Z gazety lokalnej
Takie ogłoszenie w gazecie lokalnej przeczytałam. Komitet do spraw działań wszelakich lokalnego liceum naszego, prosi o przynoszenie sadzonek bylin szlachetniejszych, w celu zrobienia ogródka ku pamięci pani Krystyny. Pani Krystyna była pracownicą liceum i przez kilka lat zmagała się z chorobą nowotworową.
Walkę przegrała. Ale jakaż to była z niej chorująca?! Nigdy nie narzekała na swoje samopoczucie, zapytana, zawsze odpowiadała z szerokim uśmiechem, że czuje się znakomicie. Po porannej chemioterapii, przychodziła do szkoły i pracowała do późna wzbogacając duchowo obojętną młodzież. Nadała imię, czy raczej przezwisko, swojemu rakowi. Ani na moment się nie poddała. Nigdy się nie załamywała. Pocieszała wszystkich, nawet tych zdrowszych od siebie. Do końca walczyła, z uśmiechem, pełna energii, nadziei i wiary, że chorobę pokona. I liceum postanowiło, że należą jej się bratki za odwagę, krokusy za pozytywne podejście do życia, narcyzy za uśmiech i tulipany za męstwo (czy damstwo), rycerskość i bohaterstwo.
Ani nie znałam pani Krystyny, ani sama nie posiadam choroby nowotworowej (na razie, bo statystyki nie działają na moją korzyść) i pewnie nie mam prawa się wypowiadać, ale trochę mnie dziabnęło. Bo super jest być odważną i bohaterską, super jest mieć dystans do siebie, do choroby, do krótkiego życia i przedwczesnej śmierci. Super jest być pogodzoną z losem, duchowo poukładaną, przyjmującą wszystko co życie przyniesie z pokorą, zrozumieniem i spokojem. Za każdym razem kiedy czytam o takich kobietach, rozmawiam z takimi ludźmi, przepełnia mnie radość , że można i tak. Tacy ludzie są dla nas nadzieją i inspiracją. A wkurzyłam się, bo co z tymi mniej bohaterskimi.
Jaki byłby mój pierwszy wpis na blogu po otrzymaniu wiadomości o bliskim końcu mojego istnienia? Jaki byłby sms do mamy? Email do siostry? Czy z dumą ogoliłabym głowę podczas chemioterapii i wrzuciła kilka zdjęć na fejsbuk? Czy wymyśliłabym imię dla potwora w moim ciele? Czy byłabym waleczna do końca? Co z tymi, którzy się po prostu boją? Którzy nie chcą rozmawiać o swojej chorobie, bo ciężko przechodzi im przez gardło słowo rak, cierpienie, śmierć. Co z tymi, którzy potrafią tylko skulić się w kłębek i płakać cicho…albo zupełnie na głos rozrywając szpitalne szaty i waląc głową w ścianę? Z tymi, którzy nie potrafią wstać z łóżka po chemii, nie planują swojego pogrzebu, nie piszą inspirujących listów do swoich dzieci? Co z tymi, którzy nie chwytają byka za rogi, nie korzystają z każdej podarowanej im chwili, nie stają twarzą w twarz z kolejnym dniem i nie są pełni wiary i nadziei? Im się ogródek po zakładem pracy nie należy!
Chyba nie da się bardziej nienawidzić pracy w ogródku niż ja jej nienawidzę, ale się zawzięłam i wykonałam ogródek ziołowy! Ku pamięci tych, którzy się boją, są smutni i nie mają siły się uśmiechać, pogodzić się z losem i inspirować innych. Stuletni płot przewrócił się już dwa razy, kręgosłup mi siadł przy kopaniu twardej, związanej korzeniami ziemi, wizytę pierwszego w tym roku węża o mało nie przypłaciłam zawałem serca, a wąż tylko dzięki swej zwinności nie stał się eko-nawozem pod bazylię i majeranek. Zakupiłam dziesięć worków ziemi z organicznym krowim łajnem i niech spróbuje nie wyrosnąć!! Ku czci tych, których nikt czcić nie zamierza!
Zobacz więcej: http://aniukowepisadlo.com
Źródło: aniukowepisadlo.com