Katyńskie notatki
9 kwietnia 2010 roku
Sześcioosobowa delegacja Związku Polaków na Białorusi z Brześcia wyjechała do Katynia na uroczystości, upamiętniające ofiary sowieckiej Golgoty Wschodu w 70. rocznicę Zbrodni Katyńskiej. Wszystkim członkom grupy udzielał się podniosły nastrój – do Katynia miała przybyć rządowa delegacja z Polski, przedstawiciele Rodzin Katyńskich, Polacy z Rosji, Białorusi, innych państw. Każdy czekał przede wszystkim na przemówienie Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który stale troszczył się o ujawnienie wszystkich dokumentów katyńskich, zabiegał o utrwalenie pamięci o polskich oficerach zamordowanych bez sądu w Katyniu, starał się o poszukiwanie brakujących dokumentów o Polakach zabitych na Ukrainie i Białorusi (ostatnio mówią o poszukiwanej Białoruskiej Liście Katyńskiej, liczącej 3780 osób) oraz nieznanych jeszcze dotąd miejsc zbrodni, gdzie ginęli Polacy. Miałam w czasie tego wyjazdu także osobistą intencję: po rodzinnej naradzie wiozłam do Katynia znicz, żeby zapalić go na tej obficie polanej polską krwią ziemi dla uczczenia pamięci Feliksa Michnowicza i Gabrieli Michnowicz, mojego dziadka stryjecznego (sędziego grodzkiego w Stolinie na Polesiu w latach 1935-39) i jego żony - wilnianki, których los nadal pozostaje dla nas nieznany. Przez całe życie pamięć o nich przekazywała mi moja babcia Adela, która mówiła, że „Felka pognano do Katynia”. Wiem już od brata stryjecznego Franciszka, że w Katyniu jego nazwiska nie ma. Odpowiedź z archiwum KBP w Brześciu jest negatywna - nie ma dokumentów o jego losie. Znicz w Lesie Katyńskim ma zaspokoić pierwszą potrzebę mojej rodziny, by upamiętnić tych moich krewnych, których mogiły pozostają jeszcze nieznane. Nocujemy w Orsze.
10 kwietnia 2010 roku
Pobudka i zbiórka przed samochodem o wpół do siódmej rano według czasu białoruskiego. Granicę z Rosją przekraczam po raz pierwszy w życiu. Nawet nie sprawdzono paszportów. Szybko dojeżdżamy do katyńskiego kompleksu pamiątkowego. Do początku uroczystości mamy ze dwie godziny. Transport juz stoi obok drogi, zaparkować blisko wejścia się nie dało.
Powietrze pachniało wilgocią i było nieoczekiwanie bardzo zimne. Ubieramy się we wszystko, co mamy ze sobą, bierzemy znicze, wieniec i ruszamy do memoriału.
Ścisła kontrola przed wejściem i zadziwiające słowa po niej: „Priwietstwujem na katyńskiej ziemle”. Odpowiedziałam, że te słowa nie są dla mnie odpowiednie, czekałam na nieco inne. Uśmiechnęli się tylko, a mój humor się pogorszył. Na pewno nigdy nie przeproszą za zbrodnię. A może nie czują się winni? Nie wiem, jedynie miałam mocny niepokój z powodu rozdźwięku miedzy moimi oczekiwaniami i pierwszymi słowami Rosjan spotkanych w tym miejscu.
Idę do grobów, które paraliżują mnie swoją wielkością. Koledzy pomagają zapalić znicz. Chwila ciszy... Odmawiam Anioł Pański, roją się myśli o dziadku Feliksie i jego żonie, o dziadku Michale, o babci Adeli, o męczeństwie i o Polsce, która powstała z kolan i godnie niesie dzisiaj swoją flagę wśród innych państw Europy.
Odeszłam z zamiarem zrobienia tablicy upamiętniającej dziadka oraz jego żonę i umieszczenia jej na rodzinnym cmentarzu na Białorusi.
Obchodzimy cmentarz. Na tablicach ściany katyńskiej, która ogarnia mogiły, znajdują się nazwiska i imiona zamordowanych. Jeszcze raz zwracam uwagę na nazwiska, które zaczynają się na „M”. Stoją wieńce, leżą kwiaty, cisza i spokój w lesie. Przyroda jeszcze się nie obudziła. Tu i ówdzie leży śnieg, tylko śpiew ptaków wskazuje na zbliżającą się wiosnę i ciepło. A jak było 10 kwietnia 1940 roku? Czy te brzozy mogą coś powiedzieć? Są wielkie, mają może więcej niż 70 lat? Chcę wyobrazić sobie ten dzień. Łatwo to zrobić po obejrzeniu filmu „Katyń” A. Wajdy. Łzy zaczynają szukać swojej drogi na twarzy, ale nie poddaję się, wiem, że muszę się wstrzymać. Oko wyłapuje stary, porośnięty mchem drewniany krzyż, obok starego drzewa za chodnikiem. Jakim cudem tutaj pozostał? Kogo upamiętnia? Zbliżam się, robię zdjęcia, widzę, że mnie śledzi osoba z telefonem radiowym, wracam na chodnik.
