Kinomani czekają na Oskara dla Holland za "W ciemności"
Krótką rozmowę z Agnieszką Holland i Magdaleną Łazarkiewicz przeprowadziła Tatiana Kotasińska.
Jak się Pani czuje wobec faktu, że ostatni film "W ciemności" jest polskim kandydatem do Oskara?
Agnieszka Holland - Film był już pokazywany na kilku festiwalach w Stanach, dość kameralnych, ale ważnych. Chicago to chyba największe miasto poza Toronto, gdzie ten film był pokazywany, więc można powiedzieć, że jest to premiera. Cieszę się, że tu jestem. Krzysztof Kamyszew zwrócił się do mnie, po zobaczeniu filmu podczas projekcji w Gdyni w tym roku, z prośbą o umożliwienie pokazania go tutaj. Zrobiłam wszystko, żeby dotrzeć tu razem z nim; Robert Więckiewicz również. Tutejsza widownia jest dla nas bardzo istotna. Jeśli chodzi o szanse tego filmu w wyścigu oskarowym, to oczywiście trudno cokolwiek powiedzieć. Ogromną szansę stwarza fakt, że film zyskał tak znakomitą dystrybucję amerykańską, właściwie najlepszą dla tego typu kina. Możliwości dystrybucji filmów obcojęzycznymi jest w Stanach coraz mniej, ze względu na spadek zainteresowania. Ja jestem tutaj taką jasną gwiazdą. Ci, którzy dbają o naszą dystrybucję, bardzo wierzą w ten film, są nim niezwykle przejęci. To stwarza korzystną sytuację.
Dotychczasowe projekcje odbiły się pozytywnym echem. Zobaczymy jak to będzie, nie ma się co zanadto ekscytować. To zawsze jest poniekąd kwestia przypadku, trochę szczęścia, trochę konkurencji. Cieszylibyśmy się oczywiście, gdyby film zyskał nominację, bo to w przypadku takiego filmu jest szalenie istotne jako element promocyjny. Wiadomo, że nie jest to kino łatwe do wypromowania, więc każdy sukces pozwala stworzyć wydarzenie.
Oskar to nagroda amerykańskiej akademii filmowej, ale należy pamiętać o jej globalnym znaczeniu. Wiemy, że amerykańskie kino oraz jego promocja promieniuje dzisiaj na cały świat. Żadna nagroda europejska nie ma takiej globalnej wagi promocyjnej, nie sposób więc lekceważyć Oskara. Ta nagroda nie zmienia mojego wewnętrznego życia, mojej opinii o własnych filmach, czy o sobie samej. Zdarza się, że filmy, które najbardziej mi się podobały nie dostały nawet nominacji, podczas gdy nagradzano te o mniejszym według mnie znaczeniu. Najlepsze nominowane filmy często nie zdobywały nagrody.
Taka sytuacja miała miejsce, kiedy zostały nominowane dwa w moim pojęciu arcydzieła, których przecież nie było zbyt wiele w ostatnim dziesięcioleciu. Myślę o Białej wstążce i Proroku – wygrał z nimi taki sympatyczny telewizyjny melodramat argentyński. Po prostu nie jest tak, że zawsze mądrość wcielona przemawia przez te werdykty. Zresztą, żadne werdykty festiwalowe czy inne, nie odzwierciedlają najprawdziwszych i najgłębszych wartości. To w jakimś sensie weryfikuje po prostu czas. Jednocześnie jeśli się robi filmy, które są trudne, które mówią o poważnych sprawach, które nie są czystą rozrywką, to dzisiaj, żeby taki film wypromować, potrzebne są wykreowane wydarzenia i narzędzia, których nie ma tak wiele. Tymi środkami mogą być nagrody na ważnych festiwalach, może być zbieżność czasowa z jakimś ważnym wydarzeniem w danym kraju, może być nominacja, taka jak Oskar. Nie ma tego wiele, a każde takie narzędzie jest nie do przecenienia. Tym bardziej jesteśmy wdzięczni, gdy służy naszemu filmowi. Jednak z mojej strony szalonych emocji brak, nie śni mi się to po nocach. Natomiast moja siostra, Magda, miała sen, że dostałam Oskara i nie miałam czasu go odebrać...
Magdalena Łazarkiewicz - Tak, to mi się przyśniło już kiedy zaczynałaś zdjęcia do W ciemności. Śniło mi się, że dostała Oskara, ale namawiała mnie, abym go odebrała zamiast niej. Ale ja na to: to nie moja broszka, twój Oskar, ty się martw! (śmiech)