Patrz na mnie, nie patrz na mnie, czyli o seksualnym rozdwojeniu jaźni
Żyjemy w kulturowej schizofrenii. Przesycamy seksualnością całą przestrzeń publiczną i próbujemy udawać, że nie ma to żadnych skutków w relacjach między ludźmi.
Kilka miesięcy temu w Kanadzie odbył się „marsz dziwek” („slut walk” — tak nazwały go same organizatorki). Potem podobne marsze miały miejsce również w Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii. Był on reakcją na słowa oficera policji Michaela Sanguinettiego. Podczas wykładu na temat zapobiegania przestępstwom dla studentów Osgoode Hall Law School w Toronto Sanguinetti powiedział, że kobiety nie powinny ubierać się jak dziwki, by nie stawać się ofiarami.
Kobiety wyszły na ulice z transparentami, na których były hasła: „Mój strój nie jest zaproszeniem”; „Nie mówcie nam jak się mamy ubierać — powiedzcie mężczyznom, żeby nie gwałcili”. Wiele z uczestniczek marszu było bardzo skąpo ubranych — niektóre paradowały topless — a na transparentach (a czasem też na własnych ciałach) widniało słowo „dziwka”. Twierdziły, że kobiety nie chcą być oceniane przez swoją seksualność. Wykrzykiwały, że mają prawo ubierać się jak chcą i nie powinny być przez to atakowane. Organizatorki tłumaczyły, że to przecież mężczyźni dopuszczają się przestępstw seksualnych i nie można za to obwiniać ofiar.
Z jednej strony, cała akcja jest odpowiedzią na sytuacje, w których wiele zgwałconych kobiet nie otrzymuje odpowiedniej pomocy, bo policja w niejednym kraju pod pretekstem tego, że „pewnie same są sobie winne”, umywa ręce. Z drugiej zaś strony rodzaj tej odpowiedzi pokazuje, że żyjemy w kulturowej schizofrenii. Przesycamy seksualnością całą przestrzeń publiczną i próbujemy udawać, że nie ma to żadnych skutków w relacjach między ludźmi.
Warto sobie zadać proste pytanie: dlaczego wiele reklam odwołuje się do seksu? Czemu służy to, że bardzo różnego rodzaju produktom towarzyszą (prawie) nagie kobiety? Skoro opłaca się reklamować w taki sposób, to znaczy, że to „działa”.
Skąd się wzięło to, że w coraz większej liczbie dyscyplin sportowych stroje pań coraz bardziej się „kurczą” (dla porównania, stroje panów zbytnio się nie zmieniły.)? Pływaczki, siatkarki, lekkoatletki i inne zawodniczki, na życzenie (lub wręcz żądanie) swoich sportowych federacji odsłaniają coraz więcej ciała podczas zawodów, bo to „zwiększa oglądalność”.
Twórcy takich reklam i producenci takich transmisji sportowych kierują swój przekaz przede wszystkim do mężczyzn. Dla nich jest oczywiste — jak było oczywiste dla dziesiątków pokoleń ludzkich — że panowie są „wzrokowcami”, ich reakcje seksualne wynikają w dużej mierze z tego, co widzą. I że sprawdza się w przypadku wielu mężczyzn kierowanie ich uwagi w oczekiwanym kierunku przez budowanie skojarzeń z tym, co widzą.
Przez pokolenia było też jasne, że strój w pewien sposób wyraża człowieka — to, kim jest, za kogo się uważa, jak chce, aby go traktowano, do kogo się zwraca z większym lub mniejszym szacunkiem. Najbardziej rzucały się w oczy różnice związane z pozycją społeczną: na pierwszy rzut oka można było odróżnić chociażby szlachcica od mieszczanina, czy chłopa. Dziś, choć pewnie różnice społeczne też istnieją, nie są często już tak bardzo widoczne w stroju. Niezależnie od klasy społecznej były też różnice pomiędzy strojami na różne okazje. Od niedawna można zauważyć, że zatracamy coraz bardziej takie naturalne wyczucie. O ile w jakiejś firmie nie obowiązują przepisy dotyczące ubioru, tzw. „dress code”, coraz częściej ludzie ubierają się wszędzie tak samo, brakuje naturalnego szacunku dla szczególnych osób, miejsc i sytuacji.
Strój podkreślał też ukształtowaną cywilizacyjnie potrzebę intymności: odsłaniamy się przed tymi, do których mamy zaufanie, z którymi szukamy szczególnej bliskości. Co dzieje się dzisiaj? Andrzej Wajda wspomina doświadczenie podczas kręcenia „rozbieranej” sceny w jednym ze swoich filmów. Patrzył na aktorkę, która przygotowywała się do ujęcia i spostrzegł, że coś było nie tak — widział coś nienaturalnego, czego nie umiał w pierwszej chwili nazwać. Wreszcie zrozumiał w czym rzecz i powiedział: „Ależ pani się w ogóle nie wstydzi!”
Naturalne poczucie wstydu związane z nagością chroni nas przed naruszaniem naszej intymności — szczególną bliskość pozostawiamy tylko dla tych, których pragniemy mieć blisko siebie. Tymczasem systematyczne przełamywanie tabu związanego z nagością doprowadziło do tego, że naturalny odruch chronienia swojej intymności znacznie osłabł.
