Iran - sąsiad całego świata
Natężenie konfliktu wokół programu nuklearnego Iranu przekroczyło poziom umożliwiający zatrąbienie na odwrót. W najbliższych tygodniach, jeżeli nie dniach, musi coś nastąpić. Reżim w Teheranie albo ustąpi pod naciskami Zachodu, albo zdecyduje się na konfrontację militarną. Innej możliwości nie ma.
Historia, która doprowadziła nas do momentu, w którym ster wydarzeń przejmują wojskowi, jest długa i żenująca dla Zachodu. Dla co bardziej krewkich komentatorów stała się powodem do wieszczenia zbliżającego się końca istnienia zachodniej cywilizacji.
Historia zaczęła się bardzo dawno, bo w roku 1950, kiedy Stany Zjednoczone uruchomiły program „Atom dla pokoju”. Uczestniczył w nim ówczesny sojusznik Ameryki, Reza Szah Pahlavi. Sytuacja uległa radykalnej zmianie w 1979 roku po islamskiej rewolucji w Teheranie, kiedy władzę objął religijny przywódca, ajatollah Chomeini, który postanowił cofnąć swój kraj do epoki średniowiecza. W kraju zapanował nieokreślony ustrój polityczny. Niby istnieje parlament, ale projekty ustaw negatywnie ocenione przez przywódców religijnych natychmiast wycofywane są z wokandy. Moralności pilnuje specjalna policja religijna. Mieszkańcy kraju nie mogą pić alkoholu, oglądać telewizji satelitarnej. Obowiązuje średniowieczne prawo islamskie pozwalające ukamienować kobietę podejrzaną o zdradę. Radykalny islam staje się obowiązującą doktryną państwową. Porzucenie wiary, jak i wiele innych wykroczeń, karanych jest śmiercią. Świat co rusz obiegają historie o skazanych na śmierć kobietach, które uciekły od mężów-sadystów, czy inne mrożące krew w żyłach historie.
W ostatnich wyborach prezydenckich, zdaniem opozycji sfałszowanych, zwyciężył i głową państwa został Mahmud Ahmadineżad. Po krwawych ulicznych protestach opozycja trafiła do więzienia. Niezadowoleni otrzymali zakaz opuszczania kraju. W kraju panuje terror i gospodarcza degrengolada. Miarą ekonomicznej niezaradności mułłów jest fakt, że Iran, trzeci na świecie producent ropy naftowej, musi importować benzynę, gdyż nie potrafi przerobić wydobywanej przez siebie ropy. Mimo obowiązkowych modłów ropa nie chce zamieniać się w benzynę.
Wielu mieszkańców kraju żyje w skrajnej nędzy, zaś inflacja wynosi obecnie blisko 20% w skali roku.
Od lat Iran rozwijał swój program atomowy. W dwóch kopalniach wydobywano rudę uranu, którą wzbogacano niby do celów pokojowych. Rosja dostarczyła technologię, pozwalającą Iranowi na uruchomienie w 2010 roku elektrowni atomowej. Jednocześnie Iran od lat prowadził własne prace nad wzbogacaniem uranu. Przynajmniej w trzech, a być może w sześciu ośrodkach. Ostatnio w przeniesionych do podziemnych bunkrów tajnych ośrodkach uruchomiono setki wirówek wzbogacających uran.
Już w 2005 roku nałożono na Iran pierwsze sankcje ekonomiczne, zaś w Genewie rozpoczęto negocjacje dotyczące kontroli irańskiego programu atomowego. Sankcji jednak nie przestrzegano. Jak się okazało, francuskie i inne europejskie firmy dostarczały Teheranowi rozmaitych atomowych zabawek. Kasa okazała się ważniejsza od zdrowego rozsądku. Kontrolerzy Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej raz byli wpuszczani, raz wyrzucani. Zabawa w kotka i myszkę trwała wiele lat. Rozmowy prowadzone w Genewie nie przyniosły żadnego rezultatu.
Po sześciu latach rozmów okazało się, że Iran jedynie kupował czas, gdyż nigdy nie poinformował swoich rozmówców o istnieniu kilku tajnych ośrodków, gdzie pełną parą wzbogacano uran. Zdenerwowana amerykańska sekretarz stanu, Hillary Clinton, powiedziała, iż przez sześć lat oddawaliśmy się jałowemu, międzynarodowemu gadulstwu. Był to także cios w prezydenta Baracka Obamę, który po objęciu urzędu deklarował chęć rozmów z prezydentem Ahmadineżadem i wykonywał szereg pojednawczych gestów. Do tanga trzeba jednak dwojga i nigdy nie doszło do żadnych poważniejszych rozmów. Wyciągnięta ręka Obamy pozostała w powietrzu.
