66 rocznica wyzwolenia Auschwitz
27 stycznia 2011 roku obchodzono 66 rocznicę wyzwolenia hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. W uroczystościach wzięli udział Prezydent Polski Bronisław Komorowski oraz Prezydent Niemiec Christian Wulff.
W listopadzie 2005 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ uchwaliło, że rocznica wyzwolenia obozu śmierci Auschwitz-Birkenau będzie obchodzona na całym świecie jako Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Zagłady.
Wspólna wizyta prezydentów, pojednanie narodów, Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Zagłady – jak to wszystko wspaniale brzmi. Prawie jak w bajce. Pozostaje tylko jedno pytanie – co z rodzinami tych, których zabito, lub którzy umarli z wycieńczenia? Co z tymi, którzy przeżyli koszmar w obozie? Dla nich dzień wyzwolenia był jak apokalipsa. W ich pamięci ten dzień pozostanie na zawsze. Jak data bitwy pod Grunwaldem, którą zna każde dziecko w Polsce.
Jadąc do Auschwitz każdy z nas zastanawia się, jak naprawdę wygląda to miejsce i co tam zobaczy. Wjeżdżając na teren muzeum nie jest się pewnym swoich reakcji. Każdy kupuje w kasie bilet i z niecierpliwością czeka na przewodnika, który wprowadzi go w ten tajemniczy i niezrozumiały do tej pory świat – pełen bólu i męki niewinnych ludzi.
Przekraczając bramę z napisem „Arbeit Macht Frei” co oznacza: „praca czyni wolnym”, przystanęłam na chwilę, by zebrać myśli. Pierwsze pytanie, jakie nasunęło mi się, brzmiało: ile osób? Ile osób przekraczało z uśmiechem tę „bramę szczęścia” z nadzieją na lepsze życie? Ile niewinnych dzieci dreptało po tej samej ziemi, trzymając w ręku swoje zabawki i podążając za rodzicami, którzy szli na pewną śmierć? I wreszcie ostatnie, chyba najważniejsze: kto był na tyle okrutny, aby potraktować w ten sposób drugiego człowieka?
Podążyłam dalej. Moim oczom ukazała się niezliczona ilość baraków, w których gnieździli się kiedyś mieszkańcy obozu. Czeka was lepsza przyszłość – tak im powiedziano. A co tak naprawdę ich spotkało? Śmierć, głód, ciężka praca, smutek, ból i kompletne wyniszczenie organizmu.
Przebywając na terenie obozu odczuwałam dziwną atmosferę przerażenia i smutku. Wydawało mi się, że każde drzewo czy kamień chce opowiedzieć mi setki niesamowitych historii, których było naocznym świadkiem. Rozglądając się dookoła, odczuwałam ogromny ból. Już na samym początku tej wędrówki przez niezmierzoną krainę ludzkiego cierpienia do oczu napłynęły mi łzy.
Przewodnik bardzo dokładnie przedstawiał nam historię każdego baraku, a nawet pomieszczenia. To właśnie w tym miejscu w bestialski sposób ograbiono przywiezionych ludzi ze wszystkich kosztowności i rozdzielono z najbliższymi. To właśnie tutaj ich imię zastąpiono seryjnym numerem wytatuowanym na ręce. To w tym miejscu pozbawiono ich godności. Żyli jak zwierzęta. Gnieździli się jak sardynki w puszce w zatłoczonych barakach, w których brakowało świeżego powietrza, wody oraz łóżek do spania. Pracowali jak mrówki, budując swoje mrowisko, które zamiast stać się domem – stało się więzieniem. Zrobiono z nich „wytatuowany numer”, ubrany w drelichowe pasiaste ubranie. Stali się ludźmi bez tożsamości, pracując ponad swoje siły za łyżkę nędznej strawy. Czy istnieje gorszy sposób traktowania drugiego człowieka?
