Barack Obamowski?
Za oceanem polityczny orator, Barack Obama, sięgnął chmur. Jego pasja i spartańska samodyscyplina dodały mu skrzydeł i w mgnieniu oka wzleciał ku politycznym szczytom. Czy ten amerykański orzeł wzbiłby się równie wysoko nad Wisłą?
Twarz Ameryki
Już 50-letni mężczyzna, 187 centymetrów wzrostu, żonaty, ojciec dwójki dzieci. Ten z pozoru pospolity „zjadacz chleba” w ciągu kilku chwil stał się najpotężniejszym z potężnych. Każde jego słowo warte jest tyle, co zdeterminowane działania największego mocarstwa na świecie. Za głosem tego mężczyzny podąża istna powódź zwolenników. Kochają jego styl mowy, specyficznie robione pauzy, swoistą gestykulację i mimikę twarzy. Wciąż mają w pamięci jego spektakularne przemowy wyborcze z 2008 roku. W każdym stanie było podobnie: ogromny stadion, tłumy ludzi, muzyka w tle, noc podźgana setkami reflektorów – niczym na koncercie legendarnej gwiazdy muzycznej. W centrum zaś nowa twarz USA, mózg amerykańskiego tytana o wielu religiach i niezliczonych kulturach. Dziś jest podobnie – po uchwyceniu terrorysty Osamy bin Ladena, wielu widzi w prezydencie herosa, który na podobieństwo św. Jerzego uwolnił kraj od „złego smoka”. Ludzie znów czują się bezpiecznie. Niewykluczone, że w najbliższych wyborach Obama po raz drugi zdobędzie laur w postaci miejsca w Białym Domu.
Obama czy Obamowski?
Popularność 44. prezydenta Stanów Zjednoczonych znacznie wykracza poza granice jego kraju. Kochają go w rodzinnej Kenii, miło wspominają w Indonezji. W Europie z zazdrością patrzą na używany przez Obamę dyplomatyczny arsenał perswazji. Podczas gdy wielu polityków ze Starego Kontynentu kruszy kopie o wygranie niewielkich bitew słownych, jemu bez większego wysiłku przychodzi wygrana całych wojen. – Jest to niezwykłej klasy orator – powiedział o nim Aleksander Kwaśniewski. Miał słuszność. Kiedy 10 kwietnia wydarzyła się tragedia w Smoleńsku, Obama nie pozostał obojętny. – W takich chwilach wszyscy jesteśmy Polakami – stwierdził. Tymi słowami trafił prosto w rozdarte serce Warszawy. Były one niczym miód na uszy narodu rzuconego na kolana. I, mimo że do tej pory nie zapewnił nam ruchu bezwizowego, a także zapomniał o obiecanej tarczy antyrakietowej, Polacy chętnie widzieliby amerykańskiego bielika na czerwonym tle. W nadziei, że niczym zręczny kowal przekuje Pax Americana w Pax Polonica, wyczekiwaliby powrotu do choćby namiastki utęsknionego, złotego wieku RP.
Lepszy od „naszych”?
Czy Obama miałby szansę konkurować z naszymi rodzimymi politykami? Z pewnością tak. Przewyższa większość z nich nie tylko pod względem wzrostu, ale i użycia najnowszych technik marketingowych. Nie bez przyczyny Stany Zjednoczone wiodą prym w tej dziedzinie. Podczas gdy Polacy dopiero uczą się korzystania z różnych sposobów perswazji, Amerykanie już od dawna w zaawansowany sposób łączą rozmaite metody programowania neurolingwistycznego. Prezydent USA buduje swój wizerunek na mocnych fundamentach. Składane przez niego z małych cegiełek sukcesy polegają na umiejętnym wysławianiu się, zarówno podczas najważniejszej debaty przedwyborczej, jak również w czasie setek innych, mniej formalnych sytuacji. Gdyby Obama osiadł nad Wisłą, prędko stałby się naszym ulubionym politykiem. Musiałby tylko zmienić nazwisko... na przykład na Obamowski.