Tylko buty włożę na długą drogę
W tym roku minie trzydziesta rocznica zabójstwa Grzegorza Przemyka – postaci ważnej dla pokolenia wchodzącego w dojrzałość w latach stanu wojennego, dziś niemal zapomnianej bądź nieznanej, zwłaszcza obecnym jego rówieśnikom.
Był młodym poetą, maturzystą Liceum im. A. Frycza-Modrzewskiego w Warszawie, synem opozycyjnej poetki – Barbary Sadowskiej.
12 maja 1983 r. po zdaniu pisemnej matury zaprosił do domu kilku kolegów. Wypili trochę wina. Za oknem zrobiło się ciemno od chmur. Przemyk lubił burzę. Krzyknął: „Idziemy na Starówkę. Dajmy się zmoczyć". Na Placu Zamkowym zatrzymali ich milicjanci. Przemyka z kolegą zabrali na komisariat przy ul. Jezuickiej 1/3. Gdy nie chciał okazać dokumentów, twierdząc, że nie ma takiego obowiązku w związku z zawieszeniem stanu wojennego, jeden z milicjantów zamachnął się na niego pałką. Doszło do szamotaniny. W sukurs milicjantowi przyszli inni funkcjonariusze. Jedni trzymali Przemyka za ręce, pozostali bili go pałkami i łokciem w brzuch i po plecach, a gdy upadł, kopali go. Krzyk bitego słychać było na zewnątrz budynku. Jeden z milicjantów instruował: „Bijcie tak, żeby nie było śladów". Z komisariatu Grzegorza zabrało pogotowie. Dyżurny milicjant usilnie przekonywał personel karetki, że pacjent jest narkomanem i ma zaburzenia psychiczne. Przemyk siedział skulony, sprawiał wrażenie nieobecnego, nie reagował na pytania pielęgniarza. Lekarz psychiatra w siedzibie pogotowia przy ul. Hożej nie stwierdził pobicia ani rzekomego obłędu. Ze szpitala psychiatrycznego Barbara Sadowska zabrała syna do domu. Nazajutrz trafił do szpitala na Solcu. Po północy – 14 maja – lekarze zaczęli operację. „Najchętniej bym zemdlał" – powiedział jeden z nich, gdy zajrzał do środka. Chłopak miał m.in. rozerwane jelito, zapalenie otrzewnej, ogólne stłuczenia i krwiaki wewnątrz brzucha oraz potłuczoną potylicę głowy. Grzegorz Przemyk zmarł wczesnym popołudniem w wyniku ciężkich urazów jamy brzusznej. Za 3 dni skończyłby 19 lat.
Bł. ks. Jerzy Popiełuszko, który w kościele św. Stanisława Kostki odprawiał mszę świętą żałobną, apelował, aby kondukt z ciałem zmarłego stał się najcichszym pochodem, jaki kiedykolwiek przechodził przez stolicę. Rozgoryczona młodzież posłuchała. Pogrzeb przybrał formę kilkudziesięciotysięcznej niepodległościowej manifestacji, podczas której władze nie odważyły się interweniować. Kondukt żałobny przeszedł z żoliborskiego kościoła na Cmentarz Powązkowski.
śmierć Przemyka być może była zemstą na matce – niepokornej poetce działającej w Komitecie Prymasowskim, pomagającej sądzonym i skazanym za działalność polityczną, a może wynikiem „zadziornej" postawy Grzegorza i jego aparycji: długie, zmierzwione włosy, za duży sweter, wysoki wzrost, godne, drażniące spojrzenie i dumna odpowiedź na głupio postawione pytanie, coś, co mogło wzbudzić agresję niewiele starszego chłopaka w milicyjnym mundurze.
Przemyk był wrażliwym, gniewnym nastolatkiem, żyjącym jednak takimi samymi problemami, jak jego rówieśnicy: marzył, kochał, snuł plany na przyszłość. Drukował i kolportował ulotki, składał „bibułę". Zamierzał zdawać na historię sztuki.
