Niewykorzystane zwycięstwo
15 lipca obchodzić będziemy 600 - lecie bitwy pod Grunwaldem. Okrągła rocznica powoduje, że w okolice wsi Stębark zjadą przywódcy wielu państw oraz członkowie licznych towarzystw rycerskich z całej Europy, którzy odtworzą przebieg bitwy. Własne uroczystości zorganizują liczne polskie miasta. Obchody przygotowywane są z wielką pompą.
Przygotowane już materiały podkreślają wagę zwycięstwa wojsk polskich i litewskich oraz wspierających je oddziałów z innych państw. „Dzięki temu zwycięstwu Polska stała się suwerennym państwem” – czytamy w tekście podpisanym przez Piotra Żuchowskiego, sekretarza stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Inne wypowiedzi osób uczestniczących w przygotowywaniu obchodów także pokazują, że będziemy mieli do czynienia z bezrefleksyjnym świętowaniem rocznicy militarnego zwycięstwa, odniesionego pod wodzą „genialnego stratega” - jak informują na stronie internetowej poświęconej obchodom - czyli Władysława II Jagiełły.
Przywiązanie do chwały oręża jest oczywiście wartościowe i piękne. W naszej powikłanej historii nie sposób nie pamiętać o dniu tak wspaniałym. Trudno jednak zapomnieć o tym, co nastąpiło dzień później - po bitwie. Trudno również nie pamiętać, że owoce tego zwycięstwa zostały zmarnowane, a Rzeczpospolita niczego nie zyskała i kilkadziesiąt lat później trzeba było rozpocząć nową, długą, bo aż trzynastoletnią wojnę, zakończoną pokojem podpisanym w 1466 roku. W roku 1410 kunktatorstwo, a przede wszystkim brak umiejętności myślenia państwowego spowodowały, że nie wykorzystano grunwaldzkiej wiktorii i raz na zawsze nie załatwiono problemu Zakonu Krzyżackiego.
Owa rocznicowa bezrefleksyjność jest tym dziwniejsza, że przecież dysponujemy znakomitym źródłem historycznym, opisującym te wydarzenia, czyli rocznikami Jana Długosza. Uważna lektura tego arcydzieła pozwala prześledzić, jak zwycięstwo - z punktu widzenia interesów Rzeczpospolitej - zostało zaprzepaszczone, a przecież brak rozwiązania problemu Zakonu Krzyżackiego stał się potem jedną z głównych przyczyn rozbiorów i ostatecznie upadku I Rzeczpospolitej. Uczestnicy obchodów, pozbawionych głębszej historycznej refleksji, przypominają trochę armię Jagiełły, która po zdobyciu krzyżackich zapasów wina, spokojnie je skonsumowała, nie zastanawiając się, co będzie później. A przecież jak mawiali starożytni: „historia nauczycielką życia”.
Trochę historii
Pomińmy wcześniejsze starcia. W 1409 roku wybuchło antykrzyżackie powstanie na Żmudzi. Wielki mistrz zakonu, Ulrich von Jungingen, poprosił króla Polski, Władysława Jagiełłę, o zachowanie neutralności Polski w konflikcie Zakonu z Litwą popierającą Żmudź. Król - i słusznie - odmówił. Odmowa spowodowała zmianę planów Zakonu. Armia wielkiego mistrza zamiast ataku na Litwę postanowiła skierować się przeciwko Rzeczpospolitej i zajęła Ziemię Dobrzyńską i Kujawy. Jagiełło szybko odbił Bydgoszcz, jednak na tym działania wojenne zakończono. 8 października 1409 roku zawarto rozejm, który miał obowiązywać do 24 czerwca 1410 roku. Obie strony przygotowywały się do decydującego starcia. W grudniu 1409 roku w Brześciu Litewskim Władysław Jagiełło naradzał się z księciem Witoldem i podkanclerzem koronnym Michałem Trąbą nad dalszym planem wojny. Postanowiono przyjąć plan opracowany przez podkanclerza. Proponował on dokonanie ostatecznej rozprawy z zakonem poprzez wyprowadzenie głównego ataku na Malbork. Jako miejsce koncentracji oddziałów wybrano miejscowość Czerwieńsk nad Wisłą. Jednocześnie prowadzono szeroką akcję dyplomatyczną, polegającą na ściągnięciu dodatkowych oddziałów z innych sprzymierzonych krajów. Potęga gromadzonych sił spowodowała, że Zakonu nie poparło wielu rycerzy z Zachodniej Europy. Spodziewano się bowiem klęski Krzyżaków. Niewielu chciało ryzykować życie w przegranej bitwie.
