Podziel się   

Biznes i gospodarka Pokaż wszystkie »

Wydanie 2009-04 · Opublikowany: 2009-08-10 10:46:25 · Czytany 7863 razy · 1 komentarz
Nowszy Starszy

Fiskus - praktyka i teoria

Zacznijmy od anegdoty, którą zrodziła rzeczywistość... Dziennikarz pyta znanego amerykańskiego literata:
- Które ze swoich dzieł uznaje pan za najbardziej fikcyjne?
 Literat odpowiada bez namysłu:
- Moje ostatnie zeznanie podatkowe!

A ta rzeczywistość jest taka, że 15 kwietnia – ostateczny termin składania rozliczeń podatkowych – stał się dla milionów mieszkańców Ameryki najbardziej nerwowym dniem w roku. Potem dla wielu z nich następuje okres równie nerwowego oczekiwania: IRS uzna ich pokrętne zeznanie czy przyłoży domiar? A jeśli przyłoży – to w jakiej wysokości?.. I czy konsekwencją tego będzie szczegółowa kontrola finansowa? A jeśli tak – to jakie będą tego kolejne skutki?..

I tak toczy się iście hazardowa rozgrywka między fiskusem a podatnikami: kto kogo, jak i na ile przechytrzy.

Warto zastanowić się dlaczego ta przepychanka odbywa się co roku, z coraz większą siłą.

Od początku istnienia Stanów Zjednoczonych do roku 1913 nie stosowano tu w ogóle podatku dochodowego. Władze uzyskiwały potrzebne im fundusze głównie z opłat i taryf celno-handlowych. Nie przeszkodziło to – a chyba raczej pomogło – aby Ameryka przeistoczyła się ze słabego kraju rolniczego w światową potęgę przemysłową, o nie notowanych gdzie indziej wskaźnikach wzrostu dochodów, tak w skali państwa, jak i poszczególnych obywateli.

Dopiero w roku 1913 uchwalono szesnastą poprawkę do Konstytucji, wprowadzającą powszechny federalny podatek dochodowy. Zwolniona była jednak z niego kwota dochodów rocznych do 3 tysięcy dolarów na osobę, a do 4 tysięcy dla małżeństw. Przychody w granicach od 3 do 20 tysięcy opodatkowano w wysokości 1 procenta, zaś powyżej – w wysokości 6 procent. Dodajmy jednak, że wówczas wartość nabywcza dolara była niemal trzydziestokrotnie większa niż obecnie.

Przez następne czterdziestolecie, czyli do roku 1950, zasady te pozostały niemal bez zmian.

Od tego czasu zaczęły się już liczne i często radykalne zmiany w amerykańskim systemie podatkowym, powodowane głównie ogromnymi kosztami rozrostu administracji oraz rozbudowy i uzbrojenia armii, prowadzącej rozległe interwencje poza granicami USA. Zmiany te były tak wielkie, że gdy rok 1950 zamknął się dla przeciętnej rodziny podatkiem dochodowym w granicach 2 procent, to w roku 2007 fiskus federalny i stanowy zabrał jej już ponad 28 procent dochodów.

W tym okresie sieć IRS i liczba zatrudnionych w nim urzędników urosła do niebywałych rozmiarów. Ilość potrzebnych budynków, do tego wyposażonych w najnowocześniejszy sprzęt, sięgnęła kilku tysięcy, a ciężar papieru zużytego do rozliczeń finansowych – kilkuset tysięcy ton rocznie. Jakie to koszty – nietrudno sobie wyobrazić. Wertowanie, segregowanie i sprawdzanie zeznań podatkowych w ciągu roku pochłania około 6 miliardów godzin pracy ludzkiej – już samo to kosztuje ponad 100 miliardów dolarów.

Inna, niezliczona rzesza prawników, księgowych i specjalistów finansowych – pozostających na usługach przedsiębiorstw i podatników indywidualnych – wypełnia za ciężkie pieniądze tasiemcowe zeznania podatkowe, łamiąc sobie głowy, jak wykorzystać luki i zawiłości w przepisach, żeby wykołować fiskusa na korzyść swoich pracodawców. I trzeba przyznać, że czyni to nader efektywnie, bo na skutek ich zabiegów państwo traci kolejne dziesiątki miliardów dolarów…

Nic więc dziwnego, że już niemal czterdzieści lat temu powstał ruch obywatelski na rzecz ukrócenia tych dwustronnych praktyk, czyli… całkowitego zniesienia podatku dochodowego. Mrzonka?.. Utopia?.. Bo czy likwidacja głównego źródła zasilania kasy państwowej jest możliwa?

