Nie o taką Polskę chodziło
Zapewnienia o stworzeniu przyjaznej polityki fiskalnej, skarbówek z ludzką twarzą czy też informacje o zmniejszeniu uciążliwości podatkowych należy chyba włożyć między bajki. Na łamach prasy pojawiło się ostatnio sporo informacji o bardziej restrykcyjnym podejściu polskich urzędów skarbowych do podatników.
Zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Finansów, pod lupę mają być brani przede wszystkim ci, którzy wykazują straty, a w jakiś sposób żyją na godnym poziomie. Prześwietleni więc zostaną ci, którzy w ostatnim czasie pozwoli sobie na zakup nowego auta, na jakieś luksusowe dobro czy nabyli mieszkanie. Fiskus będzie tropił wszystkich, którzy mają się dobrze, a prawdopodobnie nie podzielili się tym dobrem ze Skarbem Państwa.
Takie podejście polskiej skarbówki jeszcze do niedawna było dość standardowym podejściem do podatnika, albowiem każdego stawiało na równi z podejrzanym. Problem tylko w tym, że za rządów Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej taka sytuacja miała ulec zmianie. Dzisiaj po raz kolejny dowiadujemy się, że ze zmiany podejścia wyjdą wielkie nici. Z doniesień medialnych wynika, że skarbówka (prawdopodobnie w ramach uzupełniania dziur budżetowych powstałych na skutek kryzysu) nosi się z zamiarem dokładnego weryfikowania przychodów Polaków. Na pierwszy rzut pójdą oczywiście przedsiębiorcy – ci mali i ci wielcy, którzy żyją dobrze, a formalnie wskazują na problemy finansowe. Kontrolowani będą również ci, których zakupy wydadzą się urzędnikom nazbyt drogie, a takowe – w przekonaniu urzędników – nie powinny charakteryzować danego podmiotu. Ogólnie, kontrola ma wykazać, kto nie spowiada się ze swoich dochodów, gdzie posiada ich źródła i dlaczego nie chce dzielić się nimi z państwem. Polska bowiem nadal od dochodów pobiera – nie czarujmy się – krocie. Dlatego też rzesze polskich przedsiębiorców, gdy mają wskazać na publiczne uciążliwości przeszkadzające w prowadzeniu interesów, na pierwszym miejscu stawiają okrutny polski system fiskalny, a potem biurokrację. Tej ostatniej do dzisiaj nie udało się ograniczyć, a przypomnijmy, że walkę z rozbuchanym aparatem urzędniczym i proceduralnym zapowiadają kolejne gabinety i partie. Do dzisiaj nic z tego nie wyszło.
Polska za rządów Donalda Tuska, choć wizerunkowo przyjaźniejsza nowym realiom, nie radzi sobie ze skostniałą aparaturą funkcjonującą w najlepsze w polskich urzędach skarbowych, w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych czy chociażby w służbie zdrowia. Do dzisiaj nie widać zmian, a podejmowane przez gabinet działania mające na celu reformę poszczególnych sektorów życia publicznego palą na panewce. Najczęściej za sprawą legislacyjnych niedoróbek czy też politycznych kłótni z opozycją. Ta, jak doskonale wiemy, ma prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który śmielsze, czasem nawet poprawne projekty potrafi storpedować za pomocą weta. Polska do dzisiaj nie zrobiła zbyt wiele w zakresie zmniejszenia ucisku fiskalnego Polaków. Nadal płacimy podatki od wszystkiego i za wszystko. Znaczki skarbowe zastąpiono inną formą opłat, a szefa komisji Przyjazne Państwo, który miał pracować nad zwalczaniem biurokratycznej głupoty odsunięto, ponieważ „narozrabiał” politycznie. Mało kto jednak, starał się dostrzec efekty, a przynajmniej próby podejmowane przez komisję. Polityczne wybryki posła Janusza Palikota zbudowały mu wizerunek politycznego błazna i człowieka, który nie stara się w jakikolwiek sposób zająć konkretem, ale lansowaniem własnej osoby. Myślenie chyba błędne, ale niestety także za sprawą mediów, nie mogące inaczej rzutować na postać przewodniczącego. Kto więc dzisiaj w Polsce walczy z idiotyzmami w gąszczu przepisów? Chyba nikt. Posłowie i senatorowie wciąż zajmują się tworzeniem prawa, nowymi regulacjami, zmianami przepisów, nowelizacjami ustaw, ale można odnieść