Kreatywność uczniów pod ostrzałem edukacji
„Kiedy byłam małą dziewczynką, zawsze chciałam imponować swoim nauczycielom. Starałam się jak mogłam, by sprostać ich wymaganiom” – czy to zdanie nie wydaje się znajome? Każdy w szkole chciał być doceniony. Tak jest po dziś dzień. Pochwała należy się jednak tylko tym, którzy krok po kroku wypełniają wytyczne programu nauczania. Na wyobraźnię i zabawę dzieci mogą sobie pozwolić w czasie domowych swawoli. Nie ma na nią miejsca w szkolnych ławkach, pełnych szablonowych standardów.
Obecny system edukacji jest skostniałą machiną, produkującą bezpłciowych pracowników. System ten sprawdzał się w XIX/XX wieku. W dzisiejszych czasach potrzebujemy więcej pracodawców, wizjonerów, konstruktorów przyszłości. Młodzi ludzie są przepełnieni talentami, pasją, jednak system edukacji subtelnie miażdży zdolność do kreatywności. Świat zmienia się w zawrotnym tempie. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądał za kilkanaście lat. W jaki zatem sposób potrafimy ocenić, czego powinni uczyć się młodzi ludzie i co zapewni im pracę oraz zadowolenie za pół wieku? Dlatego każdy pomysł na edukację może być w przyszłości ważny. Ale większość boi się wysuwać z szeregu i okazywać swoją kreatywność, by nie zasłużyć na negatywną uwagę nauczycieli czy reprymendę rodziców. Jak można w młodym wieku przypinać dzieciom tzw. łatki – ten jest mądry, a ten nie? Znam osobiście wiele osób, które w szkole miały gorsze stopnie i z pewnością nie należały do prymusów, a w życiu radzą sobie lepiej, niż osoby z wyróżnionym świadectwem z czerwonym paskiem.
Oto przykłady osób, które nie ukończyły szkoły w obranym przez siebie kierunku, a odniosły ogromne sukcesy: Steve Jobs, Bill Gates, Henry Ford, Mark Zuckerberg, J.K. Rowling, Ray Kroc, nawet Albert Einstein. Jasne, możemy powiedzieć, że to jednostki. Ale jednak. Sama pamiętam, jak w gimnazjum zastanawiałam się, do czego przyda mi się tangens czy cotangens bądź cykl Krebsa. I nie ja jedna, choć nikt nie ośmieliłby się o to spytać wszystkowiedzących nauczycieli. Myślę, że oni sami niekiedy poddaliby w wątpliwość istotę niektórych przekazywanych treści. Młodzi ludzie często tracą czas na przyswajanie zbędnych informacji, marząc o zrobieniu czegoś innego, czegoś, co ich porwie, zaangażuje. Tymczasem większość studiuje kierunki, które ich nużą, lecz nie są w stanie z nich zrezygnować, gdyż czują presję rodziców czy środowiska. Jak to jest, że ludzie po ekonomii nie umieją uzupełnić zeznania podatkowego?
Każdy rodzi się artystą. Widać to zwłaszcza u małych dzieci. Tylko one nie boją się wyrażać siebie. Popatrzmy na pewną scenę. Mała dziewczynka w przedszkolu z zapałem rysuje obrazek. Nauczycielka pyta ją: Co rysujesz? Dziecko odpowiada: Obraz Pana Boga. Opiekunka delikatnie próbuje zanegować taką umiejętność, mówiąc: Ale przecież nikt nie wie, jak Bóg wygląda. Na co dziewczynka sprytnie odpowiada: Od tej chwili to się zmieni. Ileż w małych dzieciach dumy, pasji i zaangażowania. Są pewne swych możliwości. Jest w nich pełno uroku, a ich dziecięca naiwność nie jest niczym złym. To na jej fundamencie krystalizują się największe, niczym nie skażone idee. Jednak dzieci w dużej mierze tracą tę zdolność, gdy dorastają. Powodem jest edukacja, która ujarzmia twórczego ducha. Co jest również niesamowite, to fakt, że dzieci nie boją się popełniać błędów. Różne pomyłki zdają się nie wprawiać ich w zakłopotanie. Inaczej jest w szkole. Uczniowie są przerażeni na myśl o popełnieniu błędu. Stojąc przy tablicy, ledwo są w stanie utrzymać kredę w dłoni, by nie popełnić błędu przy wyrażeniu algebraicznym, czując na plecach surowe spojrzenie matematyczki.
Jest to trochę przerysowana sytuacja, wiadomo. Ale tak właśnie bywa, że jeśli nie przyswajasz podanej wiedzy, jeśli popełniasz błędy, to jesteś gorszy, nie umiesz się dostosować. Ken Robinson, uznany na świecie lider w dziedzinie edukacji i zasobów ludzkich jawnie mówi o tym, że szkoła zabija w uczniach kreatywność. Uważa on, że gotowość do popełnienia błędu oznacza właśnie zdolność do bycia kreatywnym. Jeśli uczniowie nie są przygotowani do tego, aby się pomylić, to nie są oni kreatywni, ale są zaplanowani. Edukacja jest nastawiona na kształtowanie ludzi będących poza swą kreatywnością, wyzbywających się jej.