W zeszłym roku podczas przedświątecznej spowiedzi pojawiła się u mnie między innymi młoda dziewczyna — na oko miała 16–18 lat. Przed świętami jest u nas zawsze więcej ludzi, nie wystarczają stałe dwa konfesjonały — przyjmowałem zatem ludzi do spowiedzi w niewielkim pokoiku, w którym było tylko krzesło i klęcznik. Mogłem zatem zobaczyć jej strój w całej okazałości i… nie wiedziałem gdzie podziać oczy. Mówi się czasem o strojach, które więcej odsłaniają, niż zasłaniają: obcisła i kusa bluzeczka z wielkim dekoltem, bardzo opięte legginsy eksponujące stringi. Po spowiedzi nawiązałem do jej stroju. — Chodzi o to, że nie powinnam tak przychodzić do kościoła? — zapytała. — Nie. Chodzi o to, że tak ubrana nie powinnaś nigdzie wychodzić — odpowiedziałem.
Nie chodzi tylko o stosowność stroju w takim, czy innym miejscu, choć i tu wyczucia jest coraz mniej. Nie chodzi też o to, że należy się jakoś szczególnie ubierać, kiedy się jest w towarzystwie księdza, tak jakby „świątobliwe oczka” duchownego nie mogły znieść tego samego, co oczy i wyobraźnia każdego innego mężczyzny. Chodzi o przekaz, jaki się kryje w takim stroju, docierający (świadomie czy nie) do każdego mężczyzny: „Patrz na mnie jako na obiekt seksualny i nie dostrzegaj niczego innego.”
Przez stulecia tworzyły się kody kulturowe, których zadaniem było uczenie mężczyzn i kobiet, jak patrzeć na siebie nawzajem, widząc całą osobę, a nie tylko ciało; jak traktować innych z szacunkiem, a nie spłycać relacje do bezmyślnych impulsów seksualnych. Oprócz różnych zwyczajów, częścią tego był strój: wszystko to chroniło intymność i dawało czas na to, by poznać drugą osobę — zbliżyć się do niej jako do człowieka, zanim dojdzie do zbliżenia fizycznego.
Można odnieść wrażenie, że wiele współczesnych kobiet odbiera komentarze na temat swoich strojów jako atak na siebie: Dlaczego ktoś ma mi coś narzucać? Dlaczego nie miałabym ubierać się tak, jak mi wygodniej? Tymczasem kody kulturowe, które dziś demontujemy, w dużej mierze działały właśnie na korzyść kobiet. Uczyły mężczyzn panowania nad sobą, szacunku wobec kobiet, relacji głębszych, niż tylko seksualne odruchy. Dziś „uświadomione seksualnie” kobiety najwyraźniej nie są dość uświadomione, bo nie chcą widzieć tego, co widzą twórcy reklam i realizatorzy telewizyjni i co było jasne dla pokoleń przed nami. Nie da się mówić mężczyznom: „Patrz na mnie, bo jestem sexy — chcę być atrakcyjna i przyciągać uwagę mężczyzn swoim ciałem”, a zarazem mówić im „nie patrz na mnie w taki sposób! Nie chcę, żebyś widział we mnie tylko obiekt seksualny”.
Każdy strój „mówi” w jakiś sposób do otoczenia. Kanadyjski policjant wywołał wzburzenie, kiedy powiedział o kobietach ubierających się jak dziwki wbrew politycznej poprawności. Kiedy jednak spojrzymy na stroje sprzed kilkudziesięciu zaledwie lat, dostrzeżemy, że nawet ówczesne prostytutki wychodziły na ulicę ubrane bardziej przyzwoicie, niż wiele współczesnych pań. Zniszczyliśmy pewien kod kulturowy i naiwnie dziwimy się, że uderza to teraz w nas samych.
Nie chodzi o to, że każdy mężczyzna stanie się teraz gwałcicielem. Są tacy mężczyźni, którym nie potrzeba żadnej „zachęty”, żeby zaatakować kobietę. Są też tacy, którzy niezależnie od okoliczności potrafią zapanować nad swoją seksualnością, choć jest to coraz trudniejsze. Na pewno nie powinno nas jednak dziwić, że dzisiaj mężczyzn, którzy nie panują wystarczająco nad swoim popędem seksualnym, jest coraz więcej. Dla zdecydowanej większości panów rzecz sprowadza się do tego, jak funkcjonować wobec presji społecznej, która narzuca nam rozdwojenie jaźni? Mamy reagować intensywnie na wszechobecne bodźce seksualne, a zarazem — nie reagować na nie wcale i wznosić się heroicznie ponad naszą seksualność.
W różnych czasach i miejscach było widać dwa podstawowe modele: albo istniały zasady społeczne, które chroniły intymność ludzkiej seksualności i godność kobiet, albo brakowało zasad, a intymność odrzucano, co wiązało się z przedmiotowym traktowaniem kobiet. Nie łudźmy się, że da się żyć w seksualnej schizofrenii.