XX- lecie polskiej demokracji
Pewnego razu, w słoneczny poranek (było to 15 lat temu) pojechałem w tajemniczą dal. Należy podkreślić, że do tamtego czasu znałem jedynie Ukrainę. Pamiętałem nieco północny Kaukaz, gdzie mieszkają moi krewni. Wyobrażenie o innych krajach tworzyło się za pomocą przeglądu programu telewizyjnego, zwanego „Klub Podróżnika”.
Jednak Polskę – kraj, gdzie znajdują się źródła naszego rodu już kochałem, zaocznie. Taką miłość do polskości przekazali mi mój dziadek z babcią. Byli z krwi i kości Polakami, chociaż urodzili się na terenach ukraińskich, wcześniej znajdujących się na obszarze Rzeczypospolitej…
Busikiem kierował o. Mateusz. To właśnie on wprowadził mnie w nieznany świat Polski – kraju umiłowania wolności. Po siedmiu godzinach od wyjazdu z Berdyczowa zjedliśmy smaczny obiad w klasztorze Karmelitów w Przemyślu. Byłem pod wrażeniem tego kraju. Cała zagadkowa Polska czarowała krajobrazem pól i zadbanych domów. Z niektórych ukwieconych okien wyglądały kobiety – ciekawe wydarzeń dziejących się na zewnątrz. Obiad w klasztorze był cudowny, choć postny (piątek). Jedno danie zapadło mi w pamięci na długo: leniwe pierogi. Podłużne, smaczne, ze śmietanką. Stały się one swego rodzaju symbolem polskiej kuchni. Poza tym zapamiętałem księdza w mundurze wojskowym, siostrę zakonną sprzątającą kościół odkurzaczem. Największe wrażenie wywarł na mnie napis w kościele: BÓG, HONOR, OJCZYZNA. Teraz wiedziałem, co to jest Polska.
Już podczas kolejnych odwiedzin tego kraju zauważyłem ciekawe szczegóły: konduktor w ukraińskim wagonie zakładał krawat, gdy zbliżaliśmy się do polskiej granicy, a nasi pasażerowie wzbogacali swój słownik obcymi dla większości Ukraińców „pan” i „pani”.
W ogóle międzynarodowy pociąg to jakby kawałek Polski i Ukrainy na kółkach, posuwający się, mam nadzieję, ku jednemu celowi, ale różnymi drogami. W ukraińskim wagonie konduktorzy na każdej stacji zamykają toaletę, a możliwość skorzystania z niej ustala niekiedy konduktorka: Dziewczęta i chłopaki, już można! W polskim wagonie toalety się nie zamyka, tam zawsze jest mydło, papierowe serwetki…
Polski konduktor, na ogół mężczyzna, w bordowym garniturze i czapce z daszkiem, zachowuje się z godnością, a jego ważność przechodzi w napuszoność, gdy pojawi się pasażer niższy „klasą”, „rangą”. To niedobrze, że macie bilet. Bilety kupuje się u nas - może czasem oznajmić polski konduktor, delektując się pomarańczą. Jednak prawie zawsze polski konduktor, w przeciwieństwie do ukraińskiego kolegi, wypisuje bilet i daje paragon.
W czerwcu 1994 roku, kiedy to po raz pierwszy przyjechałem do Macierzy, demokracja polska skończyła 5 lat. Polacy już nie jeździli na Ukrainę sprzedawać różne towary, odwrotnie, Ukraińcy przekształcili się w stałych sprzedawców na polskich targach. Gospodarka Polski rosła wraz z ekspansją polskiej demokracji, narodzonej zwycięstwem „Solidarności”. W Tarnowie odbywało się wtedy drugie Forum Prasy Polonijnej, które połączyło polskich dziennikarzy z całego świata. Dla mnie było dziwne i niezwykłe, że na spotkanie z dziennikarzami przyjechał sam premier Waldemar Pawlak, a także marszałek Senatu Adam Struzik oraz wiceminister kultury i sztuki Zdzisław Podkański. Nie wydaje mi się, aby to było możliwe w przypadku władzy ukraińskiej, która nadal pozostaje w oddaleniu od prostych ludzi. W polskim Senacie i Sejmie byłem prawie tyle razy, ile lat liczy polska demokracja. Powiem szczerze – jeszcze nigdy nie byłem w ukraińskim Parlamencie. Procedura odwiedzin jest bardzo skomplikowana, wymaga wiele zachodu.
