Czas wyborów i przecieków - podsumowanie wydarzeń
Dzień 2 listopada 2010 roku na długo pozostanie w pamięci Baracka Obamy i jego kolegów z Partii Demokratycznej. Tego dnia Amerykanie wybierali Izbę Reprezentantów, 37 senatorów i 37 gubernatorów oraz ogromną liczbę lokalnych urzędników. Choć sondaże wskazywały zwycięstwo republikanów, już w trakcie wieczoru wyborczego rozmiary wygranej okazały się zaskakujące. Republikanie zyskali 51 miejsc z Izbie Reprezentantów. Nie udało im się przejąć Senatu, ale demokratyczna większość z Izbie Wyższej jest hipotetyczna. Politycy spod znaku partii słonia lepiej wypadli w wyborach gubernatorskich. Prezydenta niepokoić musi porażka w dwóch stanach niezwykle ważnych z punktu widzenia wyborów prezydenckich, a więc w Ohio i na Florydzie. W Illinois, w senatorskim fotelu, do niedawna zajmowanym jeszcze przez Baracka Obamę, zasiądzie republikanin Mark Kirk. Ta prestiżowa porażka Partii Demokratycznej dobrze oddaje nastawienie wyborców nawet w tak demokratycznym stanie jak Illinois.
Wszystkie badania opinii publicznej jasno wskazywały, że w trakcie tegorocznych wyborów najważniejsza była ekonomia. Wojna w Afganistanie i reforma systemu ubezpieczeń medycznych miały mniejsze znaczenie. Wyborcza miotła pokazała, że Amerykanie nie zgadzają się na dalsze zadłużanie państwa, chcą rządu mniejszego, wydającego mniej pieniędzy. Nie chcą, aby administracja w stolicy dyktowała im, na co mają wydawać swoje pieniądze czy jakie ubezpieczenie medyczne powinni sobie kupić. Choć Amerykanie nadal lubią swojego prezydenta, jasno dali do zrozumienia, że całkowicie nie zgadzają się z jego programem, zaś działania na rzecz uzdrowienia gospodarki uważają za nieskuteczne i wynikające z błędnych założeń, iż większe rządowe wydatki rozruszają ekonomię.
Po wyborach, podczas ostatniej sesji starego Kongresu, prezydent usiłował przeforsować, co się jeszcze da, ale to również nie było łatwe. Od 5 stycznia 2011 roku, kiedy zbierze się nowy Kongres, będzie znacznie trudniej. Jak ułoży się współpraca władzy ustawodawczej z wykonawczą po 5 stycznia 2011 roku – to największa amerykańska zagadka, roztrząsana przez komentatorów w okresie świątecznym. Nowi ustawodawcy obiecują, że pogonią prezydenta z jego pomysłami kolejnych wydatków, choć przed świętami zawarto z nim porozumienie w sprawie ulg podatkowych, przedłużając obowiązywanie prawa uchwalonego w czasie prezydentury George W. Busha. Wielu demokratów ugodę prezydenta potratowało jako zdradę, gdyż prawo przewiduje przedłużenie ulg podatkowych dla najlepiej zarabiających. Obama w trakcie kampanii wyborczej niemal na każdym wiecu zapowiadał zniesienie ulg dla zamożnych, traktując je jako przejaw społecznej niesprawiedliwości. Jednak prezydent, chcąc uniknąć całkowitego zablokowania prac rządu i możliwości niechwalenia przez Kongres budżetu, musiał pójść na kompromis, rezygnując z jednego z najważniejszych punktów programu wyborczego.
W czasie trwającej kampanii wyborczej, jak i bezpośrednio po niej, przeciętny Amerykanin, wyrwany ze snu i zapytany, kto jest największym wrogiem Ameryki, odpowiedziałby bez wahania, iż Osama bin Laden. Teraz nie jest to już takie pewne, gdyż liderowi Al-Kaidy konkurencję stworzył Julian Assange, twórca słynnego portalu WikiLeaks, o którym piszę w osobnym tekście. Najpierw za pośrednictwem innych mediów, a potem już na swoich stronach internetowych, WikiLeaks opublikowała tysiące amerykańskich depesz dyplomatycznych. W zasadzie każdego dnia publikowane są nowe dokumenty. Opublikowane do tej pory materiały ukazywały opinie amerykańskich dyplomatów na temat ich partnerów w Europie Zachodniej, Bliskim i Dalekim Wschodzie. Dowiedzieliśmy się, że Władymira Putina określano jako „samca alfa”, zaś o Angeli Merkel mówiono jako o osobie, która, najogólniej mówiąc, prochu nie wymyśli. Niespodzianką z pewnością były zawarte w depeszach informacje na temat Iranu, z których jednoznacznie wynikało, iż Arabia Saudyjska, Egipt i inne państwa arabskie zachęcały Amerykanów do zbombardowania irańskich instalacji nuklearnych.
