Byłem narkomanem. Jestem człowiekiem.
Ludwik, 34 lata, Czech mieszkający w Chicago od 1997 roku, kiedyś nastolatek pragnący zostać marynarzem, później narkoman, bezdomny, alkoholik, dziś trzeźwy, czysty, wierzący podróżnik, czynnie działający w grupach wsparcia dla uzależnionych emigrantów. Współtworzył warsztaty dla uzależnionych na Hawajach, lubiany i ceniony przez polską społeczność.
Tatiana Kotasińska: Jaki był początek Twojego uzależnienia od narkotyków?
Ludwik: - Zaczęliśmy pić tanie wina w siódmej klasie podstawówki i upijaliśmy się. Dodawało nam to pewności siebie. Później odkryliśmy tabletki, które zapijaliśmy winem, co też dawało nam fazę. Następne było wąchanie klejów i rozpuszczalników. Przy końcu lat 80-tych trwała wciąż moda na muzykę punkową, więc wyjeżdżaliśmy na koncerty, na których starsi palili „trawę”. Szybko i my spróbowaliśmy. A kiedy miałem 15,16 lat już paliliśmy z kolegami „trawkę” na okrągło, a nawet ją hodowaliśmy.
Hodowaliście marihuanę, mieszkając z rodzicami?
- Moja mama myślała, że to jest egzotyczna roślina, która pożera muchy. Natomiast ojciec znalazł cały pokój nasuszonej „trawy” w domu siostry i zorientował się, co to jest. Pozbierał wszystko, ale gdy łamał łodygi substancja przez ręce dostała się do krwi... Przyjechał do domu totalnie nawalony, śmiał się, że znalazł jaskinię zbójców i ją zniszczył!
W tamtych latach w Europie stosunek do tzw. konopi był jeszcze dość liberalny i nie określony prawnie, czy nie tak?
- Wtedy tylko niektórzy myśleli, że „trawa”, to brama do narkotyków. Reszta poszukiwała potwierdzeń, że w niektórych kulturach palenie jest rzeczą naturalną. Odnosząc się np. do buddyzmu szukaliśmy tam zła pod pozorami dobra. Generalnie na początku lat 90-tych ludzie bardzo tolerowali marihuanę, traktowali ją jako niewinne ziółko. W wieku 16. czy 17. lat eksperymentowaliśmy już z kwasami (LSD), włócząc się nocą po starym mieście.
A czy udało Ci się w międzyczasie ukończyć jakąś szkołę?
- Chodziłem do technikum i miałem być konstruktorem samolotów, ale dlatego, że już wcześniej zacząłem pić, musiałem z tej szkoły odejść. Potem, już ćpając, bez trudu skończyłem zawodówkę.
Wiem, że zanim doszedłeś do „narkotykowej ostateczności”, czyli heroiny dużo eksperymentowałeś. Jakie było twoje doświadczenie z amfetaminą?
- Akcja rozgrywała się jeszcze w Czechach. Kolega poznał mnie z zespołem, który właśnie nagrywał swoje CD. Ci ludzie gotowali amfetaminę z efedryny. To byli zdolni studenci. Jeden z filozofii, pamiętam, że pisał świetne wiersze, a teraz jest w wariatkowie. Oni nas ostrzegali, żebyśmy o tym nikomu nie mówili, bo amfetamina jest jak kula śniegu. Jeśli zrzucisz ją z góry, otoczy się nowymi ludźmi. Byli świadomi mocy amfetaminy. Wiedzieli, że każdy, kto wejdzie do naszego „kręgu” wciągnie nowych ludzi. Tajemnica ta stworzyła poczucie pewnego kultu, do którego my zostaliśmy wybrani.
Wiem, że speed, czyli amfetamina, może być bardzo uzależniająca, przykładem jest cristal meth. Jest też ponoć bardzo wyniszczająca dla organizmu. Jak to było w Twoim przypadku?
