowywać się do kolejnego. Ciesząc się każdą chwilą, spędziliśmy w podróży w sumie 70 dni, kilkakrotnie wracając w region Morza Bałtyckiego w latach 2013-2017.
Ze Sztokholmu wyruszyliśmy na północny kraniec Zatoki Botnickiej, a następnie stopniowo pokonywaliśmy kolejne kilometry, pozwalając, żeby droga zabrała nas na południe – do Helsinek zagnieżdżonych nad Zatoką Fińską. Kontynuowaliśmy naszą wyprawę na południe, odkrywając wybrzeża Estonii, Łotwy i Litwy. Potem, poruszając się już na zachód, płynęliśmy wybrzeżami Polski i Niemiec. Kolejnym etapem była Dania: kraina Małego i Dużego Bełtu oraz Sund – należącej do Cieśnin Duńskich, które poprzez cieśniny Kattegat oraz Skagerrak łączą Morze Bałtyckie z Morzem Północnym i dalej z Oceanem Atlantyckim. W końcu, kierując się na wschód, przemierzyliśmy „riwierę szwedzką”, a potem, podążając na północ, wróciliśmy do Sztokholmu.
Myślę, że bardzo trudno wybrać najpiękniejsze miejsca naszej podróży, bo było ich po prostu zbyt wiele – spektakularna Höga Kusten z jej górskimi wzniesieniami i dolinami wciskającymi się w wody archipelagu i z leżącymi w jej sercu urokliwymi wysepkami Ulvön czy Trysunda, z których ta druga uważana jest za jedną z najpiękniejszych w Szwecji; urokliwa wyspa Hailuoto w Finlandii, która zaczęła wyłaniać się z Zatoki Botnickiej mniej niż 2000 lat temu; piaszczysta plaża w Parnawie, która dla Estonii jest tym, czym Copacabana dla Brazylii; Przylądek Kolka na Łotwie, którego otaczające wody uznawane są za najbardziej niebezpieczne do nawigowania na Morzu Bałtyckim; Mierzeja Kurońska na Litwie – ukształtowana przez wiatr i fale kraina piaszczystych wydm; piękne plaże w Krynicy Morskiej, Ustce, Kołobrzegu, Rewalu czy Świnoujściu, którymi można spacerować całymi godzinami; Rugia z jej dramatycznie opadającymi do morza kredowymi klifami w Parku Narodowym Jasmund – największa wyspa w Niemczech; Bornholm, o którym legenda głosi, że kiedy Bóg skończył formować Skandynawię, zostało Mu jeszcze trochę skał, rozpadlin i piasku, rzucił je więc w stronę Morza Bałtyckiego, tworząc tę urokliwą duńską wyspę; określany mianem cudu inżynierii i fenomenu XX wieku majestatyczny most nad cieśniną Sund, który, obok tunelu oraz sztucznej wyspy, jest jednym z trzech elementów wchodzących w skład szesnastokilometrowej przeprawy pomiędzy Danią a Szwecją; wyspa Gotlandia, która dla Szwecji jest tym, czym Góra Fudżi dla Japonii albo Wielki Kanion dla Stanów Zjednoczonych; należące do Finlandii Wyspy Alandzkie z ich nieskazitelną naturą – uważane za jeden z najbardziej niedocenionych turystycznie regionów świata.
A przecież był jeszcze Sztokholm, po którego Gamla stan można włóczyć się godzinami w poszukiwaniu pamiątek; były kosmopolityczne Helsinki, określane mianem „Córki Bałtyku”, z górującą nad miastem katedrą; były Tallin, Ryga i Gdańsk, których architektura – kościoły, a także świeckie budynki – ukazuje różnorodność stylów i potrafi zauroczyć swoim pięknem nawet takiego laika jak ja; była Lubeka – europejska stolica marcepana, „Królowa Hanzy”, której Brama Holsztyńska do dziś pozostaje symbolem potęgi średniowiecznej organizacji kupieckiej, jaką była Liga Hanzeatycka, która w XIV-XV wieku zdominowała handel na Morzu Bałtyckim; była gwarna i tętniąca życiem Kopenhaga z jej Ogrodami Tivoli – fantastycznym parkiem rozrywki oraz kolorowymi fasadami ciągnącymi się wzdłuż kanału Nyhavn, potrafiąca uwieść każdego. Były też latarnie morskie – Bjuröklubb, Tahkuna, Užava, Långe Jan, När czy Fårö Fyr, które z dumą wznoszą się nad poziomem morza i swoim światłem ostrzegają statki przed czyhającymi w okolicy niebezpieczeństwami. Były również baśniowe wioski rybackie jak chociażby Gothmund na przedmieściach Lubeki albo Helgumannens na wyspie Fårö.
