Polak, który buduje Sztokholm
Na największych budowach Sztokholmu – m.in. Norra Länken i Citybanan – co drugi pracownik nie jest Szwedem. A w tej grupie najwięcej jest Polaków. Nic więc dziwnego, że często się mówi, że to właśnie Polacy budują Sztokholm.
By twierdzenie to było jeszcze bardziej adekwatne, koniecznie trzeba wspomnieć o osobie, która w olbrzymiej mierze ma wpływ na to, jak Sztokholm będzie wyglądał. To Aleksander Wołodarski, który od 40 lat pracuje w Pracowni Urbanistycznej Miasta Sztokholmu.
Przyjechał do Szwecji zaraz w 1967 roku jako student V roku architektury w Warszawie. Do Pracowni Urbanistycznej Miasta Sztokholmu trafił w maju 1968 roku. Chciał tam pracować nawet za darmo, byleby tylko poznać szwedzką szkołę urbanistyczną. Pracuje tam do dzisiaj. Aleksander Wołodarski jest autorem najbardziej prestiżowych projektów urbanistycznych w Sztokholmie.
Jesteś autorem projektów przebudowy dwóch ważnych miejsc w centrum Sztokholmu: Kungsträdgården i Placu Wallenberga, zaprojektowałeś dzielnicę mieszkaniową Sankt Erik na Kungsholmen, dzielnicę u zbiegu ulic Valhallavägen i Lidingövägen, teraz realizowany ma być Twój największy projekt przy Norra Länken. To w zasadzie Ty budujesz dzisiaj Sztokholm...
Jest mi miło, że tak to sformułowałeś. Mieszkam w Szwecji od końca lat sześćdziesiątych i trafiłem do Miejskiej Pracowni Urbanistycznej. Trudno tam siedzieć i nic nie robić. Na początku robiłem perspektywy, pomagałem, uczyłem się języka, zrobiłem od nowa studia – wcześniej ukończyłem architekturę w Warszawie – a później miałem możliwość zajęcia się większymi projektami.
Co jest charakterystycznego w Sztokholmie, co również wpływa na pracę architekta, urbanisty.
Sztokholm jest ciekawym przykładem, gdzie realizuje się myślenie europejskie, myślenie przestrzenne. W Szwecji nie powstają jakieś wielkie idee i pomysły miasta przyszłościowego – one powstają bardziej na kontynencie bądź w Ameryce, natomiast Szwecja bardzo świadomie przyswaja sobie nowe teorie i jest jednym z nielicznych krajów na świecie, który ma wszystkie mechanizmy polityczne i ekonomiczne, by te nowatorskie pomysły wprowadzać w życie. Dlatego warto przyjechać do Sztokholmu, by to wszystko zobaczyć. Na dobre i na złe, bo nie wszystkie pomysły były dobre.
Jeden z Twoich ostatnich projektów zabudowy Norra Länken spotkał się z bardzo gorącą dyskusją, oskarżano Cię nawet, że chcesz w panoramę miasta wprowadzić monumentalność socrealistyczną. Jak na to reagujesz?
Debaty tego rodzaju mnie nie dziwią, każde przemeblowanie miasta wzbudza emocje. To raczej świadczy o tym, że mieszkańcy tego miasta są bardzo przywiązani do środowiska miejskiego i niechętnie widzą zmiany. Z drugiej strony być może takie reakcje to rozczarowanie do rozmachu współczesnej architektury, że nie zawsze ona idzie w parze z romantyczną naturą człowieka. Uważam, że same emocje są czymś zdrowym, natomiast czasami się dziwię, że charakter krytyki jest jakby związany z moją przeszłością, jakbym z mlekiem matki wyssał coś niedobrego. I tu następują nieporozumienia, bo moje pokolenie uciekało od przeszłości stalinowskiej. Myśmy chcieli nasze życie osłodzić demokracją, między innymi właśnie dlatego tutaj przyjechałem. Zresztą, warto wspomnieć jeszcze o jednej sprawie: najczęściej krytyka nie pochodzi od mieszkańców miasta, ale od kolegów z branży architektonicznej.