Zwolennicy zmiany systemu dochodów państwa twierdzą, że jest to nie tylko możliwe, ale wręcz konieczne – zarówno dla finansowego uzdrowienia gospodarki, jak i psychicznego uzdrowienia podatników. Na postawione im pytanie: skąd władze federalne i stanowe w nowej sytuacji mają czerpać środki na miliardowe wydatki? – ich odpowiedź jest zaskakująco prosta i logiczna: znosząc podatek dochodowy, należy zwiększyć podatek nabywczy (tax) przy detalicznym zakupie wszystkich towarów, z wyjątkiem żywności i leków. Obliczono, że przy pełnej – prawnej i technicznej – reformie fiskalnej, podatek taki w wysokości 16 procent w całej Ameryce przyniósłby skarbowi państwa wpływy całkowicie zaspokajające jego potrzeby. A do tego przekazywane przez podatników na bieżąco – bez wzmożonych zawałów ich serc w przeddzień 15 kwietnia.

Propozycja takiej rewolty podatkowej zaszokowała wielu fachmanów finansowych, wywołując lawinę dyskusji. I przy dokładnej analizie tej propozycji okazało się, że ma ona… same zalety.

Przede wszystkim wyeliminowałaby wszelkie kombinacje i szachrajstwa mające na celu obniżenie podatku, co obecnie jest nagminnie stosowane nie tylko przez podziemie gospodarcze. Nawet sumy uzyskane z działalności przestępczej, w tym i z handlu narkotykami, byłyby opodatkowane w momencie przeznaczenia ich na jakiekolwiek zakupy. Bo przecież nie po to kombinatorzy i przestępcy okradają ludzi i państwo z pieniędzy, aby ich na coś nie wydać. Pieniądze, za które nic się nie kupuje, nie mają dla nich wielkiej wartości i nie zasługują na ponoszenie ogromnego ryzyka przy ich zdobywaniu. W ten sposób opodatkowani byliby również pracujący nielegalnie, nie płacący dotychczas podatków, oprócz haraczu dla pośredników znajdujących im pracę.

Najistotniejszą zaletą tego systemu byłby jednak sprawiedliwy udział podatników w nakładach na rzecz skarbu państwa. Najwięcej płaciliby ci, którzy chcą żyć w luksusie i dużo kupują, a najmniej ludzie żyjący skromnie i ograniczający swoje zakupy. Bo chyba nawet matematycznemu matołkowi nie trzeba udowadniać jaka w liczbach bezwzględnych byłaby – przy tej samej stopie podatkowej – różnica w podatku między zakupem futra z szynszyli, a paltotka ze sztucznego misia, nie mówiąc o różnicy przy kupnie luksusowej willi, a domku jednorodzinnego.

Po wprowadzeniu podatku od zakupów, a więc od konsumpcji, a nie od przychodów, każdemu opłacałoby się oszczędzać, a tym bardziej inwestować. Ludzie pracowaliby wydajniej, wiedząc, że nie zapłacą podatku od zarobionych dodatkowo pieniędzy, dopóki nie zaczną ich wydawać. Nastąpiłoby też ograniczenie zakupów bezmyślnych i rozrzutnych, nagminnie robionych przez Amerykanów. W takiej sytuacji wzrosłyby wpłaty na konta oszczędnościowe i zakupy obligacji. To z kolei dałoby bankom możliwość obniżenia stóp procentowych na udzielane pożyczki i kredyty.

Przedsiębiorstwa zwolnione z dotychczasowych wysokich podatków, mogłyby przeznaczać dodatkowo uzyskane pieniądze na badania, nowe technologie, cele socjalne, podwyżki płac, a przede wszystkim na obniżanie cen swoich towarów. Niższe ceny produktów, to z kolei podstawowy warunek konkurencyjności, nie tylko na rynku krajowym, ale także na rynkach zagranicznych. A zatem mechanizm ten działałby pozytywnie i na rozwój eksportu.

Także masy turystów przebywających w Ameryce, płacąc wyższy podatek za świadczone im tu usługi i nabywane towary, miałyby swój większy udział w zasilaniu budżetu państwa.

Pozostaje pytanie: co z kontrolą podatków?

Odbywałaby się ona poprzez rejestrowanie wpływów ze sprzedaży przez elektroniczne kasy fiskalne, wydające nabywcy pokwitowanie z naliczonym podatkiem. A więc podstawowym kontrolerem tego podatku byłby na bieżąco jego płatnik. Stałoby się to obywatelskim obowiązkiem, dało pełną świadomość, że jeśli ktoś nas obciążył wysokim podatkiem od zakupu, to musi ten podatek trafić do kasy państwowej, a nie do prywatnej kieszeni właściciela biznesu.

