Przegląd wydarzeń: Ameryko, nie pożyczaj jak szalona!
Podnoszenie dopuszczalnego poziomu amerykańskiego długu publicznego z reguły odbywało się w Kongresie automatycznie. Wojna w Iraku i Afganistanie, a także trzy lata rządów Baracka Obamy, kiedy deficyt budżetowy przekraczał 1.2 biliona dolarów rocznie, spowodowały, że wysokość długu zaczynała budzić niepokój na rynkach. Zwłaszcza, że niektóre gospodarki europejskie, jak Grecja, Irlandia, a po nich Włochy, Hiszpania i Portugalia, poczynały uginać się pod ciężarem długu publicznego. Zastanawiano się, czy rosnący dług publiczny Ameryki spowoduje, że najpotężniejsza gospodarka świata dołączy do grona zmagających się z deficytem gospodarek południa Europy.
W trakcie ostatniej kampanii wyborczej w USA pojawiła się Partia Herbaciana. W swoich postulatach nawiązywała do starej tradycji amerykańskiego republikanizmu. Herbaciani, stanowiący odnogę Partii Republikańskiej, domagali się ograniczenia rozmiarów państwa, zaś głównym ich postulatem było zaprowadzenie w Waszyngtonie finansowej odpowiedzialności. Michelle Bachmann i inni kandydaci tego ugrupowania jasno stwierdzili, że nie pozwolą na dalsze bezkarne zadłużanie Ameryki. Zadłużenie Ameryki – wskazywali – wynosi blisko 46.000 dolarów na statystycznego mieszkańca, a dalsze jego zwiększanie spowoduje, że Ameryka podzieli los Grecji. Do tego dochodzą jeszcze długi rządów lokalnych, na przykład w Illinois, wynoszące ponad 10.000 dolarów na statystycznego mieszkańca stanu. Swoje dokładają także samorządy miejskie i powiatowe.
Rosnącym zadłużeniem Ameryki zaniepokojone były także agencje ratingowe. Wskazywały one, że bez znacznych oszczędności Ameryka nie utrzyma swojej najwyższej oceny wiarygodności kredytowej. Standard & Poor’s domagał się oszczędności w wysokości przynajmniej 4 bilionów w ciągu najbliższych 10 lat. Mimo to w styczniu 2011 roku prezydent Barack Obama wysłał do Kongresu prośbę o podniesienie dopuszczalnego poziomu zadłużenia o kolejne 2.1 biliona. Prezydent nie przewidywał żadnych oszczędności. Kilka tygodni później przesłano projekt budżetu na rok 2012. W Senacie projekt przepadł stosunkiem głosów 97-0.
Zdominowana w wyborach w listopadzie 2010 roku przez republikanów Izba Reprezentantów nie zamierzała podnosić limitu zadłużenia bez wprowadzenia programu sanacyjnego. Licznie reprezentowani „herbaciani” ustawodawcy mówili natomiast otwarcie, że po to wybrano ich, aby w ogóle nie godzili się na żadne podniesienie wydatków. W końcu, po wykorzystaniu możliwości prostych oszczędności, Sekretarz Finansów Timothy Gartner ogłosił, że Ameryka 2 sierpnia straci płynność finansową i nie będzie w stanie regulować wszystkich swoich rachunków. Jednym słowem, jeżeli Kongres nie podniesie dopuszczalnego progu zadłużenia, Ameryka zbankrutuje.
W Kongresie rozegrał się dramat według najlepszych hollywoodzkich wzorów. Dramatyczne negocjacje zakończono w ostatniej chwili kompromisem, który odrzucony został przez lewe skrzydło Partii Demokratycznej i przez Herbacianych. Rzeczywiście, był to świński kompromis, który nikogo nie zadowolił. Porozumienie przewidywało w pierwszym etapie podniesienie dopuszczalnego poziomu długu publicznego o 900 miliardów dolarów i redukcję wydatków o 917 miliardów w ciągu 10 lat. Przy czym w pierwszym roku redukcja wynosiłaby tylko 23 miliardy, a w kolejnym, ostatnim roku kadencji Obamy, dwa razy tyle. Oszczędności, na krótką metę, nie byłyby więc wielkie.
Jednocześnie porozumienie przewiduje, że w ciągu 14 dni powołana zostanie dwunastoosobowa superkomisja Kongresu, po sześciu republikanów i demokratów, która ma przygotować program kolejnych oszczędności w wysokości przynajmniej 1.5 biliona dolarów. Program oszczędnościowy ma zostać przedstawiony Kongresowi w okolicy Święta Dziękczynienia, zaś po jego zaakceptowaniu przez Kongres limit zadłużenia podniesiony zostanie o kolejnych 2.1 – 2.4 biliona dolarów. Obama będzie więc miał spokój do końca swojej kadencji. W przypadku, gdyby Komisja nie doszła do porozumienia lub Kongres odrzucił jej postulaty, przewidywano, że od nowego 2012 roku we wszystkich departamentach rządu cięcia wydatków nastąpią automatycznie.