Szok nastąpił we wrześniu 2011 roku, kiedy Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej w Wiedniu ogłosiła raport, z którego wynikało, że już w 2012 roku Iran osiągnie zdolność do produkcji broni jądrowej. Raport twierdził, że ilość wzbogaconego uranu pozwoli na produkcję kilkunastu ładunków jądrowych średniej mocy. Za takie uważa się ładunki o mocy około 150 kiloton, czyli pięć, sześć razy silniejsze od bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę.
Nogi ugięły się przede wszystkim pod mieszkańcami Izraela, ponieważ prezydent Ahmadineżad nigdy nie ukrywał, że jego celem jest zniszczenie tego państwa. Panika zapanowała także w Arabii Saudyjskiej, gdyż Teheran nie taił również, iż pragnie objąć kontrolę nad świętymi miejscami islamu, czyli nad Mekką. Saudyjczycy wprost zachęcali Amerykanów do rozpoczęcia interwencji militarnej, krytykowali ich bezczynność. Bezczynność była jednak pozorna, gdyż na Iran nałożono szereg dotkliwych sankcji ekonomicznych. Rozpoczęto także misterną grę, zmierzającą do nakłonienia głównie azjatyckich potęg do rezygnacji z kupowania irańskiej ropy. 11 grudnia amerykański sekretarz finansów Timothy Geithner nakłonił w Tokio Japonię do znacznego zmniejszenia zakupów irańskiej ropy. Niedobory pokryją Saudyjczycy zwiększając swoje wydobycie. Nieco mniej irańskiej ropy kupią także Chiny, choć oficjalnie sprzeciwiają się one sankcjom i ewentualnej interwencji militarnej. Brak wpływów z eksportu ropy rozłoży irańską gospodarkę w ciągu kilku miesięcy.
Reżim Ahmadineżada niespodziewanego obrońcę znalazł w Moskwie, która dostarczyła Iranowi kilka nowoczesnych systemów obrony przeciwlotniczej i technologię umożliwiającą sprowadzenie na ziemię bezzałogowych samolotów szpiegowskich. Rosja w gruncie rzeczy postępuje wbrew swoim interesom, gdyż Iran niemal jawnie wspierał muzułmańskich fundamentalistów zarówno w Azji Środkowej, jak i w Czeczenii. Okazało się jednak, że antyamerykańskie i antyzachodnie fobie są silniejsze od zdrowego rozsądku.
Od pewnego czasu w konflikcie wokół irańskiego programu atomowego uczestniczą agencje wywiadowcze. Służby specjalne Izraela za pomocą wirusa komputerowego sparaliżowały na jakiś czas pracę komputerów w irańskich ośrodkach atomowych. Na początku stycznia 2012 roku obserwowaliśmy także serię zamachów na naukowców w Iranie. W sumie zabito pięciu fizyków. Uważa się, że także za tymi zamachami stoją służby specjalne Izraela. Przekonany jestem, iż te spektakularne wydarzenia staną się kanwą dla filmów akcji w Hollywood, zaś Mossad dokona odpowiednich kontrolowanych przecieków kilku znanym scenarzystom. Tego typu akcje mogą opóźnić irański program, jednak ostatecznie go nie zlikwidują. To także tylko kupowanie czasu.
Wprowadzając sankcje ekonomiczne, Amerykanie wzmacniają także siły V Floty stacjonującej na co dzień w Bahrajnie. Do Floty dołączył trzeci lotniskowiec USS Vincent. Wzmocniono siły lotnicze, przerzucono do Zatoki Perskiej oddziały sił specjalnych. Do wykorzystania w ewentualnym konflikcie pozostają bombowce strategiczne, stacjonujące
w bazach na wyspie Guam i w Wielkiej Brytanii. Na amerykańskich okrętach wojennych do boju gotowych jest 35 tysięcy marynarzy, blisko 300 samolotów i ogromna ilość rakiet wszelkich typów, mogących razić każdy cel na terytorium Iranu.
