Pomysł na kryzys
Co chwilę słyszmy o kolejnych państwach, które rozpoczynają wdrażanie rozmaitych przedsięwzięć mających na celu zapobieżenie drastycznym skutkom kryzysu finansowego. W Polsce tymczasem – niestety jak zwykle – miast rzeczowo rozmawiać i tworzyć określone rozwiązania, mamy polityczne przepychanki i koncentrowanie się na głupotach.
Jak do tej pory jedynym widocznym sygnałem świadczącym o jakichkolwiek działaniach na wypadek kryzysu, są rządowe cięcia wydatków w poszczególnych ministerstwach. Czy to wystarczy? Absolutnie nie.
Inwestujemy, wydajemy
Na taki sposób ratowania się przed kryzysem zdecydowała się spora grupa państw, a wśród nich Stany Zjednoczone. W Polsce za inwestowaniem, a nie chaotycznym oszczędzaniem, opowiada się Prawo i Sprawiedliwość. Niemrawo przekonują do takich metod działania także przedstawiciele Polskiego Stronnictwa Ludowego, którzy – co ciekawe – znajdują się w koalicji rządzącej z Platformą Obywatelską. Ta stawia jednak na oszczędności i najlepiej, gdzie tylko się da. – Nie można odpowiadać na kryzys spowodowany niefrasobliwym życiem na kredyt, zwiększaniem zadłużenia przez państwa – mówi polski minister finansów, Jacek Rostowski. Teoria ta z jednej strony wydaje się być uzasadniona, ale zdaniem przeciwników takiego podejścia, nadmierne zaciskanie pasa doprowadzi ostatecznie do śmierci. Bo ile można na wszystkim oszczędzać i w jaki wówczas sposób podejmować działania rozwojowe. – Nie można zamrażać inwestycji, nie można nie inwestować. Sprzyjają nam spadające ceny usług, mamy unijne pieniądze, które przy słabnącej złotówce dają olbrzymie możliwości przeprowadzania ważnych inwestycji, a przy tych znaleźliby pracę ludzie – mówi jeden z posłów PiS-u. Dwa odmienne stanowiska i do dzisiaj żadnego kompromisu. Rząd jak na razie zweryfikował założenia budżetowe, obniżył wszelkie prognozy, ale już teraz wiadomo, że to nie wystarczy. – Nie przewiduję recesji, ale jesteśmy także przygotowani na gorszy scenariusz, niż te 1,7 proc. wzrostu PKB – tłumaczy ze spokojem minister finansów. – Uważamy, że takie prawdopodobieństwo jest małe, ale nie jest tak, że nie jest możliwe – dodaje Rostowski.
Oszczędzamy
Po burzliwych i wielodniowych naradach, na wyraźne polecenie Donalda Tuska, ministrowie poszczególnych resortów poinformowali, gdzie i w jaki sposób są w stanie dokonać oszczędności. Uzbierało się tego ok. 20 mld złotych, co jest poniekąd kwotą imponującą, ale z drugiej strony przerażającą, biorąc pod uwagę liczbę planowanych wcześniej działań, które muszą zostać odłożone w czasie. Nie wiadomo jednak na jak długo. – Przygotowując ten budżet już w lipcu wiedzieliśmy, że trzeba oszczędzać i oszczędzaliśmy. Przyznaję, że już wtedy mogliśmy być bardziej stanowczy – mówił na jednej z konferencji prasowych Rostowski. Co dziwne, rząd nadal dzisiaj uważa, że Polska nie została dotknięta kryzysem, a tylko jego rykoszetem. Śmiałe stanowisko, i budzące spore kontrowersje, skoro rykoszet, to po co takie oszczędności. Olbrzymie cięcia dotknęły Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Szef tego resortu, Grzegorz Schetyna zobligował się do zaoszczędzenia ponad 1,2 mld złotych. To olbrzymia kwota i już dzisiaj wiadomo, że najwięcej straci przede wszystkim administracja wojewódzka. Słabo przedstawia się również sytuacja w służbach mundurowych podległych Schetynie. Związkowcy biją na alarm informując o już potężnych długach i pogarszającej się sytuacji. Część policjantów mówi wprost – niebawem zabraknie nam na paliwo do radiowozów. Wyżsi oficerowie policji, chcąc się chyba przypodobać ministrowi, proponują często kuriozalne formy oszczędzania, jak np. rozwożenie policjantów po miastach na piesze patrole, a potem, o określonej godzinie, ich zbiórkę. O blisko 2 mld złotych uszczupli się tegoroczny budżet Ministerstwa Obrony Narodowej, co wzbudziło falę krytyki. Dlaczego bowiem odchudzać finansowo wojsko, biorąc pod uwagę nasze zaangażowanie militarne poza granicami kraju. Tu warto jednak nadmienić, że szef tego resortu, Bogdan Klich łatwo nie chciał oddać skóry i nie zamierzał wprowadzać tak radykalnych cięć. Wg nieoficjalnych informacji, minister miał zagrozić premierowi złożeniem dymisji. Niewiele ponoć brakowało. Oszczędności dotknęły wszystkich resortów, niektórych w małym stopniu. Nie będzie, bowiem oszczędzania na służbie zdrowia, nie będzie drastycznych cięć w oświacie.
