Polonia w Chicago przezwycięża własny stereotyp
Wydaje się, że minął czas, kiedy wymóg istnienia jednej zwartej Polonii był oczywisty, a jego głoszenie było wyrazem patriotyzmu. Zresztą, „jednej Polonii” nigdy nie było. Oczywiście, istniała oficjalna fasada - nieliczne media i organizacje, mówiące jednym głosem.
Ale tak naprawdę pomiędzy Polonusami zawsze istniały różnice, pogłębiające się z powodu dwu czynników: zmieniającej się struktury emigracji na bardziej wykształconą oraz z uwagi na demokratyzację życia politycznego w Polsce.
Bardziej wyedukowani emigranci oraz procesy demokratyczne w kraju zainfekowały Polonię wirusem liberalizacji i tolerancji. Natychmiastowym efektem tej nowej sytuacji było pojawienie się różnych opinii - istniejących wcześniej, ale skrywanych. Tej różnorodności nie da się już stłumić. Za swoje „bluźniercze” poglądy śmiałkowie - apostaci wprawdzie nadal są nazywani wrogami Polski, komunistami czy agentami, ale coraz więcej mieszkających tu Polaków szanuje pluralizm poglądów. Zwolennicy jedności ponad wszystko kurczą się i marginalizują, podobnie jak inne społeczeństwa oparte tylko na zachowaniu tradycji (Egipt, Tunezja czy Iran).
Nie każda zmiana jest pożądana, ale każda stanowi wyzwanie dla przyzwyczajenia i tradycji. Zmiana narusza jedność grupy w tym sensie, że pokazuje alternatywę. Inność jest zawsze zagrożeniem dla status quo, dla tego, co było zawsze. Ktoś, kto jest inny, albo lansuje inność, to najgorszy wróg stadnej jedności i nosiciel zarazy. Zmiana to obraza boska i próba wykolejenia grupy z torów prowadzących do nieba; zmiana to antychryst i jabłko dla Adama.
Członkowie stada bezustannie dopominają się, aby mówić jednym głosem, oddychać jednymi płucami, spoglądać jednymi oczami, świętować tylko wyznaczone dni, czcić właściwego boga i, rzecz jasna, aby tępić tych, którzy w ich przekonaniu próbują rozbić grupę. Tak powstało kulturowe getto, ekskluzywne i hermetyczne, agresywne wobec otoczenia i pełne przesądów, które powoli utraciło kontakt z rzeczywistością. To opis „Polonii” odchodzącej, marginalnej. Jej członków łączy negatywny obraz Polski: wiara, że nasz kraj jest biedny, rządzony przez Żydów, byłych agentów bezpieki i komunistów.
Człowiek boi się tego, czego nie zna i nie rozumie. Tak powstaje poczucie zagrożenia. Jedność ma przynieść ulgę. To atawistyczny mechanizm przetrwania, który można również zaobserwować wśród zbijających się w gromadkę zatrwożonych zwierząt. Dla oczekujących w napięciu na drapieżnika, nawet odgłos łamanej gałązki staje się dowodem na jego istnienie. Podobnie jest wśród ludzi. Zachowanie jedności zaspakaja częściowo potrzebę bezpieczeństwa. Odbywa się to jednak pewnym kosztem. Człowiek stadny rezygnuje ze swojej potrzeby do indywidualności i prywatności, dobrowolnie poddając się inwigilacji. Stado pilnuje swoich członków i dba, aby nikt się nie wyłamywał. Służą do tego teorie konspiracyjne i demonizowanie czyhających na nas wrogów. Narzędzia te jednak, mające kiedyś potęgować poczucie zagrożenia i w efekcie zacieśniać szeregi stada, przestały być skuteczne.
Demokratyzacja w życiu polonijnym stała się dzisiaj faktem. Pojęcie „Polonia”, które dla wielu Polaków w kraju kojarzyło się z zacofaniem i skansenem, nie odzwierciedla już rzeczywistości. Na naszych oczach dokonuje się redefiniowanie znaczenia „Polonia”. Nie jesteśmy już krępowani jednym poglądem i nie musimy w jednaki sposób interpretować zmieniającej się rzeczywistości. Nie musimy się też obawiać, że grozi nam wykluczenie z grupy bez prawa powrotu, gdyż na „polskość” nikt nie ma monopolu, nikt „polskości” nie przyznaje, ani też nie może jej odebrać.
Dariusz Wiśniewski
(Radio Horyzonty, Niedziela 4:30-5:00 PM, 1490 AM)