Moja teczka Służby Bezpieczeństwa
Od wielu lat dokumenty komunistycznych służb specjalnych budzą ogromne zainteresowanie. Czasami także w Chicago bywają wykorzystywane w walce politycznej oraz w rozmaitych wojnach podjazdowych. Niemal każdego dnia dowiadujemy się, że ten lub ów był „Tajnym Współpracownikiem” Służby Bezpieczeństwa.
W Chicago do współpracy przyznał się na przykład jezuita, Ojciec Stefan Filipowicz. Historycy Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie zgromadzono dokumenty wytworzone przez służby, systematycznie publikują wyniki swoich prac. Za Bunuelem można powiedzieć, że teczki ciągle stanowią „mroczny przedmiot pożądania”. Otacza je pewien „urok tajemnicy”, jak wszystko, co tajne i poufne. Wykorzystują to także rozmaici, niepoważni pseudobadacze rzucając błotem, gdzie popadnie. Istnienie tych dokumentów stanowi pożywkę dla ich działalności.
Daleki jestem od ulegania pokutującemu gdzieniegdzie przekonaniu, że w pożółkłych papierach bezpieki zapisana jest jakaś tajna, rzekomo prawdziwa, wybuchowa historia Polski. Mimo to skorzystałem z okazji i w swoim czasie, zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, złożyłem wniosek o udostępnienie mi zgromadzonych na mój temat dokumentów. Wniosek złożyłem w gdańskim oddziale IPN-u. Już w 2006 roku otrzymałem nadawany wówczas przez Instytut „status pokrzywdzonego”, później mój pełnomocnik, znany historyk, dr Sławomir Cenckiewicz, odebrał materiały opisujące moją działalność opozycyjną. Jeszcze później otrzymałem z IPN-u dokumenty odtajniające nazwiska tajnych współpracowników, którzy na mnie donosili, jak i długą listę funkcjonariuszy zajmujących się moją skromną osobą. Nie przypuszczałem, że tylu ludzi spędzało długie godziny na przygotowywaniu często liczących sobie po kilkadziesiąt stron analiz, spisywaniu doniesień, meldunków ze spotkań z informatorami w kawiarniach lub lokalach konspiracyjnych. Cóż! Z punktu widzenia komuny byłem postacią wredną, nie rokującą nadziei na poprawę. Nawet kryminał mi nie pomógł.
Dowodzący w ośrodku internowania w Strzebielinku kapitan SB Maciuk 6 maja 1982 roku sporządził odręcznie napisaną, ale poufną notatkę, w której stwierdzał między innymi: „Internowany Andrzej Jarmakowski s. Zdzisława, ur. 21.X. 53 przebywa w Ośrodku Odosobnienia w Strzebielinku od początku istnienia tego ośrodka. W okresie pobytu w Strzebielinku był karany za naruszenie porządku wynikającego z regulaminu internowanych. Podczas dyskusji przejawiał nieprzejednane stanowisko wobec stanu wojennego i WRON. Jego pobyt w ośrodku wpływa destabilizująco na otoczenie. Brał udział we wszystkich protestach organizowanych przez internowanych. (...)”
W działania opozycji demokratycznej zaangażowany byłem praktycznie od początku jej powstania na terenie Gdańska, od połowy lat siedemdziesiątych minionego wieku. W grupie, która w 1979 roku powołała do życia Ruch Młodej Polski, a od października 1977 roku wydawała miesięcznik „Bratniak”, przez długi czas zajmowałem się poligrafią oraz działalnością samokształceniową. Trochę także pisałem. Potem, w czasach Solidarności byłem wicedyrektorem biura krajowego Związku i szefem biura organizującego I Zjazd „S” w hali Olivii. Nic dziwnego, że bezpieka zgromadziła na mój temat pokaźny materiał. Myliłby się jednak ten, kto przypuszcza, że Służba Bezpieczeństwa wiedziała wszystko. Dokumenty są raczej zapisem niepowodzeń, kolejnych porażek bezpieki w walce z opozycją. Możliwości poligraficznych RMP nigdy bezpiece nie udało się wyeliminować, co z wyraźną przykrością przyznawali w swoich raportach. Materiały bezpieki praktycznie stanowią historię porażki służb w walce z ludźmi, których jedyną bronią był papier i powielacz. Zapisanego papieru bali się jak ognia.