W Polsce burzę w szklance wody wywołały depesze dotyczące rokowań na temat tarczy antyrakietowej. Jak to zwykle w Polsce bywa, depesze wykorzystano do bieżącej walki politycznej, czyli starcia PiS kontra reszta kraju. Komentując te depesze, niektórzy zapominają jednak o opublikowanej pod koniec kadencji George'a W. Busha ocenie wywiadowczej CIA, z której wynikało, iż Iran nie zbuduje w dającej się przewidzieć przyszłości rakiet balistycznych. które miałyby zostać strącone przez pociski umieszczone w Radzikowie. Od tego momentu tylko kwestią czasu był upadek projektu, bo w końcu zabrakło rakiet, które pociski balistyczne miałyby strącać. W Polsce jednak politycy i komentatorzy rzadko potrafią spojrzeć dalej, niż poza czubek własnego nosa. Stąd dyskusja dotyczyła tego, kto lepiej zrobi Amerykanów w konia i przy okazji ściągnie amerykańskich żołnierzy do Polski, co oczywiście zwiększy bezpieczeństwo kraju nad Wisłą.
Sam Julian Assange został aresztowany w Wielkiej Brytanii, ale nie z powodu publikowania tajnych depesz, tylko dlatego, że w Szwecji oskarżono go o gwałt na dwóch kobietach. Gwałt ten był jednak dość dziwny. Obie panie przyznają bowiem, że sam seks uprawiały z Assange za obopólną zgodą. Pierwsza pani, już po rzekomym gwałcie, wydała przyjęcie na cześć, jak napisała na twitterze, „wybitnego gościa”, a druga, po upojnej nocy i nie mniej upojnym poranku, odprowadziła go na pociąg i zapłaciła jeszcze za bilet. Skrzywdzone kobiety mają pretensje, że doszło do stosunków seksualnych bez prezerwatyw, lub z użyciem prezerwatyw niskiej jakości. W przypadku pierwszej pani prezerwatywa pękła, a w przypadku drugiej para zużyła trzy posiadane kondomy i nad ranem kolejny stosunek seksualny odbyli bez zabezpieczenia.
Ostatecznie w Wielkiej Brytanii Assange został zwolniony za kaucją i, jak powiedział, bardziej obawia się ekstradycji do Stanów Zjednoczonych, niż do Szwecji. Amerykanie nie ukrywają, że mają zamiar wsadzić Assange'a za opublikowanie tajnych materiałów przynajmniej na dożywocie, problem w tym, że nie mają paragrafu, na podstawie którego mogliby to uczynić. Może więc z pomocą ruszą Amerykanom dwie Szwedki, choć nikt na świecie nie uwierzy w ten gwałt. Julian Assange nie ma rzecz jasna czystych intencji. Jego portal od dawna specjalizuje się w publikowaniu tajnych dokumentów, ale tylko tych, które szkodzą Ameryce i innym demokratycznym rządom.
Na kilkanaście dni przed Dniem Dziękczynienia na amerykańskich lotniskach zainstalowano skanery. Pasażerowie samolotów są dokładnie prześwietlani, co powoduje rozliczne protesty. Osoby odmawiające poddania się operacji skanowania są niezwykle dokładnie rewidowane. Wielu uznaje, że skanery stanowią naruszenie prywatności. Zwłaszcza osoby często latające samolotami wyrażają wątpliwości dotyczące bezpieczeństwa systemu i jego wpływu na zdrowie. Władze odpowiadają, że wszystko jest w porządku, choć tylko czekać, jak w internecie pojawią się skany rozmaitych sławnych aktorów i aktorek. Procedury stosowane na lotniskach, może i konieczne, z drugiej strony stanowią największe zwycięstwo Al-Kaidy.
23 listopada artyleria Korei Północnej ostrzelała południowokoreańską wyspę Yeonpyeong na Morzu Żółtym w pobliżu granicy pomiędzy obu krajami. Korea Południowa odpowiedziała ogniem i wysłała w okolice wyspy swoje myśliwce. Napięta sytuacja wywołała nerwową reakcję na światowych giełdach. W wyniku ostrzału zginęło co najmniej dwóch południowokoreańskich żołnierzy, a 12 zostało rannych; stan dwóch z nich jest poważny. Zostaną kalekami na całe życie. W płomieniach stanęło kilkadziesiąt budynków. W odpowiedzi Koreańczycy z Południa przeprowadzili wraz z Amerykanami wielkie manewry, a wojska Północy jeszcze kilkakrotnie strzelały, ale w morze. Północ straszyła wojną jądrową, ale póki co wojna nie wybuchła. Sytuacja w Korei Północnej to niewątpliwie jedna z największych porażek Zachodu. Reżim z północy, używając groźby wojny, potrafi wymusić pomoc ekonomiczną, która utrzymuje go przy życiu. Prowadzone od lat negocjacje, najpierw w celu zatrzymania budowy broni nuklearnych, a potem w celu obłaskawienia, skończyły się niczym. To typowy przykład międzynarodowego gadulstwa, nie prowadzącego do osiągnięcia celu.
