Szpieg szpiegiem pogania
Obserwując sukcesy takich autorów jak Jack Fleming, który (na podstawie swoich doświadczeń zdobytych podczas pracy w roli agenta brytyjskiego wywiadu) napisał scenariusze do filmów z Jamesem Bondem, agentem 007, postanowiłem dzisiaj sięgnąć do tego samego tematu. Wprawdzie nigdy oficjalnie nie byłem żadnym agentem żadnego wywiadu, ale inne wywiady, PRL-owski, amerykański i kto wie jeszcze jaki, za niebezpiecznego agenta mnie uważały. Wszystko zaczęło się z powodu mojego zaciekawienia życiem na Zachodzie i patriotycznego powrotu do Polski ze Szwecji w roku 1961, wbrew przekonaniom UB (Urzędu Bezpieczeństwa), że do PRL wracają jedynie agenci kapitalizmu z zadaniem rozbicia przodującego socjalistycznego systemu.
Z dokumentów otrzymanych z Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) dowiaduję się, że uważano mnie wtedy za agenta brytyjskiego, który wrócił do Polski, aby przekazać jakieś tajne informacje swym mocodawcom na Zachodzie. Kilka lat później, już w Ameryce, śledzono mnie jako sowieckiego agenta, którego zadaniem jest przesyłanie strategicznie ważnych „superkomputerów” do ZSSR. Była to sprawa tragikomiczna, gdyż mój superkomputer tylko z nazwy nazywał się „super”, a w rzeczywistości był to podły klon IBM-PC robiony na Tajwanie i kosztujący $ 400. Dzisiaj mogę się z tego tylko śmiać, ale wtedy takie śledztwa, zarówno w PRL-u, jak i w USA, mogły się skończyć więzieniem. Na podstawie własnych doświadczeń z różnymi służbami bezpieczeństwa po obydwu stronach żelaznej kurtyny dochodzę do wniosku, że nadmiernie rozbudowane organizacje bezpieczeństwa zaczynają żyć własnym biurokratycznym życiem, zatrudniając coraz więcej przeciętnych ludzi. Ludzie ci, chcąc utrzymać się na stanowisku, będą tworzyli postacie sztucznych szpiegów lub terrorystów. Szkoda dla społeczeństwa z ich działalności jest większa niż korzyści.
Wniosek, jaki wyciągnąłem z mych niefortunnych przygód z organami bezpieczeństwa, jest natury ogólnej. Jeśli takie organa rozrosną się do wielkich rozmiarów, to naturą rzeczy jest, że z braku rzeczywistych obiektów do unicestwienia (szpiegów, terrorystów itp.) będą takich „nikczemników” tworzyć, bądź przez prowokacje, bądź przez błędną interpretację znaczenia naklejki „super” na marnym komputerze z Tajwanu. Organa te podlegają tym samym prawom wielkich biurokratycznych organizacji, których celem jest ich dalszy rozrost, zwiększenie zatrudniania znajomków i pociotków oraz, przede wszystkim, powiększenie budżetu. W totalitarnych systemach, sowieckim i hitlerowskim, Gestapo i NKWD były instytucjami nadrzędnymi. Ich celem było zastraszenie całego społeczeństwa i wykorzystanie go jako narzędzia zbiorowego mordu. W świecie „zachodnim” organizacje te, takie jak Narodowa Agencja Bezpieczeństwa i jej podobne, ciągle zabiegają o fundusze zatwierdzone przez rząd. Z bieżących informacji dostępnych w amerykańskiej prasie i TV można odnieść wrażenie, że tajne organizacje wymykają się spod kontroli rządu. W amerykańskim społeczeństwie zaczyna rosnąć obawa, że został przekroczony środek ciężkości i celem tych organizacji stanie się bardziej kontrolowanie własnego społeczeństwa, a mniej znajdowanie zewnętrznych i wewnętrznych wrogów.
