European Chalet Banquets - naprawdę rodzinny biznes
Z Johnem Kapuściarzem, właścicielem European Chalet Banquets rozmawia Olga krzycka
Olga Krzycka- Jak powstało European Chalet Banquets?
John - Historia tego budynku jest ciekawa. Jest on zbudowany na fundamentach podmiejskiej siedziby majora Wentworth, kongresmena i dobrego człowieka, który urzędował tu za czasów prezydenta Lincolna.. Po zburzeniu budynku zbudowano tu restaurację o nazwie Rick. Nasza rodzina przejęła budynek w 1993 i otworzyliśmy najpierw restaurację. Remontowaliśmy i wymienialiśmy dosłownie wszystko przed jej otwarciem.
- Czy mieliście Państwo już doświadczenia w restauratorstwie?
- Nie, to był nasz pierwszy prywatny biznes, więc zarazem ryzyko. Zanim go oficjalnie otworzyliśmy, skończyły się pieniądze na inwestycję. Ale ponieważ mój tato jest „najlepszym facetem na świecie”, który pomagał zawsze każdemu, kilku jego przyjaciół postanowiło pomóc jemu. Bo jak coś dajesz, to zawsze do ciebie wraca. Niestety, nie było zapotrzebowania na restaurację w tym miejscu i zmieniliśmy plan na salę bankietową. W tym biznesie wszystko jest bardziej przewidywalne.
- Czy ktoś dobrze gotował w Waszej rodzinie?
- Nie było nadzwyczajnego kucharza, choć mój tato bardzo lubi gotować. Do dziś uwielbia być w akcji i chętnie pomaga kucharzom. Tam w kuchni pracuje grupa ludzi, którzy porozumiewają się prawie bez słów i praca idzie naprawdę gładko.
- Jakie są korzenie Waszej rodziny?
- Zarówno mama i tata pochodzą z okolic Nowego Targu (Długopole i Stare Bystre). Gdy tato był nastolatkiem, już prowadził swój własny sklep spożywczy. Do dziś opowiada niezwykłe historie na ten temat. Tam teraz jest dużo pustych domów, ludzie masowo wyjeżdżają za granicę.
- Czy z rodziny wszyscy w równym stopniu są włączeni w prowadzenie interesu?
- Jest nas czworo. Teresa, Irena, Marek i ja jako główny menadżer. Ja z Ireną pracujemy w jeden weekend, a Marek z Teresą w kolejny. Wspólnie prowadzimy firmę. Zadaniem mojej mamy jest sprawdzać, czy wszystko lśni czystością. Ona naprawdę niezwykle dokładnie widzi każdy szczegół bez okularów. I to dobrze, bo przecież nikt nie chce przychodzić do brudnego miejsca.
- Jak rozwijała się firma po zmianach?
- To nie był koniec zmian, więc w sumie zahartowaliśmy się na początku. W lipcu 1997 uderzył w budynek piorun, co spowodowało znowu wiele remontów, które przecież dopiero zakończyliśmy! Ale okazało się, że to najlepsza rzecz, która mogła się zdarzyć. Wprowadziliśmy wiele zmian i otwarliśmy bardzo szybko z powrotem, za trzy tygodnie. Nawet imprezy, które już były zamówione, zaaranżowaliśmy klientom w innych miejscach, aby nie „zostali na lodzie”. Dało nam to tyle pewności siebie, że dalej przebudowywaliśmy sami, wprowadzając dodatkową część sali i wiele rzeczy, które bardzo pomogły. Potem już sala była okupowana przez klientów cały czas. Od tamtej pory regularnie wprowadzamy małe zmiany podnoszące standard miejsca i unowocześniające go. Trzeba to robić, bo inaczej biznes nie będzie się rozwijał i cieszył popularnością.
- Ale wracając do pracy w biznesie rodzinnym… Ponoć naprawdę udaje się Wam prowadzić rodzinny biznes harmonijnie i bezkonfliktowo w dużej grupie czwórki rodzeństwa. Czy to nierzadkie dla naszej narodowości?
