Społeczności za bramą jako ukryte getta
Wokół pochodzenia terminu „getto" narosło wiele niejasności. Większości osób to określenie kojarzy się z przymusową izolacją, szczególnie ludności żydowskiej. Najczęściej w dyskursie historycznym przyjmuje się, że słowo to pochodzi od izolowanej dzielnicy zamieszkałej od XVI w. przez weneckich Żydów.
Możliwe jednak, że etymologia terminu jest o kilka wieków starsza. Getto, fenomen wywodzący się jeszcze ze średniowiecza, fascynuje badaczy do czasów współczesnych. Warto zatem zwrócić uwagę na inne, szersze ujęcie zagadnienia, które może prowadzić do interesujących wniosków.
Z pewnością każdy zetknął się, osobiście lub pośrednio, z osiedlami mieszkaniowymi z ograniczonym dostępem, otoczonymi murami, płotami, posiadającymi wewnętrzne regulacje w formie niepisanych umów wiążących mieszkańców oraz (zazwyczaj) wspólnie zarządzane. Wśród badaczy przestrzeni miejskiej, ale nie tylko, jednostki takie określa się mianem gated community (z ang. zamknięta społeczność). Współczesne getta oczywiście różnią się pod wieloma względami od historycznego pierwowzoru. Przede wszystkim miejskie getto XXI w. nie ma już charakteru przymusowego, lecz dobrowolny. Nie skupia grup wykluczonych z głównego nurtu społeczeństwa, tylko grupy świadomie izolujące się. Niezmiennym elementem pozostaje jednak fizyczna granica – płot, brama, posterunek strażniczy. Współczesne getto przybiera formę strzeżonego osiedla klasy średniej i wyższej. W społecznościach za bramą żyje wyselekcjonowana populacja. W zależności od typu mieszkańców lub motywów zamieszkania, mogą to być zespoły mieszkaniowe zaludnione przez osoby o podobnym stylu życia, dające wysoki prestiż społeczny, bądź stwarzające poczucie fizycznego bezpieczeństwa. W ten sposób normalne przestrzenie publiczne są prywatyzowane. Osiedla te powstają zwykle w strefie podmiejskiej, choć spotyka się również ich specyficzną odmianę na obszarach centralnych metropolii w postaci luksusowych, dobrze strzeżonych budynków mieszkalnych.
Powstawaniu nowych osiedli strzeżonych sprzyja liberalna polityka miejska, która promuje różnorodne formy własności, nowe sposoby zarządzania oraz organizowania bezpiecznego środowiska urbanistycznego. W związku z tym postępuje polaryzacja krajobrazów miejskich i pomimo podnoszenia się jakości życia, paradoksalnie zwiększa się poczucie nierówności. Przy największych biurowcach i świątyniach próżnej konsumpcji napotykamy nędzę i kulturę żebraczą. Klasa białych kołnierzyków i wyższa ma wystarczająco duży kapitał, by nie musieć spoglądać na zmarginalizowane jednostki, które mogłyby być potencjalnymi bywalcami na ich ulicach. Dlatego też pragną odgrodzić się od obszarów sąsiadujących, które są społecznie zdegradowane, stawiając fizyczną blokadę. Jest to również smutne świadectwo bezsilności cywilizacyjnej – żeby poczuć się bezpiecznie pośród ludzi, musimy się od nich odgradzać. Również niepewność i wykorzenienie są powodem poszukiwania spokoju. Już nie ma swojskiej przynależności – dziś żyjesz tu, jutro tam. Efekty tej czasoprzestrzennej kompresji potęgują potrzebę szukania azylu w gąszczu miejskiej wrzawy. Nic dziwnego w tym, że następuje segregacja i separacja, to znaczy łączą się grupy podobne w celu poczucia komfortu i w myśl zasady „najlepiej wśród swoich”. Ponadto, nierównomierny rozwój przestrzenny i dynamiczne przemiany struktury miejskiej, wynikające z ich nierównomiernego rozwoju ekonomicznego, powodują wzrost poczucia ryzyka i nieprzewidywalności. Z kolei poczucie stabilności, kontynuacji i pewności, tak kruche w warunkach późnej nowoczesności, dotyka zwłaszcza mieszkańców miast, a podtrzymanie poczucia wspólnoty okazuje się być zadaniem szczególnie trudnym. Tym bardziej między dwoma grupami, tej wewnątrz osiedla i tej funkcjonującej poza nim. Pojawiają się stereotypy, według których mieszkaniec osiedla zamkniętego to snob, dorobkiewicz, nowobogacki więzień getta dla bogatych, a mieszkańcy osiedla otwartego to lumpenproletariat, obiboki, chuligani i nieudacznicy. Coraz trudniej budować jest komunikację społeczną tam, gdzie odgrodzona przestrzeń ogranicza dostęp ludziom niepożądanych kategorii, najczęściej biednym, w wielu wypadkach również o określonym pochodzeniu rasowym.