Opinie
- Zapowiedziany przez rząd pakiet oszczędności będzie traktowany przez rynki finansowe jako coś, co może urealnić program wchodzenia naszego kraju do strefy euro. Do tej pory rynki finansowe dość krytycznie oceniały politykę polskiego rządu, jako niedostatecznie wiarygodną – mówił Stanisław Gomułka z Business Centre Club. Ta opinia pojawiła się jeszcze przed decyzją o uwolnieniu części środków europejskich i zamianie ich na złotówki. W ten sposób rząd Tuska chciał przyhamować słabnięcie złotego względem euro. Takie działanie spotkało się niestety z ostrą krytyką państw europejskich, potraktowano je jako próbę interwencjonizmu. Ale wróćmy do komentarzy à propos programu oszczędnościowego. – Rząd wprowadza oszczędności w obszarach, które nie mają wpływu na funkcjonowanie gospodarki – komentuje z kolei prezes Krajowej Izby Gospodarczej, Andrzej Arendarski. Przyznaje jednak, że posunięcie rządu należy potraktować pozytywnie, bo w przeciwnym razie wzrost deficytu budżetowego groziłby zdestabilizowaniem gospodarki finansowej kraju. Wielu ekonomistów zwraca jednak uwagę na inne źródła pieniędzy, jak chociażby w KRUS-ie. Problem jednak w tym, że każda próba reformy tego rolniczego systemu ubezpieczeniowego rodzi fale protestów i ogólne niezadowolenie środowisk rolniczych. Temat jest niepopularny, ale jak pokazuje życie, niebawem trzeba będzie go podjąć. Innym sposobem na poszukiwanie oszczędności są reformy systemu podatkowego i zmiana zasad finansowania służby zdrowia. – Jeżeli chodzi o system podatkowy, to obecnie bardzo duże kwoty trzeba przeznaczać np. na sam pobór podatków. Zracjonalizowanie poboru samego VAT-u już przyniosłoby budżetowi wielomiliardowe oszczędności – tak twierdzi Andrzej Sadowski, zastępca szefa Centrum im. Adama Smitha. Odnosząc się do planowanej przez rząd, na wielką skalę, sprzedaży obligacji Skarbu Państwa, Sadowski w jednym z wywiadów prasowych zwrócił uwagę na problem, który powstanie w przyszłości. Konsekwencją będzie zadłużanie kolejnych pokoleń i rosnące środki na obsługę zadłużenia.
Koalicja niezgody
- Do tej pory nie było żadnych zgrzytów, ale kryzys gospodarczy powoduje określone napięcia – mówi szef klubu parlamentarnego PSL-u, Stanisław Żelichowski. Ludowcy mówią już dzisiaj otwarcie, że znajdująca się z nimi w koalicji PO, częściej wychodzi do Polaków i informuje o swoich założeniach, ale nie informuje o nich wcześniej koalicjanta. – Jesteśmy zaskakiwani przez Platformę, która niekiedy wyskakuje ze swoimi pomysłami ni z gruszki, ni z pietruszki, tak jak stało się to w sprawie projektu o likwidacji finansowania partii z budżetu państwa. Byliśmy umówieni inaczej, a Platforma swoje. Tak być nie powinno – żalił się dziennikarzom poseł PSL-u. Ludowcom trudno się dziwić, bo wicepremier a zarazem minister skarbu, Waldemar Pawlak (PSL) nie został zaproszony do sztabu antykryzysowego. PSL ma tymczasem swoje pomysły na walkę z kryzysem, to m.in. interwencje ws. tzw. opcji walutowych czy zwiększenie deficytu budżetu państwa, ale na to ostatnie rozwiązanie zgody PO nie ma. W opinii ludowców Donald Tusk koncentruje się na oszczędzaniu, a nie na podejmowaniu działań aktywizujących kolejnych bezrobotnych czy na działaniach zapobiegających masowym zwolnieniom. W przekonaniu PSL-u, a także pozostałych klubów poselskich w polskim Sejmie, konkretnych propozycji na wypadek kryzysu nie ma.