10 grudnia odbyła się jedna z najdziwniejszych uroczystości roku. W Oslo dokonano symbolicznego wręczenia pokojowej nagrody Nobla dla Liu Xiaobo. Gdy w stolicy Norwegii rozpoczęła się uroczystość uhonorowania pokojowym Noblem chińskiego dysydenta Liu Xiaobo, w Pekinie przestano odbierać program telewizji CNN i BBC, które transmitowały to wydarzenie na żywo.
Jak pisze agencja Associated Press, patrole policyjne zostały wzmocnione w okolicy budynku, gdzie mieszka Liu Xiaobo i gdzie pozostaje od października w areszcie domowym żona laureata, Liu Xia. Ochrona sprawdza tożsamość wszystkich, którzy wchodzą do bloku. Przed budynkiem zebrało się kilkudziesięciu dziennikarzy. Odcięto telefon i łącza internetowe Liu Xia. Przyjaciele, członkowie rodziny i znajomi zostali osadzeni w areszcie domowym, albo zaostrzono ich obserwację - pisze AP.
Liu Xiaobo, chiński literat i opozycjonista, był uczestnikiem protestów na placu Tiananmen. W swojej działalności opozycyjnej i literackiej nawiązywał do form stosowanych kiedyś w Czechosłowacji i Polsce. Czasami nazywano go chińskim Vaclavem Havlem. Chiny zaś, przy okazji wręczenia Xiaobo Nagrody Nobla, pokazały, że mimo zachwytów ekonomistów nadal są parszywym komunistycznym reżimem.
Przed wizytą prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa w Polsce, rosyjska duma przyjęła rezolucję, uznającą zbrodnię katyńską za dzieło Stalina. Obaj prezydenci, Bronisław Komorowski oraz Dmitrij Miedwiediew, bardzo starali się, aby wszystko wypadło jak najlepiej. Opozycja uznała wizytę za mało znaczącą, ale raczej nie ma racji. Wydarzenia ostatnich miesięcy wskazują, że Rosja zrozumiała, iż chcąc znormalizować stosunki z Unią Europejską musi poprawić relacje z Warszawą. Co najważniejsze, Rosjanie, przeżywający ogromne kłopoty demograficzne, coraz poważniej myślą o modernizacji swojego kraju. Modernizacja ekonomii, dążenie do unowocześnienia gospodarki tak, aby nie była nastawiona przede wszystkim na produkcję surowców, musi oznaczać zbliżenie z Zachodem. Służyć temu ma, podpisana w Warszawie, umowa o polskim uczestnictwie w modernizacji gospodarki. Pewnie na tej drodze do unowocześnienia państwa, na drodze ku Zachodowi, obserwować będziemy jeszcze wiele zwrotów i dramatycznych momentów. Jednak dobrze, że Rosja rozpoczyna taką drogę. Jak będzie po niej kroczyć – zobaczymy w przyszłości.
Bronisław Komorowski na koniec pierwszej dekady grudnia odwiedził także Stany Zjednoczone i prezydenta Baracka Obamę. Krytycznie oceniam tę wizytę. Uważam, iż w relacjach polsko-amerykańskich istnieją znacznie ważniejsze problemy, niż sprawa wiz, na przykład relacje gospodarcze, obecnie mające niestety symboliczny wymiar. Polska nigdy nie przeprowadziła jakiejś poważniejszej akcji promocyjnej na amerykańskim rynku. Amerykanie także niewiele inwestują w Polsce. Obama dziękował Komorowskiemu za poparcie dla ratyfikacji układu o ograniczeniu zbrojeń strategicznych z Rosją, która być może nastąpi jeszcze w tym roku.
11 grudnia poznaliśmy najpiękniejszą Polkę 2010 roku. Tytuł Miss Polonia przypadł Rozalii Mancewicz. Koronę odebrała z rąk ustępującej królowej piękności z Dolnego Śląska, Marii Nowakowskiej. Rozalia Mancewicz będzie reprezentować Polskę na konkursie Miss Universe. Zwyciężczyni to 23-letnia studentka anglistyki na Uniwersytecie w Białymstoku i Miss województwa podlaskiego. Zwyciężczyni nie potrafiła jednak w czasie konkursu rozwinąć skrótu CBA. Zamiast: Centralne Biuro Antykorupcyjne, powiedziała: Centralne Biuro Śledcze. Nie przeszkodziło jej to w pokonaniu pozostałych konkurentek.
Tytuł Pierwszej vice Miss zdobyła Agnieszka Kościelniak, a drugiej vice Miss Natalia Tomczyk. Finalistki Miss Polonia 2010 wybrały spośród siebie także najsympatyczniejszą Miss. Miss Osobowości została Natalia Michalszczak. Natomiast tytuł Miss Internetu zdobyła tegoroczna laureatka Miss Polonia - Rozalia Mancewicz.