Cały czas intensywnie pracuję - rozmowa z Januszem Gajosem
Janusz Gajos: "Gdybym wstawał rano z poczuciem absolutnego spełnienia i co za tym idzie, wielkiego ukontentowania na swój widok w lustrze, poprosiłbym zaufaną osobę o kontakt ze specjalistą od przywracania równowagi psychicznej".
Z Januszem Gajosem rozmawia Ilona Waksmundzki.
Ilona Waksmundzki: Podobno ma Pan pecha, że urodził się Pan w Polsce, a nie np. w USA czy w Anglii. Gdyby tak było, to dziś byłby Pan w panteonie gwiazd wielkości DeNiro czy Hopkinsa. Tak mówią.
Janusz Gajos: Oczywiście doceniam zawarty w tym stwierdzeniu komplement i dziękuję jego twórcom za ocenę mojej pracy, ale nigdy nie usiłuję odpowiedzieć sobie na pytanie: "co by było gdyby?". To nie ma większego sensu.
Zagrał Pan w wielu filmach i sztukach teatralnych i jest Pan zaliczany do czołówki polskich aktorów, których pojawienie się jest gwarancją dobrej sztuki. Czy ma Pan poczucie spełnienia zawodowego?
Nie zastanawiam się nad tym. Cały czas intensywnie pracuję i to jest dla mnie najważniejsze. Gdybym wstawał rano z poczuciem absolutnego spełnienia i co za tym idzie, wielkiego ukontentowania na swój widok w lustrze, poprosiłbym zaufaną osobę o kontakt ze specjalistą od przywracania równowagi psychicznej.
Nie pokazuje się Pan w tzw. "towarzystwie", nie "świeci" Pan blaskiem gwiazdy na bankietach, nie wywołuje Pan towarzyskich skandali, a o wywiad z Panem trzeba się nieźle starać. Co sprawia, że jest Pan jednym z najbardziej pożądanych i jednocześnie zapracowanych aktorów w Polsce?
Prawdopodobnie właśnie to, o czym była Pani łaskawa powiedzieć.
Czy traktuje Pan aktorstwo jako powołanie czy zawód?
Jako zawód.
Przez wiele lat walczył Pan przeciwko kolejnym próbom zaszufladkowania i nie ominęła Pana zła passa. Przez kilka lat nie grał Pan i wydawało się, że rola Janka z Pancernych na zawsze określi pana aktorską tożsamość.
To byłoby najgorsze, co mogłoby mnie spotkać na tej mojej, dość zawiłej, zawodowej drodze. Na szczęście tak się nie stało . Nie chcę używać określenia " udało się" , bo to by znaczyło, że coś wydarzyło się poza moją świadomością.
Niektórzy aktorzy twierdzą że rzadko oglądają filmy ze swoim udziałem. Czy Pan analizuje swoje aktorstwo, czy po skończonej pracy na planie filmowym "odbija" Pan kartę i idzie do domu?
Jeżeli chodzi o pracę w filmie, staram się oglądać cały materiał, który dotyczy mojej postaci, oceniam efekt, proszę o dodatkowe duble. Staram się panować nad postacią tak długo, jak to jest możliwe. Dopiero potem "odbijam kartę".
Ma Pan opinię bardzo skromnego człowieka, ale również wybrednego i wymagającego aktora. Czy to powód, dla którego mało Pana na srebrnym ekranie? Czy mało jest ciekawych scenariuszy?
Bardzo ciekawych scenariuszy jest niewiele. Nie jestem wybredny. Wolę określenie "wymagający" od siebie i innych. Bardzo dużo pracuję w swoim macierzystym Teatrze Narodowym i TV.
Jest Pan doskonałym aktorem, ale coraz częściej można słyszeć o pańskich sukcesach także w fotografice. Czy to ucieczka od aktorstwa, czy pasja? I czy to prawda, że lubi Pan fotografować wietrzne miasto Chicago?
Pasja albo hobby, jak Pani woli. Sprawia mi to przyjemność. Odpoczywam przy fotografowaniu. Staram się robić zdjęcia wszędzie, gdzie jestem. Chicago zaistniało dość obficie na jednej z moich wystaw.
Ostatnio zagrał Pan w filmie Ryszarda Bugajskiego pt. „Układ Zamknięty" rolę trudną, wzbudzającą odrazę. Co w tak niewdzięcznej roli Pana tak zainspirowało, że zdecydował się Pan zagrać prokuratora Kostrzewę?
Temat, wydarzenie i nadzieja, że uda się zagrać nietuzinkową rolę. Nie zawsze piękny rycerz na koniu jest najciekawszym wyzwaniem dla aktora.
Podobno "wybrzydzał" Pan ze scenariuszem i oddał go Pan Mirosławowi Piepce.
Wybrzydzałem kiedyś, jak mnie mama karmiła szpinakiem. Teraz wymieniam ze scenarzystą uwagi.
Dlaczego polonijna widownia powinna zobaczyć Układ zamknięty?
Bo warto.
Dziękuję Panu za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.