Łodzianin w Brazylii
Zobacz w galerii:
Łodzianin w BrazyliiCzęsto nie zdajemy sobie sprawy, jak wielu Polaków mieszka w Brazylii. Według statystyk osób, w żyłach których płynie polska krew, jest tam 1,2 mln. Różne losy zawiodły ich do tego wielkiego kraju w Ameryce Południowej. W XIX stuleciu i na początku XX wieku była to emigracja zarobkowa, wyjeżdżali wtedy głównie bezrolni chłopi z południowych i wschodnich ziem polskich, z Galicji i Małopolski. Po zakończeniu II wojny światowej rozpoczęła się fala migracji politycznych. Osiedlili się wtedy w Brazylii żołnierze, którzy walczyli w armii generała Andersa, a także uczestnicy powstania warszawskiego. Wśród tych ostatnich był Janusz Wścieklica. Miałem szczęście poznać go w 2003 roku, podczas kolejnej mojej wizyty w Brazylii.
Pan Janusz Wścieklica jest rodowitym łodzianinem. Mieszkał tu do wybuchu wojny, w domu, który stał na rogu ulicy Głównej i Kilińskiego, w samym centrum Łodzi. Dziś ulicę Główną odnaleźć można tylko na starym planie miasta. W trakcie modernizacji centrum Łodzi została ona poszerzona, a budynki przy niej stojące wyburzono. W tym miejscu mniej więcej przebiega jedna z głównych arterii komunikacyjnych miasta – Aleja Mickiewicza. Na starym planie miasta Pan Janusz szybko odnalazł bliskie jego sercu miejsce. Odżyły wspomnienia. Był uczniem elitarnej Szkoły Kupieckiej, która mieściła się przy ul. Narutowicza. Z domu do szkoły nie było daleko, jednak co dzień drogę tę pokonywał tramwajem. Bywały dni, gdy chciał zaoszczędzić pieniądze na słodycze. Wtedy pieniądze przeznaczone na bilet tramwajowy wydawał na ulubioną chałwę, a do szkoły szedł na piechotę.
Wojna zaskoczyła rodzinę Wściekliców w Trawnikach na Lubelszczyźnie, gdzie ojciec Pana Janusza kończył budować fabrykę włókienniczą. Inwestycję tę dozorowali do ostatnich dni, fabryka miała zostać oddana do użytku we wrześniu 1939 roku. Najpierw na tereny te wkroczyli Niemcy, a po 17 września Armia Czerwona. Rodzina podjęła decyzję o powrocie do Łodzi. Pan Janusz opowiadał, że scena przekraczania granicy na moście z filmu Andrzeja Wajdy „Katyń” jest bardzo realistyczna, sam ją przeżył i dokładnie w ten sposób zapamiętał.
Po powrocie do Łodzi Pan Janusz przez krótki czas, do momentu włączenia miasta do Trzeciej Rzeszy, kontynuował naukę. Następnie cała rodzina przeniosła się do posiadłości wiejskiej matki Pana Janusza. Znajdowała się ona pod Łodzią, ale już na terenie nowo utworzonej Generalnej Guberni. Tu na tzw. kompletach ukończył naukę w gimnazjum. Dalsze losy rzuciły rodzinę Wściekliców do Warszawy. W 1942 roku, jako 18-letni młodzian wstąpił w szeregi Narodowej Organizacji Wojskowej. Z czasem został instruktorem broni i zajmował się szkoleniem kadr ruchu oporu. W grudniu 1943 roku aresztowało go gestapo. Przez 10 dni, razem ze swoją siostrą Krystyną, był więziony na Pawiaku. W trakcie transportu, najprawdopodobniej do obozu koncentracyjnego w Treblince, udało mu się zbiec. Wrócił do Warszawy, aby później brać udział w powstaniu warszawskim. Walczył na Mokotowie i w Śródmieściu. Do walk powstańczych przystąpił z kilkudniowym opóźnieniem, bo pod koniec lipca w trakcie zdobywania broni został ranny w rękę i założono mu gips.
