Przesiadka z bydlęcych wagonów na pokład Queen Elizabeth
Panią Janinę Wścieklicę i jej męża Janusza poznałem w dość nieoczekiwanych okolicznościach. Przed kolejną podróżą do Brazylii skontaktowałem się z Polakami zrzeszonymi w Clubie 44 z Sao Paulo. Jest to organizacja skupiająca byłych powstańców warszawskich. Na mój list odpowiedział skarbnik klubu – pan Janusz Wścieklica. Wysłał do mnie e-mail z informacją, że zaprasza nas, zupełnie nieznaną mu grupę, na rejs po wyspach tropikalnych. W ten niecodzienny sposób znaleźliśmy się na tropikalnych wyspach położonych w zatoce Bahia da Ilha Grande, mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Rio de Janeiro a Sǎo Paulo.
W trakcie kilkudniowego rejsu „Syreną”, jachtem państwa Wściekliców, miałem okazję wysłuchać wspomnień Pani Janki. Państwo Wścieklicowie poznali się po wojnie, bodajże w 1947 roku w Belgii. Tam zawiodły ich wojenne losy. Oboje walczyli w powstaniu warszawskim, a po jego upadku trafili do stalagów – obozów dla żołnierzy. Pani Janka przez ponad pół roku przebywała aż w czterech obozach. Były to pierwsze w historii świata obozy dla kobiet – jeńców wojennych. Za każdym razem transportowana była w bydlęcych wagonach, w których umieszczano po 60 kobiet-jeńców. Pierwszym jej obozem był Lamsdorf, dzisiejsze Łambinowice na Opolszczyźnie, a później przenoszono ją do Mühlberga w Saksonii, Altenburga w Turyngii, aż w końcu trafiła do karnego stalagu VI C w Oberlangen w pobliżu granicy holenderskiej. Stalag wyzwolony został 12 kwietnia 1945 roku przez polskich żołnierzy z I Polskiej Dywizji Pancernej armii generała Maczka. Zaskoczenie oswobodzonych Polek, których w stalagu było około 1700, było przeogromne, gdy na czarnych beretach żołnierzy dostrzegły polskie orzełki, a na rękawach mundurów napis Poland. Równie zaskoczeni byli polscy żołnierze – wkroczyli oni dopiero na teren Rzeszy, był to pierwszy obóz, który wyzwolili, a tu trafili na kobiety, i do tego Polki.
Ze względów politycznych powrót do kraju, do swoich bliskich, był niemożliwy. W Polsce czekały na powracających żołnierzy szykany, procesy i więzienia. Na szczęście uwolnionymi jeńcami zajął się nasz rząd na uchodźstwie. Umożliwił on młodym Polakom rozpoczęcie w miarę normalnego życia, zabezpieczył podstawowe potrzeby, stworzył możliwość zdobycia wykształcenia. Pani Janka schronienie znalazła w Belgii, rozpoczęła tam studia. Jako jeńcowi wojennemu przysługiwały jej żołd i umundurowanie. Zamiast żołdu otrzymała dwuletnie stypendium umożliwiające studia, a także zakwaterowanie w domu studenckim oraz wyżywienie w kantynie wojskowej. W ramach pomocy mogła bezpłatnie korzystać ze środków komunikacji, darmowych biletów do teatrów i kin.
Zarówno pani Janka jak i pan Janusz byli miłośnikami sportu, uprawiali go czynnie. Oboje grali w siatkówkę w narodowych drużynach Belgii. Kobieca reprezentacja tego kraju składała się głównie z obcokrajowców, występowały w niej m.in. cztery Polki i jedna Czeszka. Bardzo popularne w owym czasie były rozgrywki siatkarskie dwuosobowych drużyn mieszanych (kobieta i mężczyzna), tzw. mixty. Początkowo, nie znając się jeszcze, nasi gospodarze występowali w różnych zespołach, ale po propozycji złożonej przez pana Janusza stworzyli siatkarski tandem. Tak było najpierw w sporcie, a potem i w życiu. Początki, jak to zwykle bywa, nie były łatwe: w pierwszym roku rozgrywek siatkarskich w finale ulegli parze, w której grał poprzedni partner Pani Janki. Ale po roku wspólnych treningów bezapelacyjnie zdobyli mistrzostwo Belgii, nie mieli równych sobie. Sądzę, że można bez obaw stwierdzić, iż w życiu osobistym i zawodowym też wielokrotnie wspólnie zdobywali niejedno mistrzostwo.