Uproszczenie do minimum systemu elektronicznej rejestracji podatku nabywczego i jego odprowadzania do kas federalnych czy stanowych pozwoliłoby na redukcję setek tysięcy urzędasów, którzy dotychczas grzebią się w stosach papierów finansowych, penetrując nie tylko konta milionerów, ale nagabując także prostytutki o zyski z ich usług, trudnych raczej do zarejestrowania. W proponowanym rozwiązaniu nawet swawolne panienki zapłaciłyby należny podatek przy korzystaniu z pokoi hotelowych, czy kupnie fatałaszków albo kosmetyków. Zwolnienie bezproduktywnej rzeszy biuralistów przyniosłoby państwu ogromne oszczędności i zmusiłoby ich do znalezienia sobie zatrudnienia dającego krajowi lepszy pożytek, a więc i dodatkowe zyski.

Proponowana likwidacja podatku od wynagrodzeń, inwestycji i nawet oszczędności – uczyniłaby Amerykę krajem przyciągającym ludzi pracowitych, inwestujących i oszczędnych. Zachęciłoby to także obcy kapitał do tworzenia tu nowego potencjału gospodarczego, a więc i wielkiej liczby nowych miejsc pracy, zarówno dla tych, którzy dziś jej nie mogą znaleźć, jak i dla tych, którzy musieliby odejść z jednostek finansowo-rozliczeniowych.

Czy można oprzeć się takiej perspektywie?.. 

Niestety. Partykularne interesy różnych grup zawodowych i społecznych mają ciągle niebywałą siłę i płatne poparcie w środowiskach prawniczych. Stąd proponowanym zmianom w systemie podatkowym gwałtownie przeciwstawiają się:

  1. masy tych, którzy wyciskają z obywateli podatki, sami ciesząc się dobrym bytem urzędniczym, opłacanym właśnie z tych podatków,
  2. niebywale liczni doradcy finansowi i rozliczeniowcy podatków, zagrożeni utratą horrendalnych dochodów z tytułu wymyślania sposobów na ominięcie przepisów fiskalnych, a więc uszczuplania zasobów finansowych państwa,
  3. wszyscy utrzymankowie tego państwa, którzy dotychczas z różnych przyczyn nie płacili podatków i nisko zarabiający, których podatki razem wzięte nie przekraczają proponowanych 16 procent – choć tym dwom kategoriom państwo zagwarantowałoby podwyżki wyrównujące ich straty,
  4. liczni – o dziwo! – w Ameryce wyznawcy Marksa, popierający jego ideę podatku progresywnego, mającego na celu niszczenie kapitalistów w imię rzekomych interesów klasy robotniczej,
  5. a wreszcie, nawet producenci papieru i drukarze, pozbawieni dochodów w związku z likwidacją setek tysięcy ton druków rozliczeniowych i instrukcji do ich wypełniania, wysyłanych każdego roku do wszystkich obywateli.

Jednak najbardziej zaciekle walczą z proponowaną koncepcją podatkową ci, dla których likwidacja podatku dochodowego z jego ścisłymi rejestrami, przekreśliłaby możność wtykania nosa w dochody obywateli, a więc i oddziaływania na ten bardzo istotny element ich życia osobistego. Ci ludzie najmocniej usadowili się we władzach państwowych i kontrolowanie społeczeństwa w każdy dostępny sposób uważają za swój święty obowiązek i najwyższe prawo. A że często nie ma to nic wspólnego ze świętością, ani z mądrze pojętym prawem – to już dla nich problem drugorzędny. 

Truizmem jest stwierdzenie, że system podatkowy stosowany w poszczególnych krajach świata jest głównym czynnikiem ekonomicznego rozwoju tych krajów lub ich upadku gospodarczego… Ale „wolnoamerykanka” rozgrywana między podatnikami a fiskusem w USA skłania do obaw, że nie sprzyja ona gospodarczemu rozwojowi, a raczej ten rozwój mocno utrudnia.

Nowszy Starszy

Inne artykuły w kategorii Biznes i gospodarka

Pozostałe kategorie tego artykułu: · Świat

Skomentuj artykuł w Hydeparku Polonii

Komentarze zostały tymczasowo wyłączone. Przeprszamy!

~Anonim · 2009-09-09 22:29:51

W Stanach jestem od prawie dziesięciu lat. Nie zaplaciłem ani centa do skarbówki. Mam kredyt, mam wszystko i nic mi do dziś nikt nie zrobił. Dlaczego? Dlatego, że nie mają prawa. Co innego, jak się oszukuje w rozliczeniach, jak pan Snipes na przykład

Najnowsze artykuły

Magazyn w sieci

Hydepark Polonii

Dawid
25 lip, 15:17
Zapraszamy na forum Polakow w Szwajcarii - https://forum.polakow.ch»
Mia Lukas
21 cze, 05:49
Mój były chłopak rzucił mnie tydzień temu po tym jak oskarżyłem go że spotyka się z kimś innym [...]»
hanna
20 cze, 03:58
Wszystko dzięki temu wspaniałemu człowiekowi zwanemu dr Agbazarą wspaniałemu czaru rzucającemu we mnie radość pomagając mi przywrócić mego [...]»

Najczęściej...