Ból samotności
Ból samotności... jest nie z tego świata.
(M. Kishimoto)
Skąd zatem pochodzi? - pojawi się pytanie. Z jakich ciemnych zakamarków duszy człowieczej? Czy może spoza człowieka? Bo jakaś mroczna energia wsącza samotność w bieg ludzkiej historii, aby nas, istoty inteligentne, całkowicie od siebie oddalić, ze sobą poróżnić...
Doświadczamy różnych rodzajów samotności. Jest ta, której nie potrzebujemy, boimy się i bronimy przed nią, a największych bohaterów zasmuca sama myśl o niej. Ta wielka samotność dla każdego przybiera inną formę. Może pojawić się w życiu niektórych na skutek przejścia na emeryturę czy odejścia dorosłych dzieci z domu, dla innych zaś bywa następstwem utraty majątku, oznaczającego koniec prestiżu społecznego (który, jak wiadomo, nie jest gwarancją prawdziwych przyjaźni). Jest też samotność właściwa, pożądana, niezbędna i wielce twórcza, z którą za pan brat są prawdziwi wojownicy. Znają ją dobrze także nasi bliscy, ci dojrzali, świadomi poszukiwacze odpowiedzi i inicjacji. Przyjrzyjmy się, zatem różnym odmianom naszej samotności.
Negatywny wydźwięk samotności
Samotne jest dziecko pozbawione bezinteresownej miłości, samotny staje się człowiek pracujący na wysokim poziomie trudności, w odosobnieniu i niezrozumieniu. Samotni jesteśmy na emigracji, co jest typowe i szczególnie dotkliwe w pierwszym okresie adaptacyjnym, i całkiem niezrozumiałe dla tych nigdy nie opuszczających kraju. Samotny jest rodzic w pojedynkę wychowujący dzieci, przytłoczony troskami, których nie ma z kim dzielić. Samotny starzec, wdowiec, który nigdy nie odnalazł pasji swojego życia, a do tego przeżył wszystkich swoich kumpli. Samotne jest otwieranie drzwi pustego domu, przechodzenie okresu dojrzewania, jeśli brak odpowiedzi na trudne pytania. Samotna jest stacja w małym mieście, na której tylko czasami zatrzymuje się pociąg osobowy. Samotnie bywa na szczycie władzy, kariery, popularności, bez wiary w siłę większą niż my sami (przykład takiego nieliczenia się z nikim i niczym można odnaleźć w chicagowskim więzieniu, w osobie naszego gubernatora). Istnieje samotność posiadania wiedzy, ale i jej braku. Samotność mężczyzny w piątkowy, styczniowy wieczór, człowieka powoli umierającego na serce w jednym z krakowskich szpitali, który pyta córkę: „To jak tam dzisiaj, cały Kraków się bawi, co?” Samotność kobiety. Samotność tych, którzy nigdy nie znaleźli miłości.
Należymy do jednego stadła, grupy ludzkiej i z wyjątkiem nielicznych sytuacji samotność nie jest dla nas naturalna. Dawno temu żyliśmy zawsze we wspólnotach o ściśle wyznaczonych rolach, gdzie nie wszyscy czuli się szczęśliwi, ale w zamian dostawali poczucie przynależności i sporą dawkę bezpieczeństwa. Współcześnie ceną tej niby wolności bywa samotność, a to bardzo sowita zapłata.
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
(L. Staff)
Czy istnieje jakaś skuteczna forma samooszukiwania, której można użyć, gdy odchodzi ukochana osoba? Czy jest coś, co unieważni ból zdarzenia? Jakże niemożliwa i nieprawdziwa jest ucieczka od niespełnionej miłości na trzeźwo... Przepraszając za swój język, określiła kiedyś tę kwestię jedna z naszych chicagowskich psycholożek: - „To zawsze kurewsko boli” - rzekła.
W sytuacjach rozpadu związku czy małżeństwa, samotność jest reakcją jak najbardziej normalną, ponieważ znika z naszego życia coś bardzo cennego, osobistego, konkretnego. Ktoś, bez kogo nagle musimy się obejść. Przeżywamy specyficzny proces żałoby, podobnie jak po śmierci bliskiej osoby. W jednym i drugim przypadku warto ten proces uczciwie przeżyć do końca, bowiem jakakolwiek próba „zamiecenia ważnych uczuć pod dywan” powraca do nas całymi latami. Pustka, którą odczuwamy pozostaje tak długo, aż ją zaakceptujemy lub wypełnimy nową energią. Ktoś powiedział kiedyś młodej dziewczynie: „Dom nie jest pusty po jego odejściu, bo jesteś w nim Ty”.