Po zakończeniu walki zbrojnej i złożeniu broni, jak większość powstańców dostał się do niewoli niemieckiej i trafił do obozu przejściowego w Pruszkowie. Po jego likwidacji Pan Janusz został osadzony w stalagu w Sandbostel, na północy Niemiec, gdzie doczekał końca wojny. Podobnie jak wielu powstańców po zakończeniu działań wojennych trafił do Belgii. Tu podjął studia na kierunku elektrycznym, bo wykształcenia w zakresie metalurgii w Brukseli nie mógł uzupełniać. Był wyjątkowo zdolnym i pracowitym studentem; starał się odbyć jak największą liczbę staży zawodowych, aby zdobyć konieczną praktykę i doświadczenie. Gdy inni bawili się i poznawali uroki Belgii oraz sąsiednich krajów, on ciężko pracował. Po kilkuletnim pobycie w tym kraju, gdzie otrzymywał stypendium rządu polskiego na wychodźstwie, pojawiła się w 1949 roku możliwość wyjazdu na uzupełniające studia do USA. Pan Janusz, po rozważeniu wszystkich plusów i minusów, podjął decyzję o kontynuacji studiów w Pittsburgu na kierunku metalurgii w Carnegie Institute of Technology. Później, w Nowym Jorku, uzyskał jeszcze dyplom z administracji w A. Hamilton Institute of New York. W ślad za nim do Stanów Zjednoczonych podążyła narzeczona – Pani Janka. Tu w 1950 roku wzięli ślub. Pojawiła się możliwość znalezienia bardzo ponętnej pracy w Brazylii. W tym czasie kraj ten, w którym prowadzono eksploatację wielkich złóż rudy żelaza, potrzebował fachowców. Wścieklicowie nie czekali długo z podjęciem decyzji i w 1950 roku przenieśli się na kontynent południowoamerykański.
Pan Janusz przez 12 lat pracował jako szef wielkich pieców w Joao Monlevade w stanie Minas Gerais. Była to w tym czasie jedna z najnowocześniejszych hut stali na świecie. Należała do belgijskiej spółki Belgo-Mineira. Następnie został kierownikiem fabryki należącej do tej samej spółki w Sabara, w stanie Minas Gerais. Później przez dziesiątki lat był dyrektorem kilku przedsiębiorstw, m.in. przez 15 lat (tj. od 1967 roku do 1982) pracował jako kierownik fabryki stali specjalnych i dyrektor produkcji w Mogi das Cruzes pod Săo Paulo. Była to jego wymarzona praca, od dawna pragnął zajmować się produkcją stali specjalnych. Za jego kadencji produkcja zwiększyła się trzykrotnie, a specjalistów zagranicznych, głównie szwedzkich, zastąpili Brazylijczycy.
Po zakończeniu pracy w Mogi das Cruzes czekało go chyba największe wyzwanie zawodowe. Przez 5 lat (1982 – 1986) zarządzał ogromnym amerykańskim przedsiębiorstwem należącym do Daniela Keitha Ludwiga – Companhia Florestal Monte Dourado w Jari we wschodniej Amazonii, nad jednym z ostatnich lewych dopływów Amazonki. Był to olbrzymi plan związany z eksploatacją zasobów naturalnych Amazonii. Głównym zadaniem przedsiębiorstwa była produkcja celulozy i papieru. Hodowano tu drzewa mające duże i szybkie przyrosty masy: eukaliptusy i sosny kalifornijskie. Hodowano także bydło, krzyżując ze sobą kilka różnych gatunków. Uprawiano ziemię: udawała się tu uprawa ryżu, warunki klimatyczne były ku temu sprzyjające. Powstały kombinaty przemysłowe: celulozownie, zakłady przetwórcze. Wybudowano kopalnie kaolinu, z którego produkowano najszlachetniejsze gatunki papieru. Zastosowano wiele nowoczesnych, innowacyjnych technologii. Z Japonii sprowadzono na pływających platformach olbrzymią celulozownię i elektrownię. Fabryki te trzeba było przetransportować przez dwa oceany. Obszar tego amerykańskiego konsorcjum był niewiele mniejszy niż powierzchnia Belgii. W szczycie sezonu zatrudniano nawet 35000 pracowników. Byli to głównie kabokle, sprowadzeni na te tereny ze stanów Amapa i Para.