Plutonowy podchorąży Jan Urban w swojej pracy dyplomowej pisanej w Legionowie w roku 1987 na stronie 78. pisał: „Rozpracowanie działalności Ruchu Młodej Polski przez Służbę Bezpieczeństwa nie było sprawą łatwą, bowiem wszelkie narady programowe i organizacyjne odbywane były w sposób konspiracyjny. Z zachowaniem pełnej konspiracji organizowana była praca poligraficzna, związana szczególnie z produkcją pisma „Bratniak”. Osoby zatrudnione w bazie poligraficznej były doskonale zorientowane w metodach pracy „SB”. W innym miejscu swojej pracy Jan Urban pisał: „Czołowi działacze tego ruchu, funkcjonowanie bazy poligraficznej zachowywali w głębokiej tajemnicy. W rozmowach telefonicznych posługiwali się pseudonimami i umówionymi hasłami, w celu dezinformacji SB. O bazie poligraficznej wiadomości posiadało bardzo mało osób, co utrudniało, a niekiedy wręcz uniemożliwiało dotarcie naszych osobowych źródeł informacji do grona osób zajmujących się produkcją materiałów o treści antysocjalistycznej”. Opinię podchorążego potwierdził w opracowaniu na temat celów działania RMP kapitan Domański. Na stronie 18. obszernego dokumentu pisał: „Ponadto, jak wynika z posiadanych przez nas informacji M. Rybicki i A. Jarmakowski nie są skłonni rozszerzać wąskiego grona osób wtajemniczonych w zagadnienie poligrafii RMP”. Oficer dodawał, że „na terenie Trójmiasta działacze RMP wydają lub partycypują w wydawaniu 8. tytułów o łącznym nakładzie do 15 tysięcy egzemplarzy”. Bezpieka przyznawała, że z podziemną działalnością wydawniczą nie było tak źle, a ona niewiele w tej sprawie mogła zdziałać. Dodam, że nasze możliwości poligraficzne zostały przez oficera trafnie ocenione, jednak nie robiliśmy z tego wielkiej tajemnicy.
Z kolei w kilku innych opracowaniach zwracano uwagę na przebiegłą taktykę kierownictwa RMP. W wielu opracowaniach zwracano uwagę, że „Przywódcy RMP planują, że po odwołaniu stanu wojennego, dysponując nienaruszoną kadrą i zakonspirowaną poligrafią będą mogli odgrywać czołową rolę, jako organizacja opozycyjna”.
Bezpieka narzekała, że nie dysponuje wystarczającymi środkami do zwalczania RMP. W notatce służbowej z 11 lutego 1982 roku porucznik Józef Nadworski tłumaczył marne wyniki poszukiwania ukrywających się działaczy RMP. Zwracał uwagę, że trudno do tej akcji zaangażować większe siły, bowiem w wydziale jest 13 wakatów. Nic dziwnego, że przy takich brakach personalnych w bezpiece, RMP rozwijał się w najlepsze.
W analizie dotyczącej działalności RMP ubolewano: „Systematyczne drążenie młodych umysłów nie pozostaje bez wpływu na kształtowanie się negatywnych postaw w środowisku młodzieżowym. Notujemy systematyczny wzrost liczby działaczy i sympatyków zarówno ze szkół średnich, jak i wyższych. Młodzież ta coraz częściej podejmuje różne wrogie akcje, jak na przykład kolportaż wrogich materiałów, malowanie napisów, oficjalne głoszenie antysocjalistycznych poglądów itp”.
W tym samym opracowaniu, z dużą dozą bezradności zauważano, że po powstaniu Solidarności jest jeszcze gorzej, gdyż: „Po rejestracji NSZZ Solidarność, działacze RMP obsadzili w gdańskim MKZ-cie szereg funkcji administracyjnych, konkurując tym samym z KSS ‘KOR’ i mają możliwość znacznego wpływu na szereg decyzji tam zapadających”. Ponadto „Duża popularność i sympatia do ‘Ruchu’ spowodowała, że działacze RMP, a szczególnie Aleksander Hall są często zapraszani na spotkania do zakładów pracy i wyższych uczelni, gdzie na szeroką i niczym nie skrępowaną skalę prowadzą kampanię propagandową i agitacyjną (...).”