- Amfetamina to całkowicie chemiczne świństwo, produkowane z efedryny. Jej składniki powodują, że po tygodniu brania z ciała wychodzi takie świństwo, które wygląda jak olej, i po prostu śmierdzi. Jak dotkniesz jakiegoś materiału i on wyschnie, to zostają na nim kryształki, jakby śnieżki. Z oczu leje się ropa, bo w ten sposób organizm się oczyszcza z tego paskudztwa. Pięć lat byłem na amfetaminie…
Wspominałeś, że część składników potrzebnych do tej domowej produkcji sprowadzaliście z Polski...
- Tak, jeździliśmy do Polski po lekarstwo na astmę.
A jak udawało się oszukać celników na granicy?
- Przelewaliśmy substancję do butelki po coca-coli, bo miała brązowy kolor. Po ugotowaniu amfy, woziliśmy ją do Francji, Niemiec i sprzedawaliśmy z małym zyskiem, bo większość „przećpaliśmy”.
Wtedy brałeś tylko ten jeden narkotyk?
- Czasami bawiłem się w urozmaicanie: piłem, paliliśmy „trawę”, były jakieś kwasy, amfetamina. Później było regularne weekendowe branie amfy. Miałem też takie okresy, że albo tylko piłem, albo tylko paliłem „trawę”, albo tylko amfę, albo tylko kwasy (z Holandii przywoziliśmy po 800 kwasów)... Zwykle jednak piliśmy piwo i paliliśmy „trawę”, na okrągło. Piwo traktowaliśmy jak mleko, a „marycha” to też naturalne ziółko, więc często trzeba było je wzmocnić. I nikt z nas wtedy nie przypuszczał, że byliśmy już bardzo uzależnieni, skoro cały czas musieliśmy coś brać. Myśleliśmy za to, że jesteśmy inni niż reszta świata, bo świetnie się bawimy w całodobowych klubach, i mamy ten swój świat.
Nadszedł moment, że postanowiłeś zmienić swoje życie... Więc jednak miałeś świadomość, że jest już z tobą źle?
- Gdy miałem 23 lata przyjechałem z dziewczyną do Stanów i postanowiłem, że wszystko będzie inaczej. Byliśmy razem już sześć lat, chcieliśmy zarobić parę groszy w Ameryce. Obiecałem jej, że nie będę pił ani ćpał. Zacząłem dużo pracować i przez jakiś rok wszystko było fajnie, do momentu, kiedy poznałem kogoś, kto wąchał kokainę... Wyjechałem z Czech we właściwym czasie, bo zaraz potem jeden kolega dostał 25 lat, drugi 30 za sprzedawanie towaru. Od pewnego momentu już wiedziałem, że to już nie zabawa, że ćpanie nami rządziło.
Jak odbywa się proces porzucenia planów na lepsze życie i powrotu do ćpania?
- Kokaina nie pociągała mnie za bardzo, bo jest jakieś 10 razy słabsza od amfy, wiec niby mi nie smakowała... Ale powoli znowu zacząłem pić i palić „trawę”. Długo wzbraniałem się przed heroiną. Wiedziałem, że to świństwo, bo paru ludzi z tego wyciągnąłem, ucząc ich z powrotem palić „trawę” i pić wódkę... Wziąłem jednak heroinę, kiedy ostatecznie rozstałem się z dziewczyną. Kobieta zaczęła mi przeszkadzać, bo ja już rozkręciłem tę maszynerię ćpania i bardziej chciało mi się pić i ćpać z kolegami, niż być z nią.
Czy wtedy wciąż myślałeś, że w jakimś stopniu jesteś w stanie kontrolować nałóg?
- Wiedziałem, że mam problem z alkoholem, więc długo nie chciałem zrobić prawa jazdy, żeby kogoś nie zabić. Jednak w Chicago, gdy miałem 23 lata, pijany, od razu skasowałem samochód o ścianę Cardinala, czyli zatraciłem ten instynkt moralny. Z narkotykami zawsze myślałem, że dobrze wiem, jak to się robi i mam wszystko pod kontrolą, nawet jeżeli to nie było pod kontrolą ... Wiedziałem jak ćpać; że lepiej wziąć strzykawkę, niż wąchać, bo się marnuje towar itp. No, i że mam duże możliwości, bo brałem dwa razy więcej niż inni. Te moje duże możliwości były oczywiście iluzją.