Odzyskiwanie siebie
Jedynie samotność jest w życiu człowieka stanem graniczącym z absolutnym spokojem wewnętrznym, z odzyskaniem indywidualności. Tylko w pochłaniającej wszystko pustce samotności, ciemnościach zacierających kontury świata zewnętrznego można odczuć, że się jest sobą, aż do granic zwątpienia, które uprzytamnia nagle własną nicość w rosnącym przeraźliwie ogromie wszechświata. (G. Herling-Grudziński).
Poznanie siebie to rzeczywiście jedyny moment, kiedy nasze osamotnienie nam służy, właściwie jest niezbędne. Prawdziwe odnajdywanie siebie i odzyskiwanie tożsamości odbywa się na drodze uczciwości względem siebie samego. Zaczyna się, gdy mamy odwagę poszukiwać swojej drogi, jednocześnie akceptując konieczne w tym procesie osamotnienie. Gustaw Herling-Grudziński postrzegał samotność, jako niezastąpioną nauczycielkę poznania i pokory. Nauczycielkę służącą odzyskaniu własnej indywidualności. Peter Lippert odnalazł ją wyraźnie w ludzkim spotkaniu Boga: Droga człowieka do Boga na tym najbardziej stromym odcinku – nazywa się – samotność. Stwierdzenia te zachęcają ambitnych duchowo do własnych poszukiwań.
Są na ludzkiej ścieżce podróże, których nie można odbyć przy udziale innych, podróże, w których nawet najlepsze towarzystwo przeszkadza. Zatem najważniejsze staje się podjęcie ryzyka i próba oswojenia niewygodnej, tylko u początku, relacji z samotnością. To niezbędne, by nauczyć się z nią współpracować. Ponoć ci, którzy nigdy nie zdali egzaminu ze współpracy z samotnością, nigdy nie odnajdą szansy na szczęście z drugim człowiekiem.
Najkrótsza droga do obłędu wiedzie przez samotność.
(A. Minkowski)
To stwierdzenie jest w pełni prawdziwe, choć wydaje się być opozycją do poprzedniego. Chodzi tu, bowiem o równowagę. O granicę pomiędzy samodzielnością a osamotnieniem dążącym do izolowania się od ludzi. Ponieważ jako gatunek stadny, mamy zaprogramowaną potrzebę obcowania z innymi, permanentny brak towarzystwa, jak twierdzą psychologowie, może doprowadzić nawet do dezintegracji osobowości.
„Niepowodzenie w próbach pokonania barier interpersonalnych powoduje wzmaganie się napięcia i trwałe podwyższenie poziomu lęku, co w konsekwencji prowadzi do coraz większej samotności. Uporczywość tego stanu może powodować samotność chroniczną. Trwałe poczucie osamotnienia wzmaga podatność na zaburzenia psychiczne i psychosomatyczne.” Czy nie warto, zatem upewnić się, że nasza samotność nie przekracza granic zdrowia psychicznego, nie wycofuje nas z życia społecznego i czerpania radości z kontaktów z ludźmi? Jeśli mówię, że z natury jestem samotnikiem i zawsze lepiej mi samemu, obym nie usprawiedliwiał chorobliwej tendencji. Nawet, gdy zdrowi na umyśle cenimy sobie samotność, nie możemy zapomnieć o zależności od innych, zabawnie wyrażonej przez Jamesa Joyce`a: Człowiek mógłby żyć samotnie przez całe życie. Ale chociaż sam mógłby wykopać swój grób, musi mieć kogoś, kto go pochowa.
Samotności, jakaś ty przeludniona!
(S.J. Lec)
Poczucie osamotnienia w tłumie przeżywa się bardzo dotkliwie. Niekiedy jest to zmaganie się z niewidzialną linią oddzielającą nas od innych. Niezmiernie trudno przekroczyć granice, których nie rozumiemy, lub których nie potrafimy ominąć… Zdarza się, że nie ma nic łączącego nas z daną grupą i bliskiego z choćby jedną osobą w zespole. Czy uratuje nas wtedy rzadki talent budowania duchowej więzi z gatunkiem ludzkim, polegający na odczuwaniu przynależności do wspólnoty? To raczej nie wystarcza. Bardziej skuteczna okazuje się zdolność odnalezienia wspólnot spełniających swą rolę, czyli takich, z którymi coś nas łączy.
Nie mamy na to wpływu w rodzinach, które jak się okazuje potrafią być bezdusznym miejscem odrzucenia. Cóż, możemy zmienić tylko siebie, a stara dobra zasada brzmi: „nie zmuszaj nikogo poza sobą”. Beznadziejna pozycja tutaj, to taka, gdy w pojedynkę stoimy po jednej stronie barykady, czyli przyjęliśmy rolę czarnej owcy. Oczywiście w poczuciu całkowitego odrzucenia przez grupę. Przy przedłużaniu się tychże bolesnych okoliczności na arenie rodziny, nie pozostaje nam nic poza poradą u fachowca.
Globalna wioska samotników
Człowiek nie jest samotny, ktoś go przecież pilnuje
(S.J. Lec)
Samotność nie ma nic wspólnego z brakiem towarzystwa.