Warto wspomnieć w tym miejscu o wybitnym pedagogu i filozofie, którym był John Dewey, przedstawiciel amerykańskiego progresywizmu, twórca koncepcji szkoły pracy (1896–1902) w Chicago. Dewey oparł swój system pedagogiczny na instrumentalizmie, który polega na rozumieniu doświadczenia jako istoty prawdy – prawdziwe jest to, co sprawdza się w działaniu jako prawdziwe. Doświadczenie jest źródłem zdobywania i weryfikowania wiedzy, stąd w jego szkole pracy rozwijane było hasło: uczenie się przez działanie. Szkoła ta powstała na wzór samowystarczalnego gospodarstwa domowego, gdzie dzieci wykonywały różne zajęcia rzemieślnicze i gospodarcze. Akcent położony został na aktywność praktyczną i manualną. Głównym celem szkoły było pobudzanie wrodzonych zdolności dzieci, zainteresowań, wzbogacanie doświadczeń, samodzielna praca, natomiast wiedzę zdobywało się niejako przy okazji.
Ważną kwestią, która powinna martwić, jest to, że w Ameryce szkoły finansowane są z podatku od nieruchomości. W skrócie wygląda to tak, że jeśli pochodzisz z bogatej okolicy, podatki wystarczają na dobre szkoły, jeśli z biednej, twoja szkoła dostaje mniej funduszy. To jest okrutne, zwłaszcza, że ogólnie przeświadczeni jesteśmy o tym, że szkoła daje wszystkim równe szanse. A jak jest w Polsce? Tam póki co finansowanie szkolnictwa jest wyłączone spod kontroli rynku. Podział subwencji oświatowej jest regulowany rozporządzeniami MEN i w uproszczeniu opiera się na zastosowaniu zasady, że „pieniądz idzie za uczniem”, tzn. tam, gdzie większa liczba podopiecznych, tam też większy przydział środków. Oznacza to, że szkoły wielkomiejskie są lepiej sytuowane, a w szkołach małomiasteczkowych i wiejskich często nie starcza pieniędzy na pensje dla nauczycieli. Gminy bogate, dobrze rozwinięte, dostrzegające potrzeby szkolnictwa, dokładają do swoich szkół więcej, aniżeli te, które są biedne lub obojętne na trudności z jakimi borykają się ich szkoły. Dlatego również w Polsce widać różnice wynikające z przynależności do regionu.
Czy nie zastanawia nas to, że, nieważne w jakim miejscu na Ziemi będziemy, każdy system edukacji jest skonstruowany w podobny sposób? Na szczycie tej piramidy znajduje się matematyka, języki obce. Sztuka, muzyka są na dole. Taniec jest potrzebny tak samo jak matematyka, każdy ma przecież ciało. Wychowanie fizyczne to jedyny przedmiot, w którym liczy się praca zespołowa. Sport to dziedzina, która wzmacnia wspólnotowość, porozumienie. Dyscypliny ścisłe są indywidualistyczne, skoncentrowane na jednostce. Szkoła to gra dla solistów. W sporcie uczysz się rywalizować, radzisz sobie z presją, masz zespołowe cele, a w szkole radzisz sobie sam. Zespołowo uczysz się jedynie ściągać.
Edukacja skupia się na rozumie, mózgu. Wniosek jest taki, że wszystkie systemy są skoncentrowane na tym, aby produkować akademickie zdolności. Niekiedy młodzi ludzie mają zainteresowania związane ze sztuką, muzyką, ale rezygnują z nich, bo rozsądek mówi im, że to zamiłowanie w przyszłości się nie opłaci. Idąc za Robinsonem, uważam, że większość wiodących przedmiotów powinno być wybieranych przez samych uczniów, by mogli oni rozwijać te dziedziny, w których czują się najlepiej. Dzięki temu nauka nie byłaby utrapieniem, beznamiętnym przyswajaniem suchej wiedzy, lecz rozrywką.
Robinson jest zdania, że najważniejsze, co należy zrobić, to zmienić świadomość edukacyjną od strony instytucji, by dawała szansę innym przedmiotom, traktując je tak samo ambitnie, jak do tej pory traktowała przodujące nauki. By zamiłowanie do śpiewu czy rzeźby nie było stygmatyzowane, ale dawało równe szanse w każdej dziedzinie. Według UNESCO w przeciągu kolejnych 30 lat większość ludzi będzie zdobywało wykształcenie, które przejdzie do historii, będzie niepotrzebne, bezużyteczne. Technologia, informacja, eksplozja demograficzna prowadzą do tego, że zdobyty stopień naukowy przestaje mieć znaczenie. Czy to nie jest prawda? Kiedyś posiadanie stopnia oznaczało posiadanie pracy, a jak się nie miało pracy, to znaczyło, że nie chciało się jej mieć. Obecnie ani stopień, ani chęci nie wystarczą. Potrzebna jest pasja, nowe idee, kreatywność. Ludzka inteligencja jest dynamiczna. Kiedyś, w innych warunkach, oznaczała co innego. Dziś ciągle się zmienia i jest inaczej wyrażana. Naszym zadaniem jest podsycać w młodych ludziach ich pasje i zdolności. Pewnym krokiem do rozwoju ludzkiej osobowości jest wszczepienie nowego pomysłu na edukację. Powinniśmy celebrować ludzką wyobraźnię, a nie ujarzmiać, oraz dać młodym ludziom wolną rękę co do tego, kim chcą być w przyszłości.