A jak wyglądało w Chicago, w pierwszych latach nowego tysiąclecia polsko-czeskie środowisko narkomanów?
- W tym środowisku byli zarówno ludzie, którzy mieli przed emigracją kontakt z narkotykami, jak i ci, którzy zaczynali w Chicago. Pamiętam jedną dziewczynę, która jak tu przyjechała była dziewicą, a za jakiś czas piła, ćpała i ostro imprezowała. Polscy i czescy narkomani reprezentowali wszystkie typy wykształcenia i wszelkie możliwe zawody. Często byli to artyści malarze, muzycy czy lekarze pracujący na budowach, a jedynym ogniwem łączącym ich wszystkich, był brak przekazu miłości w rodzinach, z których pochodzili. Myślę, że ci ludzie ćpali, bo poprawiła się ich sytuacja finansowa, więc było ich stać na zabawę, do woli, a także ze względu na dostępność narkotyków. Kontraktorzy (właściciele firm budowlanych) zarabiali np. po 10 tys. dolarów tygodniowo, a na początku brania towar jest tani – możesz się bawić za 25$ całą noc. Ci ludzie jakby urwali się z łańcucha – byli oszołomieni wolnością i nie mieli hamulców. Dziewczyna, która w swoim kraju wyszłaby być może za swojego pierwszego chłopaka, tu co weekend zmieniała partnera i nie widziała tego żadna sąsiadka. Młodzieży otworzył się inny świat: mogli szybko mieć swój samochód i być niezależni finansowo. Polacy różnili się od Czechów tym, że mieli tu świetne zaplecze w postaci rodzin, domów, w których czekał obiad. Była to paczka dzieciaków, nie wiedzących co zrobić z życiem, bo ich zajęci rodzice zapewniali im tylko dobra materialne. Kradli z domów karty kredytowe, złoto i inne rzeczy, na które ich rodzice ciężko pracowali w Ameryce. To oni nauczyli Czechów brać heroinę i gotować crack. Młodzi Polacy z kolei zdobyli tę wiedzę w lokalnych liceach od amerykańskiej młodzieży z marginesu. Czesi zaczynali tu od zera, od kupna kubka, talerza i łyżki w sklepie za dolara. Nikt nie przyjechał tu do rodziców, mieszkaliśmy sami i zapraszaliśmy Polaków, bo ci nie mogli u siebie robić imprez. W ostateczności wszyscy przez narkotyki traciliśmy duże pieniądze, firmy, związki, małżeństwa.
Pamiętasz moment, w którym zdecydowałeś się na heroinę?
- Gdy rozstałem się z dziewczyną, bardzo zaprzyjaźniłem się czeskim dilerem, który miał wszystkie narkotyki. Pamiętam, że przyszedłem wtedy do koleżanki i powiedziałem: „wszystko jest w dupie”, bo wiedziałem, że to może oznaczać koniec życia. Kupowałem od niego „trawę”, kwasy, kokę, aż wreszcie kupiłem dwie działki heroiny. W końcu z nim zamieszkałem. Końcowe lata w tym mieszkaniu polegały na siedzeniu na kanapie i wstrzykiwaniu sobie kokainy wymieszanej z heroiną (tzw. speed ball).
Dostawałeś narkotyki za darmo?
- Nic nie jest za darmo. Miałem samochód, więc jeździłem po towar i dowoziłem go ludziom. Nie płaciłem za mieszkanie, benzynę, papierosy i ćpanie. Działka narkotyków kosztowała 10$, to taka zabawa wychodziła 300, 500$ dziennie. Tak więc opłacało się. W momencie, gdy straciłem samochód, przestałem być pośrednikiem dilera.
Prowadziłeś samochód pod wpływem narkotyków?
- No, normalnie, zapaliłem kokainę i pojechałem samochodem na „Murzynowo”. Kupiłem heroinę i znów zapodałem sobie na drogę powrotną. Ludziom, którzy byli w pracy, zawoziłem do pracy. Jeździłem tak z 15 razy dziennie na „Murzynowo” i z powrotem. Murzyni mnie znali i gdy podjeżdżałem wołali: „Oo! racket man, racket car!”, bo wiedzieli, że będę dużo kupował. Ludzie z zaprzyjaźnionego gangu murzyńskiego pokazali mi, gdzie pakują towar i tam później jeździłem.