wrażenie, że wciąż mamy do czynienia z pracami kosmetycznymi, pozornymi, które nie rozwiązują kluczowych w Polsce problemów. Dzisiaj przedsiębiorca musi spowiadać się z majątku, z każdej złotówki, a nawet grosza – bo jak uznała skarbówka – i takie groszowe kwoty są szalenie istotne, i w razie czego za symboliczny grosz zawsze podatnika można ścigać. Takie przypadki miały już niestety miejsce. Koszt wysłania korespondencji, w której skarbówka domaga się zwrotu „grosza” był nieporównywalnie wyższy od zalegającej płatności. Absurdów w polskim prawie do dzisiaj nie brakuje i nadal, co poniekąd przerażające, mamy problemy z interpretacją stanowionego prawa. Bo jak dzisiaj można nazwać wezwania do zapłaty zaległych składek na ZUS kierowanych do kobiet, które przebywały na urlopach macierzyńskich... 10 lat temu. W świetle nowych wytycznych Zakład Ubezpieczeń Społecznych interpretuje przepisy inaczej i jeśli kiedyś kobiety prowadzące działalność gospodarczą, a przy okazji zatrudnione w innym miejscu, nie musiały ponosić dodatkowych kosztów, to już muszą. Prawo niby nie działa wstecz. Ale właśnie – stanowione prawo nie, interpretacja – jak pokazują polskie przykłady – może działać wstecz. Absurdem zajmują się już parlamentarzyści, bo „ofiar” interpretacji są tysiące. Żeby jednak rozwiązać problem, potrzebna jest nowa interpretacja przepisów. Pytanie tylko, jak długo ta interpretacja będzie obowiązywać.
Sankcje, karanie, surowe i wysokie mandaty. Taki klimat panuje również w podejściu władz państwa do kierowców. Klimat wyciągania konsekwencji zdaje się zagęszczać. Otóż miast budować drogi, dobre autostrady i proponować Polakom bezpieczne rozwiązania komunikacyjne, polska władza idzie na łatwiznę i wprowadza znowelizowany system kar – drastyczniejszych, surowszych. Więcej fotoradarów, bajońskie mandaty. Owszem, badania wykazują, że nadmierna prędkość i niezachowanie zasad bezpiecznego wyprzedzania są najczęstszymi przyczynami wypadków, ale do cholery – może w końcu zastanówmy się nad jakością dróg, nad budową tras cztero, a nie dwupasmowych. Może by w końcu wybudować autostrady, na które mamy środki i z Unii Europejskiej, i z rezerw na Euro 2012. W Polsce rządzącym jednak łatwiej wprowadzić środki karne, bo tańsze, aniżeli zmusić się do żmudnej pracy zmierzającej do poprawy infrastruktury. Zamiast polityki przyjaznej, na każdym kroku mamy politykę wrogości i zwalczania obywatela. Nie zachęcam do łamania prawa, ale warto zauważyć, że w wielu przypadkach przepisy są idiotyczne i mają się nijak do rzeczywistości. Bo jeśli już zostajemy przy temacie dróg, to jak wytłumaczyć ograniczenie prędkości do 70 km/h na prostym odcinku drogi krajowej, poza terenem zabudowanym. I ten właśnie odcinek jest obstawiony maksymalnie fotoradarami lub policjantami. Po co?
W Polakach tymczasem wzbiera złość. Z ostatniego, opublikowanego w marcu sondażu à propos kierunków w jakich zmierza nasz kraj wynika, że ponad połowa z nas twierdzi, że sprawy mają się źle (62 proc. w sondażu CBOS). Denerwuje nas brak należytej reakcji rządu na kryzys finansowy, denerwują nas zwolnienia w zakładach pracy, rosnące czynsze i na dodatek często niepoważne tematy podejmowane przez klasę polityczną – tematy, które mają przysłonić realne potrzeby Polaków. Jednak z ich realizacją kolejna grupa sobie nie radzi. Sposób na zwiększenie środków do budżetu – dodatkowe kontrole, więcej kar, więcej ujawnianych przypadków przestępstw podatkowych. Sposób na bezpieczeństwo na drogach – więcej fotoradarów, wyższe mandaty. Sposób na poprawę ekologii poprzez wstrzymanie importu aut używanych – wyższe opłaty i więcej formalności przy rejestracji auta w Polsce. A np. w Niemczech sposób na walkę o ekologię – dopłaty dla tych, którzy zezłomują swoje pojazdy. I właśnie takie proste przykłady pokazują, z jak banalnymi problemami polskie władze nie są w stanie sobie poradzić.