Moja poważna pasja do dziennikarstwa rozwinęła się dokładnie 20 lat temu. Zwycięstwo polskiej demokracji w 1989 roku wzbudziło we mnie zapał do walki piórem w obronie praw człowieka, które niestety nie były szanowane. Zacząłem pisać o świątyniach katolickich i konieczności oddania ich wiernym. Mojego pierwszego artykułu na ten temat gazeta nie wydrukowała i przekazała go do miejskiego komitetu partii komunistycznej. Tam został wezwany na poważną rozmowę mój ojciec – kierownik działu w fabryce obrabiarek. Jednak nie przestałem pisać i po pewnym czasie artykuły zaczęły się pojawiać w gazecie. Pomalutku walczyliśmy o wolność słowa. Dalej trzeba było starać się o oddanie świątyń. Nasz legendarny ksiądz Bernard Mickiewicz (w czasach radzieckich przez kilka lat siedział w więzieniu za nauczanie dzieci religii, a wywodził się ze znakomitego polskiego rodu Rymwidów, z którego też pochodzą korzenie poety Adama Mickiewicza) organizował comiesięczne nabożeństwa na ulicy, przed klasztorem Karmelitów. Setki, tysiące ludzi, bez względu na pogodę, wznosiły modlitwy do nieba. Ksiądz Bernard składał petycje do władz najwyższych Ukrainy, zbierał podpisy, organizował wielotysięczne manifestacje. Pomagał mu w tym o. Serafin Tyszko – pierwszy karmelita bosy, który przybył na Ukrainę z Polski po 65-letniej przerwie, związanej z panowaniem reżimu komunistycznego. O. Serafin stał się dla nas promieniem światła i nadziei. Oprócz głębokiej wiary, zaszczepił nam ducha polskiej i europejskiej wolności.
W 1991 roku został oddany katolikom dolny i górny kościół klasztoru Karmelitów, a w 1992 r. otrzymaliśmy kościół św. Barbary (gdzie kiedyś poślubił Ewelinę Hańską znakomity pisarz Honoré de Balzac). Czy to nie cud?! Cieszę się, że widzę w sprawie oddania świątyń wiernym również skromną zasługę naszej rodziny.
Gdyby wiedział o tym mój dziadek Józef Sokalski, który przeżył mnóstwo cierpień tylko za to, że był Polakiem i gorliwym katolikiem… Podczas burzliwych lat porewolucyjnych został w wieku 11 lat sam z trzema młodszymi siostrzyczkami. Musiał prosić o jałmużnę, żeby zdobyć szklankę mleka dla najmłodszej, rocznej siostrzyczki Adeli i coś do jedzenia dla dwóch pozostałych sióstr. Dzięki Bogu, nie zmarli śmiercią głodową. Po odbyciu służby wojskowej w 1933 r. dziadek był skazany na mocy art. 54-10 Kodeksu karnego USRR (Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej – dopisek redakcji) na 3 lata pozbawienia wolności za „rozpowszechnianie pogłosek o końcu władzy radzieckiej i przyjściu Polaków”. Pewnego razu dziadka o mało nie zakopali żywcem – był on w takim stopniu osłabiony i chory, że uznano go za trupa i o mały włos nie wrzucono do wspólnej jamy (grobu – red.). Tylko dzięki temu, że podczas przenoszenia, któryś z numerowych potknął się o kamień, dziadek zaczął poruszać się, dając oznaki życia…
Po uwolnieniu z więzienia wysiedlono go wraz z siostrami z rodzinnego domu w Gródku w obwodzie Kamieniec Podolski i zesłano do Kazachstanu. Jednak dziadkowi wkrótce udało się przybyć do Berdyczowa, gdzie poznał moją przyszłą babcię – Feliksę Pióro, która też pochodziła z polskiej rodziny i przez to razem z krewnymi przeszła wiele prześladowań ze strony władzy radzieckiej. Jej ojciec (mój pradziadek) o imieniu Piotr, miał chutor (gospodarstwo – red.) Ceplajewo pod Berdyczowem, wyróżniał się jako dobry gospodarz. żona – Małgorzata (moja prababcia) urodziła siedmioro dzieci. Aby wyżywić taką wielką rodzinę trzeba było codziennie ciężko pracować. Jednak reżim odebrał im chutor, majątek i wszystko, co zdobyli długimi latami ciężkiej pracy. Moją babcię Feliksę zwolniono z uczelni, a jej brata Stanisława z Instytutu Medycznego w Kijowie „jako dzieci kułaka”. Wtedy władza tak ordynarnie lekceważyła prawa człowieka, szczególnie obywateli pochodzenia polskiego. Panował lęk i upokorzenie. Mój dziadek był często zmuszony ukrywać się w piwnicach, by ratować się przed kolejnymi aresztami.
Wracając do naszych czasów, mogę powiedzieć, że moja znajomość z Polską, jej odradzającą się demokracją, a również spotkanie z prezydentem Polski Lechem Wałęsą, który w maju 1993 roku przybył z wizytą do Kijowa, a potem do Winnicy, natchnęły i wzmocniły mnie do pracy w kierunku dalszego odrodzenia demokracji na Ukrainie.