Nie bałeś się tam jeździć, bo byłeś na haju, więc nie czułeś strachu?
- Narkotyki mi juz wtedy mówiły, gdzie mam jechać i co zrobić, żeby ćpać.
Ale byłeś dalej świadomy tego, co robić, pod jaki adres jechać?
- Tak, tak, policja tyle razy mnie złapała! Nigdy nie byłem w więzieniu, co też oznacza tylko opatrzność bożą. Nawet towar miałem na sobie i policjanci nigdy nic nie znaleźli. A niektórzy ludzie pojechali tam raz w życiu i ich zamknęli.
Jak długo jeździłeś do murzyńskiej dzielnicy?
- Jakieś trzy lata. Zanim staliśmy się znani na „Murzynowie”, zdarzało się, że mieliśmy „gany” przystawione do głowy, noże pod szyją, albo nas okradli. Ciągle strach przed policją, strach, że nas oszukają albo zabiją. Niekończący się strach, życie w totalnym stresie. Do tego wstrzykiwałem sobie w żyłę coś, czego nigdy nie byłem pewien. Biorąc towar z tamtych miejsc, można było zastanawiać się czy to jest trucizna na szczury, czy kawałek tynku, czy detergent. Miałem takie doświadczenia, że się trząsłem jak po czymś bardzo trującym. Przeżyłem piekło na ziemi i wyszedłem z tego. Raczej nie chciałbym mieć dzieci, bo wiem, co robiłem i moje DNA może być teraz zdeformowane.
I dlaczego odszedłeś z tej „ciepłej” posadki?
- Coś mi odbiło i nie wróciłem do tamtego mieszkania, kiedy pokłóciłem się z moim kolegą dilerem. Wszystkie rzeczy tam zostawiłem. To znów opatrzność, że nie chciałem wrócić do mieszkania, w którym miałem narkotyki za darmo. Zacząłem mieszkać w samochodzie, na ulicy z prostytutkami, w melinach i pustych mieszkaniach.
A tamten czeski diler jeszcze żyje?
- Gdy już wyglądał jak kościotrup, ktoś się dogadał z jego mamą, kupił mu dżinsy, koszulę, buty i wsadził go do samolotu do Czech. Zabrał ze sobą metadon i popijał w samolocie. Teraz jest w Czechach i pije. Jak sprzedawał narkotyki zarabiał 15 tys. $ przez weekend, a potem wszystko posprzedawał i przećpał.
Co ostatecznie spowodowało, że postanowiłeś wyjść z narkotyków?
- Mój bliski kolega przedawkował. Ja też wtedy przedawkowałem, ale się ocknąłem, bo spałem na zimnych płytkach. Nie wiedziałem, że on zmarł, bo siedział przy ścianie ze strzykawką w reku i uśmiechał się. Myślałem, że ma odlot. On zawsze mówił, że przedawkowanie to najlepsza śmierć i chciał tak umrzeć. Szedłem do pracy i zabrałem mu strzykawkę, żeby nie widzieli jej inni ludzie mieszkający w tym domu. Nie chciał wypuścić strzykawki, bo jego ciało było już zimne, co uświadomiłem sobie dopiero później. Zostawiłem mu jeszcze list, że idę na leczenie, i nie chcę go dalej wciągać w ćpanie, bo on wcześniej raz z tego wyszedł. Pojechałem kupić działkę i usiadłem przy śmietnikach, żeby wziąć ten ostatni raz. Strzykawkę, zapalniczkę i łyżkę wsadziłem w ludzka kupę, żeby więcej ich nie użyć. Wtedy mocno, świadomie poczułem, że chcę żyć, bo mam dopiero 29 lat. Poczułem, że coś złapało mnie za gardło i ciągnęło ulicami, którymi nie szedłem nigdy w życiu. Zmierzałem w kierunku Downtown i spotkałem nieznajomą, jakąś prostytutkę, której powiedziałem, o moim koledze, i że szukam pomocy. Ona wskazała mi House of Daniel, gdzie pracownik społeczny chciał mnie odstawić na detox, ale nie miał samochodu. Czekałem tam, aż zaczął mnie dopadać głód i chciałem uciec po kolejną działkę. Wtedy nadeszła para pracująca z bezdomnymi i w przeciągu kilku sekund znalazłem się w samochodzie jadącym do Heymarket - chicagowskiego Centrum Leczenia Uzależnień.
