Refleksje wokół drzewka magicznego
Moje pierwsze wspomnienie to zapach, intensywny zapach, który wprowadzał się razem z drzewkiem do domku w dzień Wigilii. Pachniało lasem. Zapach nieporównywalny, który łapiesz czasami cząstkowo w swojej podroży przez życie, gdzieś w lesie, parku i który wywołuje obrazy pod powiekami, jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki.
Choinka zajmowała najlepsze miejsce w pokoju gościnnym, gdzie stawała się obiektem adoracji na najbliższe trzy – cztery tygodnie i najczęściej dopiero Święto Trzech Króli dawało zezwolenie na jej rozebranie.
Najpierw bombki – najbardziej kolorowe i najpiękniejsze, każdego roku koniecznie dokupowało się coś nowego. I rosły pudła i choinka piękniała. Potem cukierki w kolorowych celofanikach na niteczkach, robione przez nas z kolorowych papierków sznury, no i włosy anielskie błyszczące magią i światłem nadzwyczajnym.
Pamiętam maleńkie świeczuszki na klipsikach, które zapalało się wraz z pierwsza modlitwą i gwiazdką, na rozpoczęcie Wigilii. I ostrożność, z jaką Tata umieszczał i zapalał te maleńkie cuda i obserwował uważnie, aby nie zapaliły włosów anielskich.
Choinka, moje Najpiękniejsze Drzewko na Świecie!
I potem czas światełek, których nie gasiło się nigdy, kolorowe, jednokolorowe, mieszane – wszystkie piękne, ale nie wiedzieć czemu, najpiękniejsze o zmierzchu. Wraz z choinką i jej zapachem wprowadzała się do domu magia najprawdziwsza. Mama kończyła kolację, a my z Tatą i Braćmi ubieraliśmy choinkę. Wszyscy bez wyjątku, nawet Aga (psi członek rodziny) w nastroju choinkowym. Bez tonów podniesionych. Grzeczni, uczynni wobec siebie, no i Mama uśmiechnięta! A jak Mama uśmiechnięta to i cały Świat szczęśliwy.
Pamiętacie to?
Z uśmiechem Mamy jaśniało dosłownie wszystko! Kłopoty i zmartwienia kurczyły się i znikały, a słonko w serduszku rozpalało się i wszystko było lepsze i łatwiejsze, bo Mama się śmiała! A Mama na Wigilię była zawsze uśmiechnięta. I Tata, który posłusznie wykonywał wszystkie Jej polecenia... I tak rodził nam się wieczór magiczny – WIGILIA.
Modlitwa Taty i życzenia, Opłatek.
Potrawy – niezwykłe i jedyne, przyrządzane raz w roku, jak mak z rodzynkami i kluseczkami, które robiłam ostrożnie z kuleczek ciasta przyciskając je na tarce, aż robił się jeżyk! Parada potraw i każdej należało spróbować choćby troszeczkę, by obfitość i różnorodność zapewnić sobie do następnej Wigilii. Kompoty w szklanych dzbankach, pachniały suszonymi jabłkami i goździkami, serwety najbielsze i sztućce błyszczące.
A potem Kolęda!
„Bóg się rodzi
Moc truchleje,
Pan niebiosów obnażony...”
Łzy w oczach, gęsia skórka i szczęście niepojęte... Bardzo długo udawało się Rodzicom przemycać paczuszki pod Choinkę i nasze zdumienie „przecież ich tam nie było” i cudność prezentów pod choinkowych. Żadne prezenty, na żadne okazje nie mają takiej magii, jak te choinkowe. Chciałam wtedy bardzo, żeby to jeszcze było i było. Ten wieczór i zapachy, te nastroje. Żeby czas się zatrzymał. A tu trzeba było iść na Pasterkę! Śnieg skrzypiał, a gwiazdy drogę podświetlały.
BÓG SIĘ RODZI!
Staram się, aby moje Wigilie – tu, daleko, na innym kontynencie, do tamtych, Mamy i Taty były jak najbardziej podobne. Ryba w occie, bigos tylko z grzybkami, kompoty, obrusy białe i kolędy tak piękne, jak żadne inne. I choinka moja najpiękniejsza... Aż do Trzech Króli!