Pracując od 1995 roku jako redaktor naczelny tygodnika „Berdyczów” starałem się nie pomijać tematów tabu. Może dlatego w 1998 r. zostałem wybrany do rady miejskiej. Wybory odbywały się według systemu przedstawicielstwa większościowego, tzn. wyborcy głosowali na konkretne osoby, a nie listy partyjne. Zwyciężyłem, ku zdziwieniu władz, ośmiu poważnych konkurentów i zostałem jedynym dziennikarzem-radnym. W następnej kadencji znowu wybrano mnie na radnego. Teraz jestem radnym po raz trzeci, już według listy partyjnej (nawiasem mówiąc – jest to u nas praca społeczna).
Co powiedzieć o ukraińskim samorządzie? Dziesięć lat sprawowania funkcji radnego zrobiło ze mnie pesymistę i sceptyka. Doszedłem do wniosku, że to raczej pozory demokracji. Początkowo, z powodu młodego wieku, naiwnie uważałem, że były radziecki model fikcyjnego „ludowładztwa” kardynalnie zmieni się, ale po pewnym czasie zrozumiałem, że to mało realne. Była partyjno-komsomolska nomenklatura w postaci kierowników różnego szczebla w zjednoczeniu z młodzieżowymi kręgami biznesowymi, pod maską wielkich patriotów Ukrainy, stanęła na czele i tworzy w samorządach i nie tylko tam, własną „demokrację”. Pod tym pojęciem najczęściej rozumie zgodne głosowanie za „niezbędnymi” projektami oraz zgodne biczowanie i wyśmiewanie tych, którzy czasem ośmielą się wyrazić sprzeciw. Pojawił się nawet nadworny „rzecznik demokracji” – gazetka aktywnie wspierająca i wychwalająca każdy krok miejskiej władzy i wylewająca brudy na opozycję.
Sądziłem, że pomarańczowa rewolucja zwalczy ten teatr absurdu. Niestety! Wirus erzac-demokracji rozpowszechnia się. I jest już prawie wszędzie w ukraińskiej rzeczywistości: w radach, partiach, mediach, organizacjach społecznych, zwłaszcza polonijnych. Stanowiska kierownicze często zajmują osoby, które mgliście uświadamiają sobie, czym różni się demokracja od autokracji, jednak dobrze wiedzą, jak działać, aby za pomocą intryg albo oszczerstw robić własną karierę.
Świat zmienił się. Na miejsce byłego patriotyzmu, bezinteresownej walki o wolność przychodzą inne „ideały” oraz „idole” – nadmierne bogactwo, niepohamowana konsumpcyjność. I jeżeli jako radny – zamiast nowoczesnego samochodu, masz zwykły rower – znaczy jesteś kiepskim radnym, nie rozumiesz sensu życia…
Dokąd zmierzamy? Może machnąć ręką na to wszystko i przenieść się do Polski? A propos, jak mówią moi polscy przyjaciele, demokracja w Polsce też ma pewne problemy, ale na pewno nie w takim stopniu jak u nas!
Co z tego, że ja oraz wielu innych, podobnych do mnie, walczyło w ciągu 20. lat o demokrację, co z tego, że jestem fachowym dziennikarzem i mam stopień doktora? Jeżeli nie potrafisz wysłużyć się „odpowiednim ludziom” albo – jeszcze gorzej – krytykujesz ich, pozostaniesz czarną owcą bez pracy i perspektyw.
Są więc dwie demokracje – jedna (na eksport) w postaci obrazka telewizyjnego, inna – realna (dla rynku wewnętrznego). Rozumiem, że temat tego eseju wymaga więcej pozytywnych relacji, jednak pragnę obiektywności. Polska demokracja zmieniła moje życie, wskazawszy kierunek i wzór, ale demokracja ukraińska, która urodziła się na początku lat 90. i umocniła podczas pomarańczowej rewolucji, niestety, przekształca się w dekorację. Nie opuszcza mnie jednak nadzieja na utworzenie społeczeństwa obywatelskiego, gdzie wolni ludzie żyją w wolnym państwie…
Tymczasem pociąg międzynarodowy ciągle kursuje między Ukrainą a Polską. Polski konduktor jak zawsze w bordowym garniturze i czapce z daszkiem. Ale trasa pociągu zmieniła się. Niestety, omija nasze miasto. Ilość pasażerów w kierunku Polski, z różnych powodów, znacznie się zmniejszyła. Jednak Ukraina nie powinna pozostawać w izolacji od świata zewnętrznego. Mam nadzieję, nie dopuścimy do tego, żeby naród ukraiński pozostawał w niewiedzy, co to jest demokracja europejska i jak ją wywalczył cierpieniem polski naród.