Brałeś wszystkie powszechnie stosowane narkotyki, w tym przez cztery lata heroinę. Teraz jesteś czysty. Jak przeżyłeś proces odstawiania?
- Przez pierwsze kilka dni nie wiedziałem, gdzie jestem, gdzie mnie zawieźli. Tam przeszedłem „Sicka”, jak mówi się w polskim slangu. Będąc na odwykówce przez dwa tygodnie w ogóle nie spałem. Kręciłem się na łóżku z takim bólem w kościach, jakby ktoś te kości w środku przewiercał. Wszystkie stare złamania i zęby tak bolą, że masz ochotę powyrywać je kombinerkami.
A pracownicy tej placówki nie dali ci żadnych środków przeciwbólowych?
- Wtedy nie dają żadnych środków, po to żebyś pamiętał ten ból i nie zaczął z powrotem brać. To, w jaki sposób się schodzi z narkotyków ma odstraszać człowieka zanim weźmie znowu. Pamiętam, że chodziłem do personelu, żeby mi dali jakieś pigułki, a oni mi dawali witaminy. Głośno ich za to przeklinałem. Kopałem i waliłem głową w ścianę ze złości. Tak minęły dwa tygodnie.
Całe dwa tygodnie takiej „jazdy”?
- Tak. Nie śpi się, poci się, rzyga się i siedzi jednocześnie na ubikacji. Tak reaguje organizm, bo heroina w czasie ćpania produkuje chemicznie endorfiny w mózgu. Po odstawieniu organizm musi się przestawić i produkować samodzielnie serotoninę. To trwa jakiś czas, zależy od poziomu uzależnienia i od tego, ile człowiek brał. Jeśli piło się dużo wódki jest podobnie, bo wódka i heroina działają na te same receptory w mózgu. Te chemicznie wyprodukowane endorfiny łagodzą cały ból w organizmie, czyli złamania, bóle zębów, stres. Zasypiasz, nic cię nie boli...
Lekoman upierałby się, że lepiej wziąć tabletkę nasenną…
- Doznania po heroinie są mocniejsze, ale też szybko można się uzależnić. Teraz wyprodukowali tzw. żółtą heroinę, która uzależnia po pierwszym wzięciu. Ona wyniszcza naturalne endorfiny od razu i człowiek się budzi rano chory. Wszystko boli tak, jak przy przeziębieniu...
Czy ta drastyczna metoda wychodzenia z nałogu rzeczywiście pomogła ci nie wrócić do ćpania?
- Tak, bo wszyscy narkomani najbardziej się boją głodu narkotykowego. Czasami do tego dochodzi, gdy nie ma pieniędzy, więc budzisz się o 5. rano i trzęsiesz się. Zdarzyło się, że wcześniej też miałem przebłyski i próbowałem sam wyjść z nałogu. Siedziałem na ubikacji, jednocześnie z wiaderkiem w ręce... Nie śpisz, aż w końcu stwierdzasz, że nie dasz rady. Po tym, jak przeszedłem odtrucie metodą „cold turkey”, już nigdy tego nie chcę przechodzić. Juz nigdy nie chcę brać. Po pierwsze dlatego, że nie chcę umrzeć, ale też nigdy nie chcę przechodzić takiego „wychodzenia”! Każda minuta jest jak godzina. Kręcisz się jak zegarek z bólu i pocisz tak, że łóżko jest mokre.
Czy mogłeś stamtąd wyjść, gdybyś chciał?
- Tak, parokrotnie chciałem wyjść, w jakiejś „dobrej intencji”, w którą rzeczywiście wierzyłem, ale na szczęście interwencja doświadczonych terapeutów skłoniła mnie do pozostania.