Porozumienie zawarto, świat odetchnął z ulgą, ale, jak się okazało, tylko na chwilę. Już po podpisaniu we wtorek przez prezydenta Baracka Obamę ustawy o podniesieniu limitu zadłużenia, dług USA urósł o kolejne 238 miliardów dolarów do 14.58 biliona dolarów. Jest to nieco więcej, niż amerykańskie PKB – 14.53 biliona dolarów za miniony, 2010 rok. Dług USA będzie rósł nadal w szybkim tempie, którym rynek jest wyraźnie przerażony. Znaczenie ma także informacja, że 45.8 miliona Amerykanów żyje obecnie ze znaczków żywnościowych, czyli z pomocy socjalnej, a rozwój gospodarczy jest znacznie wolniejszy od zakładanego. Giełda zareagowała gwałtownym spadkiem kursu akcji. Najważniejszy wskaźnik Down Jones stracił 516 punktów. Komentatorzy zastanawiali się, czy Ameryka znajduje się na progu kolejnej poważnej recesji gospodarczej.
Nagle, jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość, że agencja ratingowa Standard & Poor’s obniżyła rating kredytowy USA z najwyższego poziomu AAA do AA+. W obszernym uzasadnieniu stwierdzono, że istnieje możliwość dalszego obniżania ratingu. Decyzję ogłoszono w piątek późnym popołudniem, już po zamknięciu giełdy, chcąc pewnie uniknąć kolejnych, gwałtownych spadków. Liczono, że w trakcie upalnego, letniego weekendu rynki oswoją się z tą decyzją i w poniedziałek 8 sierpnia nie zareagują zbyt nerwowo.
Stany Zjednoczone najwyższy rating straciły po raz pierwszy w swojej historii. Biały Dom polemizował, wskazywał na – jego zdaniem – niewłaściwe wyliczenia, ale na nic się to nie zdało. Jak zareagują rynki? Jak zareaguje świat? O ile wzrośnie koszt pozyskiwania pieniędzy przez rząd? O ile wzrośnie oprocentowanie kart kredytowych i kredytów hipotecznych? Na te pytania w momencie zamykania numeru niestety nie znaliśmy jeszcze odpowiedzi. W poniedziałek 8 sierpnia w południe giełda w Nowym Jorku wyraźnie traciła. Wskaźnik Down Jones spadał o około 350 punktów. Giełdy na całym świecie traciły również, zaś fatalną wiadomością dla Polaków posiadających kredyty hipoteczne we franku szwajcarskim były kolejne rekordy tej waluty.
Po obniżeniu ratingu wzrasta znaczenie Komisji powołanej przez Kongres. Być może będzie ona musiała dokonać znacznie głębszych, bolesnych dla społeczeństwa oszczędności. Inna sprawa to fakt, że wielu obserwatorów nie wierzy w sensowne porozumienie. Dowodem na to była mało odpowiedzialna postawa prezydenta Baracka Obamy, który w czasie, kiedy rynki drżały, przyleciał do Chicago hucznie świętować swoje 50. urodziny. Przy okazji urządzono zbiórkę funduszy kampanijnych, a najdroższy bilet na spotkanie z prezydentem kosztował $38.500. Media pokazywały spadającą giełdę i raczącego się szampanem prezydenta. Jak wynika z ostatniego sondażu Gallupa, tylko 42% Amerykanów akceptuje politykę Obamy. Prezydent przegrywa w sondażach z kandydatem republikanów w niemal wszystkich kluczowych stanach, jak Pensylwania, Ohio czy Floryda.
Zamachy w Norwegii
Mało kto przypuszczał, że w dostatniej i spokojnej Norwegii może dojść do takiej tragedii. Przebieg wydarzeń był następujący: 22 lipca o godzinie 15:20czasu miejscowego doszło do wybuchu bomby w Oslo przed biurem premiera Jensa Stoltenberga oraz przed innymi budynkami rządowymi. Eksplozja zabiła 8 osób i raniła kilkanaście innych. Drugi atak miał miejsce niecałe dwie godziny później na obozie dla młodzieży, urządzonym przez organizację młodzieżową Norweskiej Partii Pracy na wyspie Utøya leżącej na jeziorze Tyrifjorden. Uzbrojony mężczyzna otworzył ogień do przebywającej na obozie młodzieży. Przez blisko dwie godziny napastnik polował na swoje ofiary, zabijając 68 osób, a wiele raniąc. Policja nie mogła przybyć na wyspę z powodu przeciekającej łodzi.