A największa przygoda? Podróże statkami zawsze mają dla mnie smak przygody. Uwielbiam te chwile oczekiwania przed wejściem na pokład, a potem odnajdywania kajuty, odgłos pracujących silników. Za każdym razem Laura i Klara były tak podekscytowane, że trudno było im opanować emocje – a spędziliśmy na morzu dziesiątki godzin. Z Helsinek popłynęliśmy do Sztokholmu, innym razem z Helsinek to Tallina przez Zatokę Fińską, ze Świnoujścia do Ystad albo na Bornholm, Gotlandię czy Wyspy Alandzkie. Nie do wiary, ile tego się zebrało. Trudno wszystko zapamiętać, a serce przepełnia wielka nostalgia.
Podróże jednoczą – wspólne przeżycia, próbowanie nowych rzeczy, fascynacja miejscami, poznawanie ludzi, chłonięcie zapachów i barw jest częścią edukacji dziecka i niejednokrotnie ma większe znaczenie niż lata spędzone w szkole. Takie doświadczenia budują relacje, dają okazję do wspólnego spędzenia czasu, rozbudzają poczucie własnej wartości, uczą otwartości na odmienne kultury i szacunku dla cudzych poglądów, pozwalają dostrzec otaczającą nas życzliwość, która otwiera oczy szeroko na świat, a przede wszystkim uczy zaufania i wiary w marzenia.
Kiedy rozpoczynaliśmy pierwszy etap podróży, Klara miała roczek, a Laura trzy i pół roku. Pokonywanie dziennych kilometrów, noclegi w innym miejscu każdego dnia były dla nich wielkim wyzwaniem. Teraz mają pięć i pół oraz osiem lat. Jakże fajnie było obserwować, jak zmieniają się w zapalonych podróżników. Zabierając nasze córeczki na wyprawy, chcemy rozbudzić w nich ciekawość i ofiarować dar poznania świata. Razem podróżujemy, a potem wracamy z tysiącem historii i walizkami pełnymi cudów.
Jeśli oddajemy się temu co robimy z poświęceniem i pasją, jeśli godzinami siedzimy niezależnie od tego nad czym, to w końcu nam się uda. I nigdy, przenigdy nie powinniśmy krępować się poprosić o pomoc – kto wie, co może się wydarzyć. Kiedy bowiem robimy coś z pasją, zabiegamy o sprawy dla nich samych, a nie dla zysku czy sławy, cały Wszechświat zaczyna nam sprzyjać, bo jak inaczej można wytłumaczyć pomoc, jaką otrzymaliśmy z różnych stron – Hertz, Viking Line, BornholmerFærgen, Unity Line, Destination Gotland czy też hotele z grupy Scandic to tylko kilka z wielu firm, które pojawiły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i pomogły nam w realizacji projektu. Być może to najfajniejsza lekcja z całej podróży.
Wybrzeże Morza Bałtyckiego ma multum barw, złożone jest z wielu mikrokosmosów – wszystkie czymś się od siebie różnią, ale razem łączą się w piękny, niepowtarzalny świat, który nęci zabytkami, muzeami, średniowiecznymi miasteczkami, spektakularnymi widokami i piaszczystymi plażami. Przyroda stworzyła tu niekończącą się serię kuszących krajobrazów osnutych sagami Wikingów czy historią Ligi Hanzeatyckiej.
Wyprawa nabiera sensu, kiedy się z niej powraca i zaczyna ją komuś opowiadać, więc cieszę się, że mogę podzielić się z Wami naszymi porozrzucanymi w czasie i przestrzeni doświadczeniami, które połączone są nicią emocji. Kończąc swoją opowieść, zapraszam jednocześnie do odwiedzenia strony www.dusty-dreams.org albo profilu na Facebooku – www.facebook.com/michal.a.cichecki, gdzie można znaleźć więcej materiałów o naszej podróży. Jednocześnie wiem, że nie da się tego dobrze opowiedzieć – trzeba tam po prostu pojechać...
Michał Cichecki, październik 2017