W sercu kompleksu pamiątkowego znajduje się wielki dzwon, który dzwoni podczas uroczystości. Zwiedzamy muzeum. Ekspozycja rzeczy z mogił zabitych, dużo guzików, są rzeczy osobiste z metalu i szkła. Syn straconego tu rotmistrza Zygmunta Dobrowolskiego wyhaftował obraz Matki Bożej Katyńskiej, trzymającej głowę jeńca z przebitą czaszką i przekazał ten obraz jako dar dla muzeum. Przed budynkiem, w którym mieści się muzeum, stoi wagon, podobny do tych, którymi transportowano Polaków do miejsca ich mordu. Liczni pielgrzymi robią zdjęcia na tle wagonu.
Spotkaliśmy się z wielką grupą Polaków z Grodna, którzy już czekają na cmentarzu. Wśród nich poznaję wielu znajomych. Witamy się ze znanym fotografem prof. Krzysztofem Hejke, naszym wiernym przyjacielem. Wśród przybyłych są również harcerze z Baranowicz, grupa młodzieży polskiej z Moskwy, z Petersburga. Jest grupa Polaków z Berezwiecza koło Głębokiego na Białorusi, gdzie w czasie drugiej wojny światowej w niemieckim obozie koncentracyjnym zamordowano wielu Polaków, wśród których znajdował się i ks. Mieczysław Bohatkiewicz, beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II w 1999 roku. Wieńce i znicze w rękach, a także napis na płótnie „Od Berezwiecza do Katynia”. Obiecuję przekazać od nich pozdrowienia dla Polaków w Brześciu.
Dwie godziny na takim chłodzie zmuszają, by poszukać czegoś gorącego do picia. Wracamy do bramy memoriału. Przed nami duża kolejka pielgrzymów z Polski, którzy przyjechali pociągiem z Warszawy. Na uboczu znajduje się kuchnia wojskowa. Tam można zjeść kaszy gryczanej z wołowiną i napić się gorącej herbaty. Posiłek jemy prędko i ze smakiem, bo wyjechaliśmy bez śniadania. Czas na uroczystości, ruszamy do miejsca.
Godzina 10.56 czasu rosyjskiego w Katyniu
Widzimy jakiś niepokój i zmiany wśród obecnych przedstawicieli rosyjskich służb specjalnych, potem polskich z BOR-u. Z głębi cmentarza biegną kamerzyści z TVP. Pierwsza myśl, że chyba zbliża się rządowa delegacja z Prezydentem na czele! Jednak po paru minutach słychać pogłoski o katastrofie prezydenckiego samolotu. Mówią, że są ranni i zabici, ale nic nie wiadomo o losie Prezydenta. U wszystkich obecnych rośnie niepokój i napięcie. Dzwonią komórki, coraz więcej osób potwierdza tragiczną wieść. Czekamy na ambasadora RP w Moskwie Jerzego Bahra, który ma wrócić z lotniska. Odmawiamy różaniec, wielu ludzi płacze.
Przybył ambasador Jerzy Bahr. Był strasznie poruszony. Ubranie wskazywało na to, że był na miejscu katastrofy. Minister Jacek Sasin z Kancelarii Prezydenta podaje komunikat o katastrofie samolotu przy lądowaniu, mówi o śmiertelnych ofiarach . Nie wiadomo, czy ktoś przeżył. Rozpoczyna się Msza święta za zabitych w Katyniu 70 lat temu i za nowe ofiary, za tych, którzy byli w drodze, żeby wspólnie modlić się, a zginęli tak nieoczekiwanie. Wielka ilość pustych krzeseł, a na miejscu Prezydenta – wieniec i flaga biało-czerwona. Chór Wojska Polskiego porywa ludzi hymnem. Modlimy się, a rozum nadal nie chce uwierzyć w tragedię. Wspominam, że jeszcze trwa tydzień Miłosierdzia Bożego, więc ci, którzy zginęli od razu trafią do nieba, ale w zrozpaczonym sercu nie staję się lżej. Zaczynają rodzić się pytania: dlaczego, jak do tego doszło, kto jest winien?
Po Mszy świętej składamy wieńce i jak najprędzej wracamy do Brześcia w głębokim smutku.
Po dwóch tygodniach od tragedii, uroczystościach pogrzebowych, serce nadal boli i oczekuje prawdy o przyczynach tej szokującej katastrofy.