10 lipca chorągwie Jagiełły rozpoczęły marsz na Malbork. Wielki Mistrz pospiesznie ściągnął wojska spod Świecia, pragnąc zorganizować linię obrony na linii rzeki Drwęcy. Obie armie stanęły naprzeciw siebie 15 lipca w okolicy wiosek Grunwald, Łodwigowo i Stębark. Jagiełło rozpoczął bitwę dopiero około południa. Zwycięstwo polskie było kompletne i pełne. Poległ Wielki Mistrz Ulrich von Jungingen.Polacy i Litwini zdobywają tabory i wkraczają do obozu wroga. Długosz relacjonuje, iż po wkroczeniu do obozu, który znajdował się na wzgórzu, rycerstwo polskie: „zobaczyło wiele oddziałów i zastępów nieprzyjacielskich, rozproszonych w ucieczce, jak błyszczały w promieniach słońca odbijających się w zbrojach, które niemal wszyscy mieli na sobie”. Niektórzy rzucili się za nieprzyjacielem, ale król postanowił rozbić obóz i odpocząć po bitwie.
Długosz tak relacjonuje chwile, kiedy Polacy zdobyli obóz krzyżacki: „Było prócz tego w obozie i na wozach pruskich wiele beczek wina, do których po pokonaniu wrogów zbiegło się umęczone trudami walki i letnim upałem wojsko królewskie celem ugaszenia pragnienia. Jedni rycerze gasili je czerpiąc wino hełmami, inni rękawicami, wreszcie inni butami”. Trzeba obiektywnie przyznać, że widząc to opilstwo, nie chcąc doprowadzić do sytuacji, aby armia została pokonana przez jakichkolwiek krzyżackich maruderów, władca rozkazał rozbić resztę beczek z winem. Długosz z pewnym żalem pisze, iż z tego powodu „wino spływało na trupy zabitych, których na miejscu obozu wrogów był niemały stos i widziano, jak zmieszane z krwią zabitych ludzi i koni płynęło czerwonym strumieniem aż na łąki wsi Stębarku i wskutek jego bystrości stworzyło koryto potoku. Opowiadają, że to dało okazję do zmyśleń wśród ludu i opowieści, które głosiły, że w tej bitwie wylano tyle krwi, że spływa ona jak strumień”.
W polskim obozie dochodzi do znacznej różnicy zdań. Długosz pisze: „Podczas gdy jedni doradcy królewscy na naradzie nalegali, by król polski Władysław z całym swoim wojskiem spędził 3 dni na polu walki jako zwycięzca, inni byli temu przeciwni i jak najusilniej doradzali, by niezwłocznie zmierzać szybko, dniem i nocą w kierunku Malborka. A gdyby król tę radę odrzucił jako nieużyteczną, to niech jednak dokona wyboru i pośle możliwie najszybciej znaczniejsze wojska celem otoczenia zamku Malborka”. Jagiełło postanowił odpocząć i przez trzy dni świętował na polu bitwy, nikogo nie wysyłając pod Malbork. Potem armia ruszyła na krzyżacką stolicę. O ile jednak na początku ofensywy przed 15 lipca armia pokonywała około 40 kilometrów dziennie, to na Malbork maszerowano średnio 18 kilometrów dziennie, co - nawet jak na średniowieczne standardy - było tempem iście żółwim. Nic dziwnego, że Krzyżacy zdążyli zaopatrzyć zamek w Malborku. Wróciły do niego niedobitki wojsk, ściągnięto zapasy żywności. Doskonale dowodzący pod Grunwaldem Jagiełło, oblężenie prowadził nieudolnie. W końcu od zamku odstąpiono, zaś wojna skończyła się niczym. Rozbity Zakon Krzyżacki przetrwał.
