Czy polski rząd przetrwa mistrzostwa Europy w piłce nożnej?
Ważne i rzadkie wydarzenia, jak szczyt NATO w Chicago albo Mistrzostwa Europy w piłce nożnej w Polsce i na Ukrainie przyciągają wiele grup interesu. Ludzie ci – nieraz kierujący się zasadą, że przez organizowanie manifestacji mogą tylko coś wygrać – chcą wykorzystać rozgłos związany z tymi wydarzeniami dla własnych celów. W Polsce coraz to nowe grupy zawodowe zapowiadają protesty w dniach piłkarskich rozgrywek. Protesty te – trzeba dodać – nie będą związane ze sportem.
Szantaż wobec polskiego rządu można streścić następująco: jeżeli nie zrobicie tego, co chcemy, to będziemy się źle zachowywać przy gościach. Wiedząc, że rząd odpowiada za bezpieczeństwo i porządek, związek zawodowy „Solidarność”, kolejarze, ostatnio rolnicy i taksówkarze ostrzegają rząd, że nie będzie ani bezpieczeństwa, ani porządku. Zwolennicy teorii o zamachu smoleńskim i odbiorcy „Telewizji Trwam” stworzą pewnie oddzielne widowiska.
Goście mogą zatem opuścić Polskę mając w pamięci kraj, gdzie władza nie posiada społecznego autorytetu i nie potrafi zapanować nad chaosem. Być może wtedy Ukraina, nawet z uwięzioną Julią Tymoszenko, wyda się wielu z przyjezdnych krajem bardziej cywilizowanym niż Polska. Ale związki zawodowe, rolnicy, kolejarze czy taksówkarze odstąpią od gróźb agresywnych protestów, palenia opon i blokad, jeżeli rząd spełni ich żądania. Ta propozycja to jednak pułapka. Jeżeli rząd zgodzi się na postulaty rolników (chodzi o interwencjonizm państwowy, chroniący krajową produkcję żywności), to na ulice wybiegną zaraz pielęgniarki oraz nauczyciele, a za nimi podążą pracownicy transportu publicznego i taksówkarze. Rząd zatem tych postulatów spełnić nie może. Są i inne, ważniejsze względy. Związki zawodowe chcą, aby rząd wycofał się z zapowiadanej reformy podniesienia wieku emerytalnego. W zamian proponują, aby kobieta po przepracowaniu 35 lat mogła przejść na pełną emeryturę, a mężczyzna – po 40 latach pracy. Takich przywilejów nie oferowała chyba nawet przedkryzysowa Grecja.
Można sobie wyobrazić scenę, w której pod oknami hotelu, gdzie mieszka piłkarska ekipa Niemiec czy Francji, maszerują związkowcy domagający się skrócenia wieku emerytalnego, albo zwolennicy „Telewizji Trwam”, żądający miejsca na multipleksie. Zagranicznym gościom trudno będzie zrozumieć, o co chodzi protestującym. Nawet jeżeli znajdzie się tłumacz, który na bieżąco będzie przekładał wszystkie wykrzykiwane postulaty na język niemiecki. A o co im chodzi? Głównie, aby przedstawić rząd polski jako niekompetentny i pozbawiony mocy działania. Postulaty to sprawa drugorzędna.
Protestujący nie domagają się tego samego. Pomiędzy nimi toczy się więc pewna konkurencja, która z grup ściągnie na siebie większą uwagę mediów i wzbudzi ogólnonarodowe współczucie. Niestety, wychodzi tutaj sens współczesnego, politycznego protestu – aby był efektywny, musi czymś się wyróżniać. Pokojowy marsz nie przykuwa dzisiaj uwagi, ponieważ nie wywołuje silnych emocji u obserwatorów. Jeżeli protestujący rzeczywiście chcą walczyć o jakąś ideę, to lepiej dla nich, jeżeli przebieg manifestacji opiera się na przemocy. Zapowiadane przez polskich rolników blokady dróg mogą sprawić nieco kłopotów, unieruchomione pociągi to uciążliwość, ale oczy opinii publicznej podążają najchętniej za rozróbami. Kolejarze raczej nie będą palić samochodów obok nowego stadionu w Warszawie. Nie przypuszczam też, aby rolnicy szarpali się z policją i wybijali szyby w witrynach sklepowych. Ale bezruch władzy może ich popchnąć do eskalacji protestów.
Bo gdy jest rozróba i są aresztowania – to w odczuciu opinii publicznej winna jest władza. Jeżeli władza użyje siły – to zwykli obywatele udzielają swojej sympatii protestującym czy nawet rozrabiakom. Władza natomiast zostaje potępiona. Owszem – będzie się mówić, gdy już opadnie kurz – że, rzeczywiście, palono samochody i parkowe ławki, ale protestujący zostali do tego sprowokowani przez brutalnie reagującą policję. Uliczne zamieszki, potłuczone szkło, bójki, krew, ogień a nawet śmierć wskazują na skrajną desperację protestujących i na brutalność rządzących. Unieruchomiony pociąg wywoła najwyżej przekleństwa tych, którzy nim podróżują albo na niego czekają.
Ale rząd polski ma obowiązek zapewnić obywatelom bezpieczeństwo i porządek prawny. W przeciwnym razie, gdy tego nie czyni – podważa sens swojego istnienia, a więc jakby sam siebie delegalizuje. Przed rozpoczęciem mistrzostw Bronisław Komorowski prosił Polaków o zachowanie spokoju i o nie wszczynanie akcji protestacyjnych. Władza, która zwraca się do obywateli z takim apelem wydaje się grzeczna, ale bez stanowczości – obnaża tylko słabość.
Obecny rząd polski jest spadkobiercą niekorzystnej dla siebie tradycji, w której władza zawsze reprezentowała siłę niszczącą: antychrześcijańską i antynarodową. Każde zdecydowane posunięcie ekipy rządzącej wobec protestujących będzie zatem interpretowane i nagłaśniane przez opozycję jako kontynuacja tradycji pogardy dla zwykłego obywatela. Dzisiejsza władza nie może uwolnić się od tej pamięci, co zresztą widać było podczas wydarzeń na Krakowskim Przedmieściu. Dla Donalda Tuska piłkarskie mistrzostwa to koszmar.
Bezruch rządu ośmiela protestujących i zaprasza do drwin. Ale przede wszystkim do eskalacji żądań. Tymczasem większość społeczeństwa oczekuje od rządu gwarancji bezpieczeństwa i w razie konieczności zdecydowanego działania. Tych gwarancji nie zastąpi udawana grzeczność, która przysłania strach. Bronisław Komorowski powinien w swoim apelu o spokój zawrzeć również ostrzeżenie dla tych, którzy spokoju nie uszanują. Ale tego nie uczynił. Ten brak zdecydowania może okazać się kosztowny. Chyba, że wydarzy się coś jeszcze. Być może rząd te mistrzostwa przetrwa, a związkowcy porzucą swoje postulaty. Pod jednym wszakże warunkiem: że polska drużyna będzie wygrywać.