- To naprawdę zawdzięczamy swoim rodzicom. Byli surowi i nikomu nic nie uszło na sucho. Nie dostawaliśmy wszystkiego, na co mieliśmy ochotę. To zresztą najgorsza rzecz, którą można robić swoim dzieciom. Bo jak zarobisz swoje pieniądze na wymarzone rzeczy, to naprawdę cieszy. I tego nas nauczono, plus dano nam dobre wykształcenie. Gdy to dostaniesz, możesz już sobie radzić w życiu. Kosiłem trawę w szkole, a jak poszedłem na studia, oddałem swój biznes młodszemu bratu, jeszcze wówczas małemu. On go od razu powiększył o kilka dodatkowych staruszek, którym kosił trawę. Byłem naprawdę pod wrażeniem. Jednocześnie nie byliśmy wychowywani w materialistycznej wierze, że jeśli będziesz miał duży dom, to będziesz szczęśliwy. Bo to nieprawda. Gdy będziesz miał dobrego partnera, to będziesz szczęśliwy, to ponoć odpowiada za 90% szczęścia. Nasi partnerzy to też bardzo mili ludzie z normalnych rodzin. Dlatego nikt z nas nie miał pokusy, żeby ze sobą rywalizować. Rywalizacja jest dobra w przedsiębiorstwie, nie w rodzinie. Dzieci często rywalizują o miłość rodziców, a my dostawiliśmy tyle samo uwagi i tyle samo „paska”. Ale jeśli mnie zapytasz, co jest kluczem do mojego sukcesu, to odpowiem: rodzice, bez cienia wątpliwości!
- Lubi Pan swoją pracę?
- Mówią, że jak znajdziesz pracę, którą lubisz, to nigdy nie czujesz, że musisz iść do pracy. Ja z przyjemnością przychodzę tu zanim zacznę pracę i często zostaję po godzinach… Co się oczywiście nieco zmieniło po ślubie. I nawet nie patrzę na tę firmę jak na miejsce pracy, bo daje mi to tyle przyjemności i zabawy. Mam kontakt z ludźmi, bardzo kreatywne zajęcia. Fakt, że możesz uprzyjemnić ważne momenty w życiu ludzi… Co jest lepszego niż to? Jeśli myślisz o innych, a nie ciągle koncentrujesz się na sobie, to zawsze do ciebie wróci. Dlatego ja zawsze myślę o pannie młodej i zastanawiam się, co można jeszcze dla niej zrobić. Jeśli robisz coś tylko dla pieniędzy, rób to tak długo, jak musisz, a potem zaraz zmień. Znam wielu adwokatów, którzy nie cierpią swojej pracy, ale nie zmienią jej, bo są przywiązani do pieniędzy. My koncentrujemy się na naszej relacji, a nie na pieniądzach. Bo za 100 lat nikt nie będzie wiedział, ile miałeś pieniędzy, a ciebie już nie będzie.
- Jesteście znani z dobrego jedzenia. Jak „wygotować” taką renomę
- Jedzenie jest, o jejku, fantastyczne! Wszystko jest prawdziwe, robione od podstaw. Obieramy ziemniaki, nie ma nic wcześniej mrożonego, kroimy własne mięso itp. Kiedyś pojechałem do Polski i odebrał mnie z lotniska przyjaciel z całą rodziną, co było miłą niespodzianką. Pojechaliśmy wszyscy do lokalnej restauracji na obiad, a ja zamówiłem specjalnie kotlet schabowy z kapustą, aby zobaczyć, czy my robimy autentyczne polskie jedzenie. Gdy usłyszałem z kuchni ręczne bicie mięsa na kotlety, wiedziałem, że mamy w Chicago prawdziwe polskie jedzenie.
- Jest danie charakterystyczne dla Waszego miejsca?
- Nasza pierwsza kucharka wymyśliła kiedyś kurczak „rakoczi”. To pierś z kurczaka smażona szybko w jajku aż wypuści sok. Potem, przewrócone na drugą stronę, mięso posypuje się porem, serem i wkłada do piekarnika. Kucharz robi też na miejscu niesamowite tiramisu… Używa do tego bardzo mocnej kawy i prawdziwego koniaku. Smakuje fantastycznie. Podobnie cudowna jest tutaj szarlotka.
- No i proszę nie zapomnieć o przemiłym serwisie, jaki macie!
- Zdecydowanie, zatrudniamy wspaniałych ludzi, którzy są z nami po kilka i kilkanaście lat. Kelnerki, jeśli zaczynają u nas pracować, gdy zaczynają studia, pracują zwykle do czasu, aż je skończą. Po pierwsze, bo płacimy lepiej, niż inni, a poza tym traktujemy je dobrze. To powoduje, że one dobrze traktują klientów i tak rodzi się dobra atmosfera. Poza tym cała moja obsługa chodzi w tych samych strojach firmowych. To daje im poczucie zgranego zespołu, w którym pracuje się wspólnie i ma się ten sam punkt odniesienia, którym jest klient. Obsługujemy przy stole na zasadzie kierunku zegara, co pomaga w przekazywaniu informacji między kelnerami, a „pani Zosia, siedząca na godzinie 3” może zostać obsłużona przez każdego wolnego kelnera. Te szczegóły są ważne, bo gdy z dziesięciu rzeczy, które zapamiętasz na temat miejsca, jedna była zła, właśnie ona zostanie w twojej głowie… taka jest nasza natura. To samo z całym przekonaniem mogę powiedzieć o naszych klientach, którzy są bardzo mili, hojni i dają nam mnóstwo komplementów. Zresztą ja wierzę, że jeśli traktujesz kogoś z szacunkiem, on po prostu to odwzajemnia.
