Dziennikarzem na emigracji być...
Zarzucają nam konfliktowość, egotyzm, pozoranctwo, mitomanię i superprodukcję plotek. Najlepiej ponoć propagujemy te dotyczące swojej grupy zawodowej. I nie ośmieliłabym się udowadniać, że wszystkie te osądy są nieuprawnione.
Bezczelny z natury Kuba Wojewódzki, w jednym we swoich show, określił media, jako płytki światek pozorów i iluzji, którego nie jest w stanie traktować poważnie. Usprawiedliwiając oczywiście swoje własne pozoranctwo. Zaś wybitny prozaik Milan Kundera w książce Żart zarzucił dziennikarzom arogancję, małostkowość i cynizm. Tymczasem politycy dziękują nam za pracę, której tak bardzo potrzebują, żeby istnieć, a w duszy chowamy podziękowania Jana Pawła II, który z serca, przy każdym publicznym wystąpieniu przekonywał o ważności środków przekazu i sensie dziennikarskiej pracy.
Jakimi dziennikarzami jesteśmy tu, na emigracji, gdzie szczęściarzem wśród nas jest ten, komu w ogóle udaje się wykonywać swój zawód, zamiast robić inne, trochę ograniczające umysłowo rzeczy lub zmagać się z koniecznością przekwalifikowania? Jeśli więc należymy do grupy wybrańców uprawiających pełnoetatowe dziennikarstwo tu na emigracji, czy w pełni doceniamy naszą szansę? Szansę wyjątkowo połączoną z dużym zapotrzebowaniem na rzetelny serwis dostarczany ludziom?
Dziennikarstwo na emigracji różni się od tego na „swoim terenie”. Jest trudniejsze. Gdy już zaznajomimy się z kulturą i obyczajowością, językiem i specyficznym odbiorcą, mamy za zadanie nie tylko dostarczać informacji, ale i promować rodzimy język i nasze korzenie. A także, w jakiś magiczny sposób, scalać rozbitą Polonię w bratnią społeczność. Łączyć z ze sobą przedstawicieli narodu pełnego indywidualistów, gdzie przysłowiowo słychać „trzy różne zdania podczas rozmowy dwóch osób”. Analizujemy, więc i oceniamy, mniej lub bardziej świadomie, niosąc brzemię odpowiedzialności i wiarę w moc słowa pisanego. Przerażające, ale dla niektórych rodaków, pod postacią radia czy gazety, stanowimy jedyny kontakt z zewnętrznym światem, zapewniamy więź z polską tradycją. Często na początku emigracyjnej drogi stajemy się jedynym przyjacielem, oknem na nowy, nieznany świat.
„A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają!” - często gdzieś w głowie dźwięczą mi słowa samouka Reja i zastanawiam się jak właściwie realizować jego przesłanie w mediach emigracyjnych. Do czego ono nas tu zobowiązuje, a od czego zwalniają często amatorskie warunki? Jak często w polonijnych mediach stawiamy sobie poprzeczkę czystości języka? Tegoroczny zdobywca złotej stalówki, czyli statuetki Grand Press – Bogdan Rymanowski, został dziennikarzem roku w Polsce. Jak stwierdził, bardzo sumiennie przygotowuje się do pracy i wie, że bycie dziennikarzem to wielka odpowiedzialność za to, co się mówi. Dodatkowe 10 tys. euro, które dostał, to nagroda od profesjonalistów dla profesjonalisty, przyznawana za pracę, nie zaś za stopień popularności – potwierdziło AKPA.
U nas problem czystości języka jest szczególnie trudny do wyegzekwowania w radiu, gdzie po wykupieniu czasu na antenie, właściwie każdy może pleść, co chce, niekiedy wręcz spełniając swą życiową misję. Ta misja, na dodatek, zdaje się być powszechnie uprawniona i przyjęta przez słuchaczy.
Niewielu z nas ma jakiekolwiek wykształcenie dziennikarskie i nie ma to znaczenia, jeśli jest zastąpione talentem i rzetelnością. Niektórzy właściciele tytułów prasowych pewnie nie mają złudzeń – ile można wymagać od kogoś, komu płaci się 30-50$ za tekst. Za tekst wymagający czasem paru dni pracy... Mogę też wyliczyć nazwiska znanych mi dziennikarzy, którzy od popularnego dziennika nigdy nie doczekali się zapłaty… Co zatem począć, jeśli altruizm i osobista satysfakcja nie staną się motywacją do pozostania w zawodzie?