Stało się to dla mnie jasne, kiedy udałem się do fryzjera. Tenże człowiek, bez prowokacji, zaczął rozmowę, zbulwersowany, że tajne służby podsłuchują jego rozmowy telefoniczne. Musiałem ukryć śmiech, gdyż jedynymi rozmowami, jakie mój fryzjer przeprowadzał, były rezerwacja klientów na golenie i strzyżenie. Niemniej jednak obawy fryzjera miały dla mnie i dla rządu wielkie znaczenie. Dopóki o podsłuchach wie niewielka grupa technokratów i dziennikarzy, no i oczywiście wszystkie wywiady świata, łącznie z rosyjskim i chińskim – amerykańskie tajne organizacje nie mają się czego bać. Jeśli jednak miliony fryzjerów i kelnerek przestaną używać Google’a i Facebooka, to już stanowi zagrożenie dla państwa. Co gorsza, spanikowani senatorowie mogą nie zatwierdzić następnych miliardów dolarów na kontrakty z prywatnymi tajnymi firmami konsultacyjnymi. Wtedy, tak jak mówili marksiści, „ilość zaczyna przechodzić w jakość (finansową)”. Takie niewinne gadanie o podsłuchach zaczyna nabierać rumieńców zdrady narodowej. Pytanie jest: na czym się to skończy?
Liczba pracowników wywiadu w USA dopuszczonych do najbardziej tajnych informacji wynosi, wedle „New York Times”, 854 tysiące. Naiwnym jest sądzić, że wśród tej armii ludzi nie znajdą się tacy, którzy mogą przekazać informacje o naszym komputerowym szpiegowaniu naszym wrogom, albo, jak Mr. Edward Snowden, amerykańskiej i brytyjskiej prasie z powodów idealistycznych. Dziewiątego czerwca 2013 „New York Times” podaje, że NSA (Narodowa Agencja Bezpieczeństwa) buduje w stanie Utah pomieszczenia o wielkości około 100 000 metrów kwadratowych w celu pomieszczenia superkomputerów i personelu dla analizy danych zebranych ze światowych środków komunikacji elektronicznej. Przy programie tak monstrualnym jak NSA, tajemnicy nie sposób uchronić.
W świetle rewelacji o potężnej amerykańskiej maszynie do zbierania informacji o zakresie globalnym szereg innych reportaży i narzekań rządowych, że Chińczycy szpiegują nas przez Internet i wykradają tajne informacje wojskowe i przemysłowe, zakrawa na farsę. Okazuje się, że wszyscy wszystkich szpiegują i Ameryka nie ma moralnego prawa, jakie sobie uzurpuje, do krytykowania Chińczyków.
W międzyczasie obejrzałem amerykański film dokumentalny „Detropia” (dostępny na Netflix), obrazujący upadek przemysłu motoryzacyjnego i samego miasta, Detroit, kiedyś centrum przemysłu motoryzacyjnego na świecie. Na filmie tym pokazano dwa samochody elektryczne wystawiane na wystawie przemysłu motoryzacyjnego, jeden budowany przez GM, w cenie $ 40 000, a drugi chiński, w cenie około $ 20 000. Należy pamiętać, że GM został uratowany od bankructwa przez amerykański rząd, czyli podatników. W tymże filmie powiedziano, że w czasie ubiegłej dekady 50 tysięcy amerykańskich firm zamknęło produkcję w US i przeniosło się do Chin i Meksyku. Pracę straciło 6 milionów amerykańskich pracowników. Czyż rozwój naszych agencji wywiadu nie jest odpowiedzią na degrengoladę naszego przemysłu wytwórczego? Nowym produktem Ameryki staje się zbieranie informacji o wszystkich i wszystkim, w myśl zasady, że od przybytku głowa nie boli, a informacja taka może się kiedyś komuś przydać.
Jeśli chodzi o wykradanie informacji technicznej z naszego przemysłu, to zarzut internetowego wykradania blednie w porównaniu z tym, co sami Chińczykom dajemy w postaci licencji na produkty, które Chińczycy dla nas budują. Firmy takie jak Motorola, Apple czy General Motors od lat legalnie inwestują w chińskie fabryki i w produkty importowane z kolei do US. O co więc chodzi w kampanii zastraszania Amerykanów, że ich cenne wynalazki są wykradane? Czy może chodzi o większe fundusze na większą liczbę pracowników NSA oraz CIA i kilkudziesięciu innych „tajnych” organizacji?
Rozmawiając przez telefon z naukowcami pracującymi dla przemysłu farmaceutycznego oraz z profesorami amerykańskich uniwersytetów zauważam, że znaczna ich część mówi z wyraźnym chińskim akcentem. Jeśli więc Chińczycy wykradają tajemnice z Ameryki, to jest duża szansa, że tajemnice te zostały stworzone w USA przez rodowitych Chińczyków.