A czy po odtruciu wszystko w organizmie wraca do normy?
- Gdy przestało mnie wszystko boleć, zacząłem spać normalnie. Ale przez dwa lata moje nerki nie pracowały dobrze. Jadłem tylko warzywa i owoce. Przy jedzeniu mięsa, czyli białka zwierzęcego, nerki tak mnie bolały, że robiło mi się ciemno przed oczami. Po dwóch latach zdrowego odżywiania, wszystko wróciło do normy. Ale to juz cudowne działanie Boga, bo inni trzeźwi narkomani mają dużo problemów. Nie rozumiem np. dlaczego nie dostałem AIDS, bo strzykawki we wspólnym mieszkaniu leżały na stole, w jednym kubku po kawie, i nikt nie wiedział, co jest czyje. Znajdowałem nawet strzykawki na śmietnikach, a nie mam nawet żółtaczki. Cudem jest też to, że moja wątroba jeszcze funkcjonuje... Brałem takie ilości, że pamiętam jak inni, widząc co robię, bali się nawet przy mnie siedzieć.
Kilkakrotnie próbowałeś wytrzeźwieć bez pomocy specjalistów i nie udało się...
- Wyprowadziłem się do innego miasteczka, żeby być daleko od tamtego towarzystwa. Znalazłem pracę jako kierowca w serwisie sprzątającym, żeby mieć przymus bycia trzeźwym w pracy, każdego dnia. No, i byłem trzeźwy od poniedziałku do piątku. Tyle, że od piątku do poniedziałku rano było picie. A po jakimś czasie znów pojawiły się narkotyki. W efekcie pieniądze, które zarobiłem przez cały tydzień, przewalałem przez dwa dni w Chicago. W czwartek już się cieszyłem, że pojadę do dilera i na imprezę, a w niedzielę i poniedziałek, umieranie i wyrzuty sumienia. W środę już się lepiej czułem, a w czwartek myślałem: „ech, może, by coś znowu”...
W poprzednim wydaniu „Polonii” pisałam o tzw. „kontrolowanym” braniu weekendowym. Wygląda na to, że w twoim przypadku to się nie sprawdziło?
- To dokładnie to, co próbowałem robić – brać w weekendy. Gdy współpracowałem z dilerem widziałem ludzi, którzy mówili: „Ja tylko w sobotę biorę, no, w piątek i sobotę.” Później zaczynali przychodzić w środę, potem przychodzili codziennie, a w końcu zostawiali samochody za 400$, żeby tylko móc sobie zapalić. Ja się tylko uśmiechałem, bo oni myśleli, że jestem ruiną człowieka, że jestem na końcu drogi. A ja widziałem w nich siebie samego, bo też tak zaczynałem. Zaczynałem biorąc raz na miesiąc... Niektórzy przestają brać, ale mają już zmiany w mózgu, przez które przerzucają się na inne uzależnienie. Albo stają się pracoholikami, seksoholikami, albo hazardzistami, albo mózg wyszukuje jakąś inna akcję. Tak, jak tzw. suchy alkoholik, który nie pracuje nad sobą i nie rozwija się duchowo, były narkoman jest arogancki i nieznośny dla otoczenia. Branie nigdy nie jest bezkarne. Ktoś, kto 20 lat pali trawę nikomu nie mówi, że budzi się w nocy wystraszony, albo że ma paranoję i boi się wyjść na ulicę, boi się poruszyć, bo myśli, że ktoś stoi w kuchni.
Opowiedz więcej o ostatnim etapie brania, czyli o heroinie.
- Heroinę brałem przez pięć lat, z czego przez dwa lata brałem co dwie godziny... Biorąc, pracowałem na budowie i mój szef wiedział o tym. Rano dawał mi 50 $, żebym mógł wziąć i pracować, bo jak wziąłem, to pracowałem za dwóch ludzi. Jak widział, że „schodzę”, to dawał mi następne 20$, i tak do wieczora. Tak funkcjonowałem, jak samochód, któremu trzeba dolewać benzyny.