Trudności dostarcza też swoista monopolizacja mediów na terenie Chicago. Zdarza się, że konkurent pojawia się – co zapewnia dodatkową ilość miejsc pracy – i zdarza się, że w tajemniczych okolicznościach znika z powierzchni ziemi. Firmy medialne rywalizują, zamiast się wspierać, mówiąc jednocześnie o prowadzeniu misji dla dobra Polonii. I ta drapieżność jest słyszalna, jest widoczna, co odważniejsi mówią o korupcji, o załatwianiu pod płaszczykiem instytucji prywatnych interesów…
Jako Polacy znani jesteśmy z trudności ze zjednoczeniem sił dla dobra wspólnych interesów, z budowaniem wspólnoty zamiast podziałów. Niemniej w czasie, gdy ma nas pozostać tu, na emigracji garstka, korzystniej byłoby nastawiać się, na jakość, która z kolei tworzy siłę. Jakość, która, jak powiada W. Foster „(…) nigdy nie jest wypadkiem. Jest to skutek wysokiego zamiaru, szczerego wysiłku, inteligentnego kierunku i zręcznego wykonania”. Słyszymy przecież wokół: „Polonia potrzebuje scalenia, żeby zaistnieć politycznie i duchowo! Ale jak, w grupie, indywidualnie, pod czyim kierunkiem do tego dążymy, oprócz powtarzania wytartych juz sloganów? Czy nasze media mogą służyć, jako wzorzec symbiotycznego kierunku? Czy jako pracownicy i właściciele firm medialnych potrafimy być nonkonformistami, którzy niezależnie od korzyści służą wolnej prasie i szanują etykę mediów? Jaki kodeks etyczny mediów obowiązuje na emigracji?
Łączy nas niekiedy jakiś wspólny bal czy impreza np. życzliwy ze strony Konsulatu, Opłatek dla Dziennikarzy. Zdarza się na szczęście, że łączą nas tez pozazawodowe przyjaźnie, choć Pan Konsul w swoim komentarzu zapewnił media, że z nikim z nas specjalnie się nie przyjaźni. Na spotkaniu opłatkowym, szczęśliwie, prowadziliśmy dialog otwarty na współpracę w roku ekonomicznego kryzysu. Wreszcie, łączy nas jako grupę zawodową, opinia nie wylewających za kołnierz. Cóż, uczestnictwo w imprezach, słowiańska gościnność, polska forma gratyfikacji trunkami czy znów zawód – styl życia? Zastanawiające jest czy dziennikarze zwykle piją, dlatego że określone osoby wybierają ten zawód, bo są na emigracji, czy raczej, żeby przetrwać, kiedy im nie płacą?
Obserwowałam niektóre wymienione wyżej tendencje już w Polsce, zawahałam się kończąc studia i ciągle czasem się waham. Pamiętam, gdy jako młodzi studenci, z obawą o przyszłość nazwaliśmy zawód dziennikarza „stylem życia”, nie potrafiąc wyobrazić sobie jeszcze satysfakcji, jaką ten styl życia oferuje. Dla niektórych z nas zawód ten wiąże się z dużą popularnością i pewnym prestiżem społecznym. Z tymi radzimy sobie w mniej lub bardziej skromny sposób – w zależności od zapotrzebowania na nie. Rozgłos czy inna satysfakcja prawdopodobnie trzyma wielu z nas na pokładzie tego samego żaglowca. Bo zwykle spotykamy się z dużą życzliwością społeczną, uznaniem i drogocenną sympatią odbiorców. A ta gratyfikacja jest nieporównywalna z finansową. I aby nie pogrążyć siebie i kolegów dziennikarzy w noworocznym katastrofizmie, pamiętajmy przede wszystkim o tej drugiej stronie medalu. O nadziei na całe dobro płynące z tego zawodu. O radości płynącej z umiejętności kreowania lepszej przyszłości, o przyjemności dawania i brania. O magii zawodu, która bywa momentami tak zniewalająca, że zdaje się być nieporównywalna z innymi profesjami. O darze służenia innym ludziom i więzi z nimi. Pamiętajmy, że co najmniej część z nas odwala tu, wśród Polonii kawał profesjonalnej roboty. Dostrzegajmy tych, od których warto się uczyć, te wybitne jednostki, które potrafią pisać, widzą obraz oczyma wielu, a nawet potrafią wskrzesić ducha w sieci Internetu. Naśladujmy tych, którzy zaistnieli medialnie, zaczynając od niczego, a dziś są instytucją. Tym „łącznikom” oddaję uznanie i wyrażam szacunek. Będę ich zaszczyconym odbiorcą i współpracownikiem, tu na emigracji.
Wiadomość z ostatniej chwili...
Redaktor „Gazety Wyborczej”, Piotr Pacewicz napisał felieton-pamflet pod adresem zdobywcy Nagrody Dziennikarza Roku – Bogdana Rymanowskiego, w którym zdecydowanie sprzeciwia się jego zwycięstwu. Wg niego, Rymanowski jest jednym z dziennikarzy opierających swój warsztat na podkręcaniu pyskówek politycznych, które zalewają media telewizyjne. Do tego nie jest dziennikarzem odwołującym się do ekspertów, ani osobą posiadającą wyraźny, godny uznania światopogląd... Osobiście nie podzielam tak niskiej oceny Rymanowskiego, jako dziennikarza, zgadzam się natomiast z zarzutem redaktora Gazety o przydzielanie Grand Press głównie dziennikarzom telewizyjnym, a nie prasowym. Wystąpienie Pacewicza i „podkręcanie pyskówek” natychmiast rozpętało wielką chryję medialną, pełną oszczerstw, plucia na siebie i zazdrości... Czyżby dziennikarze byli w swoim żywiole? Z pewnością to, w czym górują nad nami koledzy z Polski, jest odwaga otwartego krytykowania mediów i siebie nawzajem, niezależnie od konsekwencji zawodowych.