Project-Jari stał się bardzo popularny i kontrowersyjny. Wzbudzał duże emocje i zainteresowanie. W 1983 roku odwiedził Jari Jacques-Yves Cousteau jeden z największych ekologów działających w obronie środowiska przyrodniczego. Początkowo był negatywnie nastawiony do inwestycji, ale zmienił zdanie po wspólnych rejsach z Panem Januszem na statku-laboratorium „Calypso”.
Poza życiem zawodowym Wściekliców pasjonował otaczający świat. Chętnie poznawali nieznane obszary i nowych ludzi. Pan Janusz w każdej wolnej chwili organizował wyprawy na połowy ryb. Uwielbiał nurkowanie, pociągały go zwłaszcza nocne wyprawy. Na połów ryb wypływał własną motorówką „Mewą” – penetrował wówczas wiele rzek: Jari, Xingu, Tapajos i Amazonkę. Łowił w nich ogromne pintado i surubi. Nieobce były mu polowania w dżungli amazońskiej i wyprawy konne. Często w eskapadach towarzyszyli mu żona oraz dwaj synowie.
Po latach pracy w Amazonii losy rzuciły Wściekliców w jakże odmienne środowisko: ponownie osiedlili się w największym mieście na kontynencie, w Sǎo Paulo, które liczyło około 18 milionów mieszkańców. Tu zamieszkali w pięknym, wygodnym apartamencie, w spokojnej dzielnicy Higienopolis. Brakowało im jednak kontaktu z dziewiczą przyrodą i kolejnych związanych z tym przygód. Kupili więc duży jacht, którym wyprawiali się na oceaniczne regaty. Łódka była nowa i specjalnie przygotowana do potrzeb właścicieli. Nad jej nazwą nie musieli się długo zastanawiać. Ich losy były tak silnie związane z Warszawą, że nazwanie jachtu „Syrena” samo się narzucało, choć znaczenie tego słowa trzeba było tłumaczyć każdemu Brazylijczykowi.
Z Wścieklicami spotykaliśmy się nie tylko w Brazylii. Podczas jednej z wizyt u nas, w Polsce, poczęstowaliśmy ich knedlami, czyli kluskami ze śliwkami. Dla Pana Janusza był to powrót do dzieciństwa, do posiłków, jakie przed sześćdziesięciu laty gotowała mu w rodzinnym domu, w Łodzi, mama. Przez tyle dziesiątków lat nie miał w ustach knedli. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, ile radości i wspomnień może przynieść jeden, taki wydawałoby się zwykły, niewyszukany posiłek.
Duma nas rozpierała, gdy mogliśmy śledzić, jak Wścieklicowie otrzymują kolejne odznaczenia i awanse. Oboje zostali uhonorowani medalami Pro Memoria, przyznawanymi osobom represjonowanym. 16 sierpnia 2008 roku w Domu Kultury Polskiej im Sanguszki w Sǎo Paulo w trakcie uroczystości związanych z rocznicą wybuchu powstania warszawskiego i Dniem Wojska Polskiego konsul generalny wręczył Panu Januszowi nominację na stopień majora. Była to doniosła uroczystość, wszelkie wystąpienia były w języku portugalskim. Tylko Pan Janusz, gdy przyszło do podziękowań, rozpoczął je w języku polskim, najbliższym jego sercu. Takiego Go ciągle pamiętam.
Pan Janusz 17 czerwca 2009 roku odszedł na wieczną wartę i teraz żegluje po obłokach i z góry spogląda na nas. Zaś jego żona, Pani Janka, często odwiedza Polskę i w trakcie tych wizyt nigdy nie zapomina o nas.