Gitara, pianino i własna poezja były cichymi zaułkami, w których chronił się przed gwarem domu pełnego koczujących w nim przedstawicieli bohemy tamtych czasów: niedocenionych albo zakazanych artystów, poetów przeklętych (np. Stachura, Milczewski-Bruno), młodzieży, coraz starszych „dzieci-kwiatów", dopiero co wypuszczonych z więzienia robotników odsiadujących wyroki „za wolność", domu, w którym wprawdzie zawsze dbano o człowieka, on jednak często nie znajdował w nim dla siebie azylu. Gitara, pianino i poezja były zaułkami, w które uciekał przed panoszącą się za oknami przemocą.
Pragnął stabilnego domu z codziennym obiadem, ciszą, z rodzinnym ciepłem i hierarchią ról, gdzie mama jest mamą, a nie „Basią". Z czasem zaczął przejmować rolę opiekuna, chciał troszczyć się o matkę. Namiastką owej stabilności były wizyty w domu ojca – Leopolda, jego żony i przyrodniego brata Grzegorza, ich wspólne wakacyjne wyjazdy.
Potrzebę ofiarowywania troskliwości i uczuciowości uzewnętrzniał w relacjach ze swoją dziewczyną. To nie był jakiś flirt grzecznego chłopca z ładną panienką, ale intensywny związek non stop, mocno i do końca. Miłość, jaka przytrafia się tylko poetom: rano w szkole – karteczki na lekcjach, uśmiechy na przerwach, potem spotkania gdzieś w mieście albo w pokoju u Grzegorza. On grał na gitarze, ona przykładała ucho do pudła rezonansowego. Nikt wtedy nie miał prawa tam wejść, nawet matka. Izolował swoją dziewczynę od tego, co działo się za ścianą, jakby szkoda mu było czasu.
Domowa atmosfera, rozstanie rodziców, choroba matki i prześladowania za jej działalność niepodległościową pogłębiały wewnętrzne konflikty Przemyka i spowodowały, że wcześnie wydoroślał i był dojrzalszy od swoich rówieśników. Wspominają go oni jako człowieka wrażliwego, otwartego i tolerancyjnego, o serdecznym, życzliwym stosunku do ludzi oraz pogodnym usposobieniu. Niekiedy bywał dominujący w swojej skłonności do literackiego ekshibicjonizmu, potrzebie twórczej autoprezentacji. Mawiał: „Chodźcie posłuchać, napisałem wiersz". Stworzył wokół siebie kółko wielbicieli.
Lubił siadywać z gitarą, winem i papierosem. Czytał wiersze, grał na gitarze, śpiewał Wysockiego i Cohena, parodiował Kaczmarskiego, bo go nie lubił. Nosił chlebak odziedziczony po Edwardzie Stachurze (ten, który potem matka włożyła mu do trumny wraz z górskimi butami na ostatnią drogę) i z papierosem w ustach ochrypłym głosem wykonywał jego piosenki.
Wszyscy mówili mu, że jest podobny do Wojaczka – również niegdysiejszego przyjaciela domu. Z nim się utożsamiał.
Z namaszczeniem mówił wiersze francuskich poetów przeklętych: Baudelaire'a, Verlaine'a i Rimbauda. Także stylizował się trochę na poetę przeklętego. W jednym z zeszytów zanotował: „Poeta musi mieć stygmat oraz piętno grzechu, w oczach gniew, bunt".
Spieszył się. Śmierć była w tym, co mówił, co czytał i co pisał. żył na zabój. Recytował jakiś dwuwiersz, kasłał i dodawał: „Szkoda, że wybrańcy bogów umierają tak młodo". Trudno powiedzieć, na ile śmierć w jego twórczości była manifestacją młodzieńczej dekadencji, a na ile przejawem intuicyjnej antycypacji przedwczesnego dopełnienia własnego życia. W wierszach Przemyka uwidoczniały się wewnętrzne rozdarcie i bolesna konieczność tworzenia całym sobą, bez reszty. Sam był twórcą i tworzywem – jak pisał – „krwią swoją cierpiąc i sycąc się". Zdawał się pytać, czy „zanurzony" w twórczość, „skazany" na ból tworzenia, naznaczony twórczą przyszłością, piętnem twórcy, potrafi na progu poetyckiego i dojrzałego życia „wyczytać swój czas". Jego dojrzewaniu towarzyszyły zmagania z wrogością świata i lęk przed czymś przeczuwanym, złowrogim.