- Jak zmieniają się przyjęcia weselne w kulturze amerykańskiej w ciągu ostatnich 10 lat?
- 10 lat temu wszyscy robili podobne do siebie wesela. Teraz każda pani młoda naprawdę stara się zrealizować swoją wizję ślubu. Chcą one mieć wszystko unikalne, nie to, co kuzyni i koleżanki. Wcześniej powtarzalność była jakby oczekiwana. Teraz możesz mieć rzeczy podobne, ale ludzie są już otwarci na inność.
- Czyli nie spotkaliście ostatnio wiele Bridezilli?
- (puka w stół) Wiesz, naprawdę nie przyszły do nas żadne i to dobrze. I to też jest chyba karma. My ich nie przyciągamy, ale za to miłych klientów, którzy potrafią się cieszyć, że ich naprawdę witamy i staramy się zadowolić. A Bridezilla przyszłaby z innym nastawieniem. I to jest w porządku, bo ja z nimi też nie chcę mieć do czynienia i pewnie odmówiłbym. Bo po co mój personel ma przechodzić przez piekło przez 5, 6 godzin? Życie jest za krótkie, cieszmy się nim! Mamy za to klientów, którzy robią u nas kolejno swoje wesela, chrzciny, komunię. Czekamy więc na wesela dzieci niektórych z nich.
- Jakie oferujecie ceny?
- Od 40-100$ od osoby. Za urządzanie chrzcin jeszcze mniej. Ale należy pamiętać, że w życiu taniej rzadko oznacza lepiej. Przeważnie to oznacza gorszą jakość, a my chcemy dawać najlepszą.
- Co powoduje, że wesele jest udane z praktycznego punktu widzenia?
- Świetne jedzenie, świetny bar i świetna zabawa. Cała reszta, jeśli cię na nią stać, to dobrze, ale nie jest konieczna. Dzień po weselu ludzie oceniają imprezę i wypominają, co nie było perfekcyjne. Dlatego nie chcesz oszczędzać na jedzeniu, dobrym alkoholu, bo będą narzekać. Chcesz zapewnić ludziom to, co najlepsze na ich weselu. Gdy zespół potrafi spowodować, że wszyscy tańczą, to o taką zabawę chodzi. Dlatego warto zatrudnić taki zespół, który gra 50 minut podczas godziny i ma coś dla każdej grupy wiekowej. Tak, jestem gotowy do napisania poradnika o udanych imprezach, ale wszystkie sekrety zdradzam tylko klientom.
- Najśmieszniejszy moment na weselu, który Pan pamięta?
- Ojej! Pamiętam ślub, na którym młoda para znacznie różniła się gabarytami. Pan młody był drobny, a Ona bardzo obfitych kształtów… Miała duży dekolt. Podczas krojenia tortu bita śmietana wpadła jej za dekolt! Pan młody, wcale się nie zastanawiając, popatrzył w prawo i lewo i zanurkował w ten dekolt, a cała sala po prostu pękła ze śmiechu!... Myślę, że gdyby tego nie zrobił, goście byliby rozczarowani, bo znali ich poczucie humoru…Pamiętam wiele momentów jak ten.
- Proszę opowiedzieć o tradycji słodkiego stołu u Was…
- Zwykle korzystamy z Oak Mill Bakery. Kiedyś urządzaliśmy imprezę na 50. rocznicę jednego małżeństwa. Zapytałem więc Bognę z Oak Mill Bakery, czy mogą zrobić tort podobny do tego ze ślubu tamtej pary. Dostaliśmy zdjęcie tortu od klienta. Zgodziła się. To było niesamowite, jak identyczny on wyszedł! Do tego mieliśmy zdjęcie tej pary, krojącej tort 50 lat temu, postawione w oprawce na stole, gdzie stał taki sam tort 50 lat później. Czyli jakby ta sama para kroiła tort 50 lat później… Fotografowie robili zdjęcia, a my wszyscy patrzyliśmy na nich z dreszczami, widząc upływ czasu w tej uroczej sytuacji. Później synowie podczas przemówień żartowali, że to ten sam tort, bo ich mama jest taka chytra, że zachowała go do dziś… Dlatego zwykle korzystamy z usług Oak Mill, bo oni zrobią, cokolwiek sobie wyobrazisz.
- A gdzie było Pana wesele?
Moje wesele odbyło się oczywiście tutaj! Moja siostra Irena upewniła się, że wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Rodzina i personel przygotowali wiele rzeczy, o których nie miałem pojęcia, które były i świetne i wzruszające.
- Dziękuję bardzo za rozmowę.