Przyznam szczerze, iż analizy bezpieki, jak sądzę, dobrze oddawały skalę rozwoju RMP. Nic dziwnego, że bezpieka musiała temu przeciwdziałać. Najłatwiej zaś osiągnąć cel wykorzystując tajnych współpracowników, aby ludzi skłócić ze sobą. Każda różnica poglądów natychmiast pozwalała bezpiece snuć plany pogłębienia różnic. Przykładem takich plotkarskich donosów mogą być meldunki TW Marka Walickiego. 23 czerwca 1979 roku TW donosił o awanturze, której powodem była Majka, żona Leszka Moczulskiego. TW Walicki pisał: „Cała sprawa powstała w okresie wizyty papieża w Warszawie. Majka wówczas, sądząc, że przybędzie do mieszkania Moczulskiego całe gdańskie środowisko – dokonała licznych zakupów artykułów żywnościowych. Jednak nikt z Gdańska nie przybył do Moczulskiego w dniach 2-3 czerwca br. Spowodowało to, że cała żywność uległa zepsuciu, a Majka zaczęła krytycznie wypowiadać się na temat całego Gdańska. Około 6 czerwca w mieszkaniu zjawili się Jarmakowski i Samsonowicz, którzy musieli wysłuchać bardzo krytycznych uwag Majki pod adresem tego środowiska. Wyszli z mieszkania obrażeni”. Pamiętam to spotkanie. Dotyczyło ono zupełnie innych spraw i obrażeni wcale nie wyszliśmy, ale mniejsza o to.
Cały meldunek poświęcony jest żonie Leszka Moczulskiego, która zdaniem informatora SB, szuka jedynie faceta dla córki. Cytowane są także negatywne opinie Marka Skuzy na temat dominikanina Ojca Ludwika Wiśniewskiego, któremu ponoć oczy wyłaziły na wierzch na widok każdej baby, zaś Walicki nazywa go głupim klechą. Zdaniem Walickiego, Majka Moczulska myślała jedynie o wydaniu za mąż córki, zresztą dziewczyny wyjątkowej urody, którą przez jakiś czas usiłowano wyswatać z Dariuszem Kobzdejem, ale nic z tego nie wyszło. W końcu poślubiła Marka Króla, ale z tym już TW Walicki i bezpieka nie miały nic wspólnego.
26 lipca 1981 roku Krajowa Komisja Porozumiewawcza NSZZ „Solidarność” zaakceptowała mój wniosek w sprawie terminu rozpoczęcia I Krajowego Zjazdu Solidarności. Jednocześnie SB rozpoczęła dwie akcje mające na celu „zabezpieczenie zjazdu” pod kryptonimem „Sejmik” oraz „Debata”. Stanowiły one fragment większej operacji o kryptonimie „Klan”, którą prowadzono przeciw władzom Solidarności. Jako kierownik biura organizacyjnego, znalazłem się w gronie osób, które uznano za szczególnie niebezpieczne, zaś w rozpracowywaniu mnie mieli pomóc TW Robert i TW Szwed, czyli Leszek Szewczyk, syn Władysława, urodzony 25.11.1949 roku. Pewną rolę odgrywał także pisarz Stanisław Andrzej Załuski, czyli TW Antoni, a także TW Gorian, czyli Piotr Domaradzki, syn Piotra, urodzony 21.06.1946 roku w Strzelcach Opolskich. Żadna z tych osób nie wchodziła w skład grona osób posiadających wpływ na podejmowane decyzje.
Jak wynika z dokumentów, pierwsze informacje dotyczące I Zjazdu Solidarności przekazał bezpiece jeden z najważniejszych agentów, Członek Zarządu Regionalnego „S” w Gdańsku, czyli TW Teofil, którym był Zdzisław Sitkiewicz, syn Bronisława, urodzony 19.01.1922 w Warszawie. Bezpieka powołała specjalne zespoły do rozpracowywania zjazdu. W trakcie trwania oraz tuż przed jego rozpoczęciem, codzienne przekazywano do Warszawy meldunki. Sporo w nich takiej bezpieczniackiej makulatury, a więc informacji o zarezerwowanych hotelach, miejscach zakwaterowania delegatów, gości, delegacji zagranicznych.
Generalnie zjazd zakończył się porażką bezpieki, choć wygrało popierane przez nią skrzydło umiarkowane. W raportach przyznawano, że nie udało się swoich ludzi wprowadzić do prezydium Komisji Krajowej ani do innych ciał związkowych. Niepowodzeniem zakończyła się próba wpływania na program Związku. Otwarcie przyznawano to w dokumentach, proponując, jak to zwykłe bywało, pogłębienie działań i pozyskiwanie nowych źródeł. W tym czasie jednak pełną parą trwały już przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego.
W teczce nie ma więc rewelacji, choć przyznać trzeba, że opracowania o programie RMP cechował dobry poziom i zgodność ze stanem faktycznym. Nie były to jednak informacje tajne, a powszechnie kolportowane. Dokumenty, które otrzymałem pokazują, że bezpiece nie udało się zajrzeć tam, gdzie nie chciano, aby zaglądała. Dokumenty pokazały także, że nikt z moich bliskich przyjaciół nie zdradził i to chyba najważniejsze.
Mogę spokojnie spojrzeć w lustro.