E.M. Remarque).
I czy pilnuje nas stwórca, czy też troszczący się bliski, szczęściarzem jest ten, kto widzi ich obecność. Duże, aglomeracje miejskie przyczyniają się druzgocąco do poczucia wyobcowania. Stwarzają warunki wymuszające sztuczność i płytkość interakcji międzyludzkich, relacje interpersonalne stają się niepełne, a kontakty powierzchowne, przypadkowe i urywane. Tymczasem kochamy nasze piękne, nowoczesne miasta także za komfort anonimowości, jaki dają. Czy ukrywamy się w miastach, dlatego, że dla wygody wycofujemy się z relacji, pogrążając się w świecie własnych, często nieakceptowanych społecznie wyborów. Wtedy samotność powraca, jako reperkusja nieudolnego poszukiwania wolności, w nie zawsze chcianej formie. Dodatkowo paraliżującą kwestią jest fakt, iż kultura zachodnia, z jej ogromnym naciskiem na konsumpcję, zwyczajnie spycha osoby starsze, czyli „nieproduktywne” z areny życia. Na scenie rozgrywają się, bowiem ważne sprawy młodych i silnych, aktualnych władców świata. Władców, którzy pochłonięci poczuciem swojej boskości, spokojnie odstawiają rodziców i dziadków w specjalne dla nich miejsca, „Domy starców”. Jakże niewiele filozofia ta różni się od poglądów Nitsche`go, służących kiedyś nazistom. Polski papież użył w Stanach Zjednoczonych w 2000 r. określenia – „kultura śmierci.” Bo jak może być przekazywana ciągłość kulturowa w kraju, w którym nie chcemy uczyć się od starszych, w którym są nam właściwie niepotrzebni? Każdy jest przede wszystkim odpowiedzialny za siebie, ale ośmielę się użyć określenia, że jesteśmy współodpowiedzialni za samotność starszych członków naszych rodzin. Miłość to czuwanie nad cudzą samotnością, napisał Rilke.
Pieniądze mają czarodziejską moc: z nimi nikt nie jest samotny.
(P. Coelho)
Pracując dla samych dóbr materialnych budujemy sobie więzienie. Zamykamy się samotni ze złotem rozsypującym się w palcach, które nie daje nam nic, dla czego warto byłoby żyć.
(Antoine de Saint-Exupéry)
6 stycznia media doniosły o śmierci niemieckiego miliardera Adolfa Mercle`a, właściciela wielkich koncernów farmaceutycznych. Za życia był najdalej na 96. miejscu listy możnych tego świata. Rzucił się pod pociąg, gdy na skutek światowego kryzysu ekonomicznego stracił część swego majątku. Nie znamy na tyle dobrze sylwetki miliardera, aby stwierdzić brak dodatkowych powodów tragedii. Znamy jednak wiele historii gwiazd, które odeszły za wcześnie, zamknięte w złotych pałacach swojej samotności. Ich historie wyraźnie sugerują związek pomiędzy prestiżem społecznym, stanem posiadania i samotnością.
Przekroczenie samotności
Czujesz się osamotniony. Postaraj się odwiedzić kogoś, kto jest jeszcze bardziej samotny.
(K. Wojtyła)
Jest to wykonalne. Wymaga konsekwencji. Niekiedy zabiera sporo czasu. Jest podobne do ćwiczenia się w zdrowym jedzeniu, w dbaniu o siebie. Procentuje natychmiast. Czyni nasze życie bogatym i prawdziwym. Jest dawaniem siebie drugiemu człowiekowi. Podążaniem za naturalnym instynktem. Pozwala nam być odpowiedzialnymi za innych w zdrowy sposób. Pokazuje piękno zawarte w relacji, daje doświadczenie chwili. Buduje nas i wzmacnia. Uczy nas innego człowieka. Pozbawia chorobliwego skoncentrowania na sobie.
Zawsze, ilekroć uśmiechasz się do swojego brata i wyciągasz do niego ręce, jest Boże Narodzenie. Zawsze, kiedy milkniesz, aby wysłuchać, jest Boże Narodzenie. Zawsze, kiedy rezygnujesz z zasad, które jak żelazna obręcz uciskają ludzi w ich samotności, jest Boże Narodzenie. Zawsze, kiedy dajesz odrobinę nadziei „więźniom”, tym, którzy są przytłoczeni ciężarem fizycznego, moralnego i duchowego ubóstwa, jest Boże Narodzenie. Zawsze, kiedy rozpoznajesz w pokorze, jak bardzo znikome są twoje możliwości i jak wielka jest twoja słabość, jest Boże Narodzenie. Zawsze, ilekroć pozwolisz, by Bóg pokochał innych przez ciebie, zawsze wtedy, jest Boże Narodzenie.
(Matka Teresa z Kalkuty)