W niektórych wierszach wyraźnie daje się odczuć atmosfera młodzieńczej ponad-wrażliwości, odurzenie doznaniami, pragnieniami, wizjami niemal narkotycznymi, po których, w jakiejś „pustce dziecięctwa", między „piekłem" a „niebem", następuje jednak opamiętanie, ukojenie będące efektem duchowej inicjacji.
Zawarty w poezji Przemyka tragizm czasów rozdarcia, wyborów, pokoleniowego zagubienia, wyobcowania, nawiązuje zapewne do przeżyć związanych z wybuchem stanu wojennego kończącego okres wzajemnej bliskości, solidarności, do moralnych dylematów z zakresu postaw, relacji międzyludzkich, zagadnień przyjaźni – nie-przyjaźni, wierności ideałom nawet za cenę własnej ofiary, cierpienia, poświęcenia. Jest to jednak przekazane w sposób powściągliwy, bez epatowania wielkością słów i emocji.
Są też wiersze, w których zabawną formą, grą słów dopełniających się niekiedy i tworzących nowe, zaskakujące znaczenia mówi o prawdach najprostszych, opisuje świat widziany wprawnym okiem wnikliwego obserwatora („nie płacz dziecię / cebulą / bo i tak / nie wierzę").
Twórczością Przemyka zachwycali się Jan Paweł II i ks. Jerzy Popiełuszko. „Gorąco polecam Jego wzruszającą poezję – napisał ks. Jan Twardowski we wstępie do zbioru wierszy Grzegorza – która ma dobrą duszę, szlachetną wrażliwość, wspaniałą zapowiedź. Należy ocalić od zapomnienia młodego poetę".
Za życia Przemyka ukazał się zbiór jego wierszy pt. „Oko". Drugi, pośmiertny tomik „Syn, a może sen" opublikowany przez jedno z podziemnych wydawnictw w 1983 roku, przetłumaczony został także na język francuski.
Na budynku XVII LO im. A. Frycza-Modrzewskiego w Warszawie w czerwcu 2003 r. odsłonięto tablicę pamiątkową, na której umieszczono wiersz „Gra w szczerość" z tomiku „Oko". Także na murze dawnej komendy Milicji Obywatelskiej przy ul. Jezuickiej w maju 2012 r. została odsłonięta tablica z czarnego marmuru przypominająca tragiczne wydarzenie z 12 maja 1983 r.
12 sierpnia 2007 r. prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył zamordowanego poetę Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski Polonia Restituta „za wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce".
Mimo upływu czasu i zmian politycznych do dziś nie zostali ukarani wszyscy bezpośredni sprawcy tej zbrodni oraz ich ewentualni mocodawcy. Sąd Najwyższy w lipcu 2010 r. ostatecznie stwierdził przedawnienie zbrodni, przyznając, że sprawa ta jest porażką polskiego wymiaru sprawiedliwości, a manipulacje ze strony milicji i Służby Bezpieczeństwa były przygotowane w tak wyrafinowany sposób, iż nawet po latach okazały się skuteczne. Z tego samego powodu w październiku 2012 r. pion śledczy IPN umorzył prowadzone osobne śledztwo dotyczące matactw w sprawie śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka i odpowiedzialności funkcjonariuszy, a także kierownictwa MSW – w tym SB i milicji – oraz władz PRL za bezprawne działania. W 2011 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka podjął się zbadania, czy polskie sądy należycie wyjaśniły okoliczności śmierci Grzegorza Przemyka i czy milicjanci zostali pociągnięci do odpowiedzialności karnej.
--
Łódź, 19/20 V 1983
PAMIĘCI GRZEGORZA PRZEMYKA
Miałeś dziewiętnaście lat
i maturę w kieszeni.
Postanowiłeś to oblać.
Na drodze stanął Ci Ktoś
potężniejszy od prawdy.
Lecz wszystko przemija.
Zabrano Cię do przybytku przemocy.
Odszedłeś w wieczność
i w pamięć milionów.
Paweł M. Nawrocki