Policja aresztowała 32-letniego Andersa Behringa Breivika, który następnie został oskarżony o obydwa ataki i przyznał się do czynu, jednak twierdził, że nie poczuwa się do winy. Uważał, że jego akcja była konieczna. Terrorysta ogłosił w internecie swój liczący 1500 stron manifest, wzorowany nieco na przemyśleniach amerykańskiego „Unabombera”, czyli Teda Kaczynskiego. Zamachowiec okazał się prawicowym ekstremistą, niezadowolonym z kierunku, w którym podąża Norwegia i cała Europa. Niepokoiła go coraz widoczniejsza obecność muzułmanów i innych „obcych”.
Śmierć Andrzeja Leppera
5 sierpnia w biurze Samoobrony w Warszawie znaleziono powieszonego Andrzeja Leppera, byłego wicepremiera w rządzie PiS i ministra rolnictwa.
Lepper był prawdziwym synem ludu, który tylko sobie zawdzięczał swoją błyskawiczną karierę. Pewnego dnia wyruszył w gumiakach z obory z Zielnowa na Pomorzu, by po kilku latach w eleganckich, markowych butach za parę tysięcy złotych zatrzymać się na fotelu wicepremiera kraju. Po drodze, zanim dotarł do Warszawy, blokował drogi, wysypywał zboże. Szybko się uczył. Miał potencjał wielkiego polityka. Potrafił zapamiętywać ogromne ilości danych gospodarczych, co powodowało, że był trudnym przeciwnikiem w dyskusji.
W gruncie rzeczy Lepper reprezentował bogatych chłopów i drobnych biznesmenów, restauratorów, którzy na początku ustrojowej transformacji zaciągnęli kredyty i potem wraz ze wzrostem oprocentowania mieli problemy ze spłatą zobowiązań. Padł ofiarą intryg swojego koalicjanta, czyli Prawa i Sprawiedliwości. Usiłowano go wplątać w tak zwaną „aferę gruntową”, a potem w „seksaferę”. Lepper wypadł z politycznego obiegu i musiał żyć wspomnieniami o salonach. Nie miał szans na powrót do Sejmu. Lider Samoobrony został zaszczuty przez CBA i inne organa państwowe. Jego historia to przykład błyskawicznej, spektakularnej kariery politycznej, ale także przykład na nieuzasadnioną bezwzględność państwowych organów. W sumie szkoda mi Andrzeja Leppera, gdyż prywatnie był człowiekiem bardzo ciepłym i miłym, choć do polityki nie wniósł niczego pozytywnego.
Prokuratura po sekcji zwłok wykluczyła udział osób trzecich w tym zdarzeniu.
Głód w Somalii
Nienotowana w takim natężeniu od lat susza powoduje, że w Somalii zagrożone jest życie milionów ludzi. Organizacja Narodów Zjednoczonych alarmuje, że umrzeć z głodu w tym rejonie może nawet 800 tysięcy dzieci. Śmierć każdego dnia zbiera swoje żniwo i zbierać będzie nadal, gdyż pomoc humanitarna ograniczona jest jedynie do głównych ośrodków i terenów obozów dla uchodźców. Na zmiany nie ma co liczyć, gdyż duża część terytorium kontrolowana jest przez fundamentalistów islamskich, którzy mordują pracowników organizacji humanitarnych i nie dopuszczają pomocy do potrzebujących. To jeden z przykładów, gdzie świat stoi bezradny wobec religijnego islamskiego obłąkania i nic zrobić nie może, bo przecież armii nikt nie wyśle. W ciągu ostatnich trzech miesięcy w Somalii zmarło z głodu około 29 tysięcy dzieci.
Trwa rewolta w Syrii
Syryjska armia nadal prowadzi operacje przeciwko zwolennikom demokratycznych przemian. Według syryjskich obrońców praw człowieka w całej Syrii, od początku antyprezydenckich demonstracji, śmierć poniosło co najmniej 1600 osób. Armia ostrzeliwuje zbuntowane miasta. Snajperzy strzelają do wszystkiego, co się rusza. Reżim w Damaszku z jednej strony obiecuje reformy, zgadza się na działalność partii opozycyjnych, a z drugiej morduje swoich przeciwników.
Cały czas trwają także walki powstańców z siłami dyktatora Kadafiego, który jednak wyraźnie słabnie. Jego władza ogranicza się w tej chwili do okolic Trypolisu.