W przypadku Norra Länken kontrowersje wzbudziły zaplanowane dwa wysokościowce u wylotu Torsgatan w kierunku Solnej. Może istnieje pewna niechęć, by w Sztokholmie budować wzwyż?
To rzeczywiście mają być najwyższe budynki w Sztokholmie i to oczywiście wywołuje emocje. Ale te emocje są potrzebne, bo to jest odzwierciedlenie pewnej walki: z jednej strony inwestorów, z drugiej polityków, a między nimi są architekci i urbaniści. Naszym zadaniem jest motywowanie wysokiej jakości architektury. Ja się nie dziwię, że jestem krytykowany za ten projekt, bo to rzeczywiście będą najwyższe budynki miasta. Ale to jest tak zaplanowane, by nie były one zbyt blisko średniowiecznego centrum, żeby nie zakłócać harmonii wyskakujących wież gotyckich i renesansowych, i by to jakoś wtopić w piękną sylwetkę Sztokholmu.
Czym się charakteryzują Twoje plany urbanistyczne?
Ja widzę architekturę razem z muzyką. Mają podobne struktury, zawsze chodzi o harmonię, sprawa nasilenia pewnych punktów, dominacji... Ale najważniejsze są dwie rzeczy. Ciągłość – nie należy widzieć architektury jako oderwanej od topografii miasta. Architektura to nie jest design, gdzie rzeczy mogą być piękne lub brzydkie. Architektura to organizm do życia, to sztuka użytkowa, w związku z tym należy uwzględnić przeszłość kulturową, podwiązać się do tematu przestrzeni, do naszych tradycji, a jednocześnie nie zakłócać możliwości rozwoju. Ta sztuka równowagi jest bardzo trudna, bo nie znając historii łatwo jest popełnić błędy, tak jak to zrobiono w Sztokholmie po drugiej wojnie światowej. Wtedy wyburzono stare XVII-wieczne centrum – dzisiaj ta sprawa wciąż wraca, jest dyskutowana i opłakiwana.
Kim bardziej się czujesz: architektem czy urbanistą?
Jestem jednym i drugim, bo w Sztokholmie jest tradycja, że robimy plany urbanistyczne, ale przygotowujemy także programy realizacyjne, w których również kształtuje się przestrzeń publiczną: to znaczy place, ulice, parki. To jest skomplikowana operacja, w której Sztokholm doprowadził to do perfekcji. Poza planem prawnym urbanistycznym przygotowujemy też plan architektoniczny przestrzeni publicznej. To jest tak zwany Model Sztokholmski. Sztokholm jest jedynym miastem, które od 30 lat precyzyjnie realizuje taką wizję.
Czytając artykuły na Twój temat, przysłuchując się różnym debatom na temat Sztokholmu, odnoszę wrażenie, że to Ty w głównej mierze odpowiadasz za kształt urbanistyczny Sztokholmu. Czujesz na sobie tę wielką odpowiedzialność?
Takie słowa słyszę coraz częściej i to mnie wprowadza w zadumę, bo ja sam siebie tak nie odbieram. Zazwyczaj jestem zakłopotany, bo dostaję nowe, coraz większe projekty, a czuję się, jakbym przed chwilą rozpoczął swoją karierę zawodową. W zawodzie architekta wciąż trzeba się uczyć od początku, każdy nowy projekt, każda nowa topografia wymaga nowej wiedzy. Zdaję sobie sprawę, że ważne jest doświadczenie, a pracuję już 40 lat, ale ciągle czuję taki lęk sceniczny – czy ja sobie z tym poradzę. Bo Sztokholm jest tak pięknym miastem, że przez nietrafne oceny sytuacji można spowodować dużo złego i z tego zdaję sobie sprawę.
W pracy jestem nie tylko otoczony serdecznymi kolegami, ale także bardzo kompetentnym zespołem, gdzie są wypracowane metody i dzięki temu być może moje projekty nie są najgorsze, ale zdaję sobie sprawę, że wszystko można zrobić dużo lepiej.
Z archiwum Nowej Gazety Polskiej