W 1949 roku po ukończeniu studiów pan Janusz wyjechał do USA w celu kontynuacji nauki. W ślad za nim podążyła narzeczona, która rok później przypłynęła do Nowego Jorku luksusowym statkiem Queen Elizabeth. Mogła sobie pozwolić na ten luksus, gdyż wcześniej pracowała w IRO – organizacji, która zajmowała się pomocą wszystkim prześladowanym. Pani Janka pomagała im po latach więzień, tułaczki i upokorzeń znaleźć nowe miejsce w życiu. W podziękowaniu za dobrą i rzetelną pracę szefowie zafundowali jej rejs tym luksusowym statkiem. Pięć lat po tym, jak podróżowała w bydlęcych wagonach, Pani Janka popłynęła jednym z najbardziej luksusowych statków na świecie. W Nowym Jorku czekał na nią narzeczony z niespodzianką, nowym, pięknym samochodem. Tu wzięli ślub i po kilku miesiącach Pan Janusz otrzymał propozycję pracy w Brazylii, która w tym okresie zgłaszała wielkie zapotrzebowanie na wykształconych specjalistów – metalurgów. Brazylijczycy nie mieli własnych fachowców, musieli posiłkować się specjalistami z zagranicy. Poza tym młodzi małżonkowie, jak sami to określają, mieli w sobie żyłki awanturników, byli ludźmi niespokojnymi, żądnymi poznania świata. Mieli w sobie coś z misjonarzy. Po przeżyciach obozowych pragnęli też poczuć niczym nieskrępowaną wolność. Ważne było dla nich także równouprawnienie wszystkich mieszkańców Brazylii, niezależnie od koloru ich skóry, wyznania. Swojego wyboru państwo Wścieklicowie nigdy nie żałowali. Życie w Brazylii ułożyło się im bardzo dobrze, zarówno pod względem zawodowym, jak i prywatnym. Wejście w nowe środowisko nie było łatwe, wszystko było nowe i inne od tego, co wcześniej znali. Jednak swoją otwartością, chęcią do pracy i odwagą w podejmowaniu kolejnych wyzwań zjednywali sobie ludzi, zyskiwali jednocześnie szacunek i nowych przyjaciół.
Pan Janusz był szefem w kilku największych hutach stali w Brazylii, a jego żona dbała o losy, edukację, wykształcenie i zdrowie rodzin pracowników kombinatów metalurgicznych. Pomagała zakładać żłobki, przedszkola, szkoły i przychodnie zdrowia. Co szalenie istotne, podejmowała działania w kierunku zatrudnienia w nich wielu kobiet. Sama uczyła miejscowe dzieci języków obcych. Dbała o poprawę wizerunku miasta, przyczyniła się do założenia skwerów, ogrodów i parków.
Rodzina Wściekliców nigdy nie stroniła od sportu. Pani Janka w 1964 roku grała w finale turnieju tenisowego o mistrzostwo stanu Minas Gerais. Małżonkowie lubili również dobre zabawy. Imprezy towarzyskie dawały możliwość poznania ciekawych osób. Pani Janka wspomina, jak na jednej z imprez tańczyła z Juscelino Kubitschkiem, późniejszym prezydentem kraju. Ponoć był doskonałym tancerzem i ciekawym, dowcipnym, sympatycznym człowiekiem.
Po wspólnym rejsie spotykaliśmy się jeszcze wielokrotnie, w Brazylii, w Sao Paulo, gdzie mieszkali państwo Wścieklicowie, w Mogi das Cruzes, gdzie mają swój drugi dom, a także w Polsce, u nas nad jeziorem Lucieńskim. Odbywaliśmy wspólne rejsy, tym razem dużo mniejsze, pływaliśmy łódką po jeziorze, ale znów były to dla nas wspaniałe chwile przeżyte wspólnie z przyjaciółmi. Mogliśmy słuchać kolejnych wspomnień. Tym razem największe wrażenie zrobiła na mnie opowieść Pani Janki, jak podczas kolejnych wizyt w Polsce odwiedza swój grób na Powązkach. Jak się okazuje, podczas pochówku jednej z łączniczek powstania źle zidentyfikowano jej ciało, ktoś pomyłkowo określił, że są to szczątki Janki Szczepańskiej (to jej nazwisko panieńskie). Gdy po wielu latach nasza rozmówczyni dowiedziała się o tej sytuacji, było już za późno, aby całą sprawę sprostować, i tak już zostało, że za życia odwiedza swój grób na Powązkach, zapala na nim znicze i kładzie wiązanki kwiatów.
Na szczęście Pani Janka jest razem z nami. Cały czas w doskonałej formie. Mamy okazję ogrzać się jej ciepłem, posłuchać jej fantastycznych opowieści i wspomnień. Z utęsknieniem czekamy na jej kolejną wizytę w Polsce, mamy nadzieję, że znów zabierze ze sobą swojego syna Jacka oraz wnuki, którym Polska podoba się coraz bardziej. Pani Janko, czekamy!!!