Sam Iran to regionalne mocarstwo na glinianych nogach. Armia liczy 730 tysięcy żołnierzy, jednak tylko 110 tysięcy stanowiących tak zwane oddziały Gwardii Rewolucyjnej to pełnowartościowe jednostki wojskowe. Armia posiada 550 samolotów, ale tylko 25 jako tako nowoczesnych MiGów-25. Reszta to przestarzałe maszyny, często uziemione na lotniskach z powodu braku części zamiennych. Marynarka wojenna to kilka nowoczesnych łodzi podwodnych, 41 okrętów patrolowych i kilka korwet nie stanowiących realnego zagrożenia dla V Floty. Do wybuchu konfliktu omal nie doszło 6 stycznia 2012 roku, kiedy kilka irańskich łodzi motorowych podpłynęło do jednostek V Floty na odległość 200 metrów. Amerykanie wytrzymali jednak nerwowo, a irańskie łodzie po pewnym czasie odpłynęły.
Zasadnicze pytanie brzmi, czy świat może zgodzić się na posiadanie broni nuklearnej przez Iran. Na razie dominuje odpowiedź negatywna. To zbyt niebezpieczne, zaś wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Iran posiadając nuklearne zabawki postanowi je wykorzystać. To zaś ponura perspektywa. Dlatego nuklearny Iran automatycznie staje się sąsiadem całego świata. Irański potencjał nuklearny to w takim samym stopniu problem Stanów Zjednoczonych, jak i wszystkich innych krajów Zachodu. Zdano sobie z tego sprawę w Europie, gdzie nawet szybciej niż w USA nakładano sankcje ekonomiczne na Teheran.
W tej chwili Iran dysponuje rakietami o maksymalnym zasięgu 2200 kilometrów. Nie dosięgną one Europy, ale mogą razić każdy cel w Izraelu. Pamiętać także trzeba, że Teheran bez przerwy prowadzi prace nad zwiększeniem zasięgu swoich rakiet. Jest tylko kwestią czasu, kiedy będą one mogły dolecieć do Europy czy Stanów Zjednoczonych. Dlatego obecnie w Waszyngtonie coraz głośniej mówi się o powrocie do koncepcji budowy tarczy antyrakietowej.
Konflikt z Iranem uległ znacznemu zaostrzeniu w roku wyborczym. Prezydent Barack Obama nie może w tym momencie okazać słabości, ani po raz kolejny dać się ograć mułłom w Teheranie, którzy przez kilka lat pozorowali negocjacje w Genewie. Ewentualna porażka wobec irańskiego programu nuklearnego stanowiłaby zapewne ważny temat w kampanii wyborczej, powód do krytyki i wskazywania na nieporadność administracji wobec wrogów Ameryki. Na to prezydent nie może sobie pozwolić, chyba, że postanowi popełnić polityczne samobójstwo.
Iran ze swojej strony twierdzi, że jakikolwiek atak na jego ośrodki atomowe spowoduje blokadę cieśniny Ormuz, przez którą dziennie przepływa 17 milionów baryłek ropy naftowej. Amerykanie nie ukrywają, iż w razie blokady odpowiedzą siłą, co oznacza zniszczenie irańskiej marynarki wojennej. Ewentualny konflikt polegałby zapewne na zaatakowaniu przez niewielkie oddziały specjalne irańskich ośrodków atomowych i wysadzenie ich w powietrze. Zapobiec temu może jedynie zgoda Iranu na pełną inspekcję ich ośrodków atomowych przez specjalistów z Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Nieudolny kompromis jest mało prawdopodobny, gdyż stworzyłby ogromne problemy Obamie w kampanii wyborczej. Mógłby być gwoździem do trumny dla kandydata demokratów.
Sytuacja jest więc napięta do granic możliwości, zaś rozwiązanie musi nastąpić szybko. Jeden dzień pobytu lotniskowca wraz z eskortą na morzu kosztuje miliard dolarów. Wynik tych zmagań zadecyduje o tym, w jakim świecie żyć będziemy w najbliższych latach. Dowiemy się, czy przyjdzie nam zmagać się z atomowym Iranem i żyć w ciągłym strachu, że szaleni ajatollahowie w imię obłąkanej ideologii postanowią podpalić Bliski Wschód, czy irański program atomowy zostanie zlikwidowany raz na zawsze. Na ostateczne decyzje czasu pozostało niewiele. Kilka tygodni, najwyżej dwa, trzy miesiące.