No a dlaczego Chińczycy garną się do pracy naukowej? Garną się, gdyż Amerykanie garną się do lżejszych zawodów, lepiej płatnych, jak prawo czy finanse, chociaż matematycy chińscy wykształceni na amerykańskich uniwersytetach coraz częściej lądują na posadach w firmach finansowych na Wall Street. Może i tam będzie Amerykanom coraz trudniej znaleźć pracę.
A jakie to wartości mogą Chińczycy ukraść? Przed kilku laty czytałem wypowiedź wschodnioniemieckiego naukowca o badaniach naukowych w byłej DDR (Niemieckiej Republice Demokratycznej). Okazuje się, że w jego instytucie większość pracowników naukowych nie zajmowało się samodzielnymi badaniami, lecz zmuszeni byli do studiowana ukradzionej przez STASI dokumentacji z Niemiec Zachodnich. Okazuje się, że wydajność wywiadu wschodnioniemieckiego była bardziej szkodliwa dla ich własnych badań w Niemczech Wschodnich, niż dla ich zachodnich konkurentów. Z moich obserwacji, jako konstruktora, wiem, że skopiowanie produktu zrobionego w innej firmie jest częstokroć trudniejsze, niż stworzenie własnej konstrukcji w oparciu o własny park maszynowy i własnych specjalistów, którzy będą znali produkt od podszewki.
W sumie zbieranie informacji elektronicznej z Internetu i z rozmów telefonicznych nie jest sprawą dla społeczeństwa niebezpieczną. Niebezpieczeństwo tkwi w jakości i motywach ludzi, którzy tę informację analizują, wyciągają wnioski, często błędne, kierując się motywami osobistej kariery, a nie dobrem państwa.
Pamiętacie Państwo powiedzenie agentów sowieckiego KGB: „Człowiek jest, paragraf się znajdzie”. Dzisiaj należałoby je zmodyfikować na: „Informację zbierzemy, człowiek się znajdzie”. Może nie dzisiaj, ale kiedyś... za lat pięć, dziesięć, kiedy odnajdziemy igłę w stogu siana.
Te i podobne moje przygody z „tajnymi wywiadami” po obu stronach żelaznej kurtyny, które ukształtowały mój punkt widzenia, opisałem w mojej książce „Do sukcesu pod wiatr”, dostępnej częściowo na stronie: www.czekajewski.com w części „Po polsku”. Książka ta jest także dostępna w Polsce i w USA na portalu Amazon.com.
Na zakończenie jestem winien Czytelnikom jakiś ogólny wniosek z całej tragikomicznej sytuacji z Edkiem Snowden.
Nerwowa sytuacja, w którą dał się wciągnąć sam Prezydent Obama, wskazuje na przeciętność ludzi, którzy nami władają. Ich ambicje wzięły górę nad istotą sprawy. Fakt, czy Edward Snowden zostanie wydany US, stał się już drugorzędny. W gruncie rzeczy jego ekstradycja do USA rozpali nowe namiętności niewarte świeczki ani ogarka. Jeśli nawet Edward Snowden stanie przed amerykańskim sądem albo zginie w niewiadomych okolicznościach, to nie Edward Snowden jest winny całej aferze, ale winna jest histeryczna reakcja amerykańskiego rządu w trzeciorzędnej, w gruncie rzeczy, sprawie. A może się jednak mylę? A może ludzie, którzy stoją u steru mojego państwa, przewyższają mnie intelektualnie i wiedzą więcej, co w trawie piszczy? Może jednak nasza przyszłość należy nie do kraju, który coś materialnego wytwarza, ale do kraju usług, do których zbieranie informacji się zalicza? Może upadek „Obozu Socjalistycznego” był błędem miernych, „sowieckich” ludzi? Może my, Amerykanie, zrobimy to dużo lepiej?
Może...? Może..?
Sytuację podobną do dzisiejszej opisał wiele lat temu, przed wynalezieniem Internetu, Julian Tuwim w wierszu jak poniżej:
Na ratuszu bije druga,
Na tajniaka tajniak mruga,
Na widowni i w sznurowni
I pod dachem i w kotłowni
I pod sceną i w bufecie,
Na galerii i w klozecie,
W kancelarii i w malarni,
W garderobach i w palarni
I w dyżurce u strażaka
Mruga tajniak na tajniaka...