W dalszej części wędrówki doszliśmy do miejsca zwanego „ścianą płaczu”. Każde wgłębienie tego muru ma swoją historię. Po każdym milimetrze tej ściany spływały kiedyś hektolitry ludzkiej krwi, która rozpryskiwała się dookoła, uciekając z umierającego człowieka. Stałam jak słup soli, wpatrzona w ten kawałek betonu.
Następnie weszliśmy do kolejnego baraku. To, co tam zobaczyłam, wyryło głęboką ranę w moim sercu. Kilka kroków wystarczyło, aby cały świat uległ gwałtownej zmianie. Weszliśmy do ogromnej sali, która wypełniona była po brzegi walizkami ludzi przybyłych do tego obozu. Moje oczy skakały po napisach na walizkach jak oszalałe. Tyle nazwisk i imion, które stały się później tylko wytatuowanym numerem na ciele. Szliśmy w milczeniu za przewodnikiem, oglądając morze bagaży przywiezionych przez więźniów do tej obiecanej „krainy szczęścia”. Dalsza wędrówka przypominała marsz żałobników. Nikt nie był w stanie wykrztusić słowa. To, co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze wyobrażenie. Kolejne obrazy sprawiły, że do mojej głowy napłynęły szalone myśli, które spowodowały w moim umyśle ogromny zamęt. Weszłam do gigantycznego pomieszczenia. Zobaczyłam ogrom różnorakiego obuwia: szare, czarne, czerwone, męskie, damskie oraz dziecięce. Ale gdy przeszliśmy do sali wypełnionej po brzegi ludzkimi włosami i mój wzrok natknął się na mały dziewczęcy szary warkoczyk, moje serce ścisnął żal. Zaczęłam się zastanawiać... jak wyglądała ta dziewczynka? Ile tutaj żyła? Ile niewinności i beztroskich chwil straciła? A co najważniejsze – ile wycierpiała?
Kolejne miejsca wzbudzały we mnie coraz większe przerażenie. Przed moimi oczami utkwił obraz gorsetów, kul ortopedycznych i protez kończyn. To ich właściciele zginęli pierwsi. Pomyśleć, że jechali tutaj z nadzieją na lepszą przyszłość. Spędzili na tej ziemi zaledwie kilka godzin lub dni. Jechali taki szmat drogi tylko po to, by zginąć od kuli lub w komorze gazowej.
Później zwiedziliśmy baraki. Przemierzając tę bezkresną krainę śmierci czułam, jakbym umierała z tymi ludźmi. Moja dusza cierpiała razem z nimi. Z każdym krokiem było coraz trudniej. Krocząc wzdłuż torów kolejowych, weszłam przez ogromną bramę, która prowadziła w głąb obozu. Będąc tutaj już nikt nie miał szans na ucieczkę. Powietrze stało się ciężkie jak ołów. Czułam, że coś ściska mi gardło i że nie jestem w stanie wykrztusić ani słowa. Każdy milimetr tej szyny był oblany tysiącami litrów niewinnej krwi. Zapadła cisza i słychać było tylko szum wiatru, który włócząc się po okolicy snuł opowieść o tragedii mieszkańców obozu. Stawiałam swoje kroki, stąpając po zbiorowej mogile i czułam się jak intruz. Nurtowało mnie pytanie, czy ci, którzy tutaj zginęli, są zadowoleni, że tu jesteśmy, czy raczej zniesmaczeni naszym wścibstwem. Dotarłam wreszcie do pamiątkowych tablic wybudowanych ku czci zmarłych więźniów. Zapaliłam znicz i spojrzałam w kierunku torów, które prowadziły do wyjściowej bramy. Na torach ktoś położył wieniec z kwiatów. Dalej tliły się znicze.
Wyszłam z obozu z mieszanymi uczuciami. W sercu czułam nie tylko smutek i żal, ale również bezsilność i niedowierzanie. Czy to zdarzyło się naprawdę? Po głowie krążyło tylko jedno pytanie: dlaczego? Czemu „ludzie ludziom zgotowali ten los”?