Kiedy nie miałeś pieniędzy, to jak je zdobywałeś, żeby mieć na towar?
- W straszny sposób. Fałszowałem czeki, pożyczałem, chodziłem do barów z baniakiem na benzynę, mówiąc, że mi samochód stanął. Znali mnie we wszystkich knajpach, jeszcze z lepszych czasów. Mieszkałem też z prostytutką, która zarabiała co godzinę 120$, więc zawoziłem ją do klientów. Zacząłem też powoli kraść, jakieś drobne rzeczy z garaży. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, bo nie wpakowałem się w większe przestępstwo. Miałem już myśli, żeby napaść na bank…
Jak wyglądało Twoje życie osobiste, kiedy ćpałeś? Czy miałeś tym czasie trwałe związki z kobietami?
- Od 18. do 24. roku życia byłem z jedną kobietą, a później miałem przelotne związki. Byłem cały czas znieczulony i moje potrzeby nie były normalne. Miałem parę dziewczyn, z którymi się przez jakiś czas spotykałem, ale to nie było nic poważnego. Było dużo chętnych kobiet, ale byłem chyba zraniony po stracie tej pierwszej życiowej miłości.
Pamiętam historię twoich 25. urodzin, które odbyły się w czasie, gdy opływałeś w gotówkę, pracowałeś, handlowałeś „trawą”...
- Zrobiłem urodziny na 120 osób. DJ grał dla mnie, było barbecue, flaczki, gulasz, piwo się lało, drinki za darmo. Ja byłem pod krawatem, w żółtej koszuli, a dziewczyny tańczyły wokół mnie. Ubierały mnie i rozbierały. Miałem wtedy pieniądze i rozrzucałem je. Handlowałem „trawą” z Jamajki, którą tanio dostawałem od mojego szefa.
Dla niektórych narkomanów, moment wkłuwania się i patrzenie jak krew miesza się z narkotykiem, jest kultowym przeżyciem. Czy ty też tego doświadczałeś?
- Tak, czułem się, jakbym doświadczał jakiejś tajemnicy, której inni ludzie nie odkryli, bo się boją. A tak naprawdę, to tylko nienormalni ludzi się kłują i wstrzykują truciznę do organizmu... Dzisiaj wiem, że dla mnie było to poszukiwanie Boga i bezinteresownej miłości, której nie zaznałem w rodzinie. Poszukiwanie autorytetu ojca i wypełnienie pustki w sobie.
I narkotyk ma siłę zastąpienia tego wszystkiego? Spowodowania, że czujesz się wyjątkowy?
- Czułem się bardzo specjalny będąc na haju. A kiedy plątaliśmy się po tych ulicach w nocy, to myśleliśmy, że inni tylko patrzą w domach w telewizję, a ulice są nasze. Mówili na nas szczury, bo wyłaziliśmy po 7. wieczorem. Wcześniej w Czechach, gdy marihuana jeszcze nie była nielegalna, daliśmy w pizzerni worek „trawy”, żeby nam upiekli z tego pizzę... Uciekaliśmy od realności i czuliśmy, że żyjemy w jakimś królestwie. Była z tym związana subkultura punkowo-undergroundowa, spotykaliśmy się w klubach, na koncertach. Czytaliśmy Bukowskiego, Nitsche`go, Kawkę. Nikt tego nie pojmował, ale wszyscy czytali.
A teraz, wciąż poszukujesz?
- Kiedy przestałem ćpać, jednocześnie się nawróciłem i Bóg wypełnił tę pustkę we mnie. Teraz nie mam już obsesji poszukiwania. To była także ucieczka od samego siebie, w alkohol, narkotyki. Naprawdę to siebie nie lubiłem i nie akceptowałem, dlatego chciałem być inny. Jak zajarałem „trawę”, to byłem cool, wyluzowany, jak zajarałem amfę, to też już byłem w innym świecie, po LSD byłem w obrazach. To, że byłem narkomanem wzięło się z faktu, że pierwotnie czułem się inny, niż reszta świata, a tak naprawdę byłem bardzo samotny.
Dziękuję Ci bardzo za rozmowę!
- Dziękuję.