Tajemnicza rozmowa
Długosz pisze, iż nazajutrz po bitwie Jagiełło i Witold niemal cały dzień jeździli konno po bitewnym polu. Nie wiemy, o czym rozmawiali, jednak dalszy przebieg kampanii wskazuje na to, jakie tam podjęto decyzje. Zwycięstwo pod Grunwaldem znacznie wzmocniło Koronę, która w unii z Litwą była ogniwem i tak silniejszym. Ani Jagiełło, ani Witold nie chcieli zbytniego wzmocnienia Korony. Dlatego pewnie postanowili nie dobijać Zakonu. Zupełnie jednak nie wiemy, gdzie byli możni z Korony. Mikołaj Trąba i inni posiadali wystarczająco silną pozycję, aby postarać się przeforsować rzucenie na Malbork natychmiast po bitwie chociaż części sił. Dla Jagiełły jednak interes Korony był drugorzędny. Liczyło się dobro dynastii. Niestety o interesie Rzeczypospolitej nikt nie pomyślał.
Po wielkiej wojnie Zakon znalazł się w kryzysie. Przez kilkadziesiąt lat Jagiellonowie utrzymywali jednak kruche status quo. Nie licząc się z interesem Rzeczypospolitej, władcy w Krakowie pozostawali głusi na prośby miejscowej ludności, zanoszącej błagania o włączenie Pomorza do Rzeczypospolitej. Przez wiele lat nic wskórać nie mógł Związek Pruski założony w 1440 roku przez mieszczan z Gdańska i Torunia. Dyplomacja Korony nic nie uczyniła także w momencie, kiedy papież na Związek Pruski nałożył ekskomunikę po kolejnym antykrzyżackim powstaniu. Dopiero po ataku ludności Torunia na zamek krzyżacki w 1454 roku Kazimierz Jagiellończyk podpisał akt inkorporacji. Rozpoczęła się długa, trzynastoletnia wojna, w której Kazimierz Jagiellończyk wykazał się zadziwiającą wprost nieudolnością. Dopiero w 1466 roku Pomorze włączone zostało do Rzeczypospolitej.
Grunwaldzkie starcie w 1410 roku było jedną z największych bitew średniowiecznej Europy. Mało kto o tym wie, ale Władysław Jagiełło w trakcie marszu pod Grunwald po raz pierwszy w dziejach świata wykorzystał most pontonowy. Operacja ta do dzisiaj bywa studiowana w akademiach wojskowych. W Rzeczpospolitej, w całej Europie pojawiało się wówczas sporo nowinek. W wielu krajach wybitni władcy potrafili nowe wynalazki zaangażować w dzieło rozwoju państwa. My, niestety, nie mieliśmy władców wybitnych. Jagiellonowie co najwyżej zaliczali się do przeciętnych, a często krańcowo nieudolnych, nie potrafiących spojrzeć dalej niż czubek własnego nosa. Rzeczpospolita zaczynała zostawać w tyle. Szukając przyczyn tego stanu rzeczy i późniejszego upadku, nie sposób nie spojrzeć na grunwaldzkie pole i armię długo świętującą swoje zwycięstwo. Przypominali oni trochę drużynę piłkarską, która po znakomitym ataku cieszyła się z przyznania im przez sędziego rzutu karnego. Radość spowodowała, że niestety zapomniano wskazać egzekutora, a do końca meczu pozostało jeszcze sporo czasu.