W Stanach Zjednoczonych rynek osiedli zamkniętych rozwija się w zawrotnym tempie i kusi nowych mieszkańców obietnicą życia w błogim spokoju. Liczba osób mieszkających w społecznościach za bramą w USA wzrosła z 4mln w 1995 r. do 16mln w 1998r. i 30mln w 2005. Odsetek gated communities jest zróżnicowany geograficznie. Najwięcej (11,1%) jest na Zachodzie, znacznie mniej na Północnym Wschodzie (3,1%) i na Środkowym Zachodzie (2,1%). Skrajnym przykładem takiej „wspólnoty” jest osiedle Hidden Hills (z ang. Ukryte wzgórza) w Kalifornii. Wszystkie budynki, z wyjątkiem ratusza, znajdują się wewnątrz ogrodzenia. Miasteczko to jest gminą na pełnych prawach, która zajmuje się wszystkimi sprawami, od bezpieczeństwa, przez wydawanie pozwoleń budowlanych, aż do wywozu śmieci. Wszystkie te usługi są opłacane przez lokalny podatek, który może być odliczany od podatków stanowych i państwowych. Stowarzyszenie właścicieli zajmuje się także drogami, zielenią i innymi wspólnymi sprawami. W istocie jest to więc niemal eksterytorialny prywatny obszar, strzeżony przez własną policję. Osiedla za bramą są szczególnie rozpowszechnione na obszarach zdominowanych przez ludność latynoamerykańską, gdzie niewielka liczebnie kategoria ludzi zamożnych żyje w miastach zaludnionych przez miliony nędzarzy.
Przyglądając się sytuacji na polskim podwórku, łatwo zauważyć szybki rozwój strzeżonych osiedli. W Warszawie najsłynniejszym osiedlem zamkniętym jest Marina. Stanowi ona enklawę dobrobytu w stolicy, która jest odcięta od reszty świata. Zajmuje aż 22 ha, mieszka tam ok. 5 tys. osób. W obrębie osiedla znajdują się parki, jeziora z mostkami, fontanny. Co ciekawe, w Polsce powstaje o wiele więcej osiedli zamkniętych niż na Zachodzie Europy. W Warszawie istnieje ponad 400 osiedli zamkniętych, podczas gdy w Berlinie tylko kilka. To zagadkowe zjawisko, zwłaszcza, że liczba przestępstw w stolicy Niemiec jest nieporównywalnie większa.
Można powiedzieć, że im bardziej się boimy, tym bardziej odgradzamy się od przestrzeni publicznej, a im bardziej się odgradzamy, tym większy lęk ludzi w nas ta przestrzeń. Na strzeżonych osiedlach wytwarzają się nietypowe więzi sąsiedzkie. Między sąsiadami o zbliżonej pozycji socjoekonomicznej powinny one być, przynajmniej teoretycznie, bardziej ożywione. Tymczasem okazuje się, że samo miejsce zamieszkania nie sprzyja nawiązywaniu bliższych relacji. W tym problem właśnie, że sami doprowadzamy do sytuacji, w których zamiast nauczyć się funkcjonować w społeczeństwie takim, jakie ono jest rzeczywiście, stwarzamy sobie sztuczne enklawy, takie laboratoryjne in vitro, którego atmosfery nie naruszy nic i nikt spoza „naszej probówki”. To nie jest rozwiązanie problemu, to jest odcięcie się od niego, ułatwienie sobie życia.
Pytanie brzmi: czy ułatwienie jest czymś złym? Może być. Przykład stosunkowo banalny: mamy upały, klimatyzacja nastawiona na mniej niż 20 stopni niezaprzeczalnie ułatwia nam funkcjonowanie w skwarze, który pozostawimy na zewnątrz. Ale często kończy się osłabieniem organizmu, wyjałowieniem, rozleniwieniem i uśpieniem układu odpornościowego, a w konsekwencji – chorobą. Podobnie działa – dziś już śmiało można powiedzieć, że globalne – odizolowanie się od wpływu bakterii: gdzie nie spojrzeć, populacje alergików. Higiena psychiczna, a przynajmniej ta jej część, którą hartujemy przebywając w społeczeństwie, też cierpi, gdy sztucznie pozbawimy się interakcji z „niechcianym elementem”. Każda nienaturalna sytuacja pozostawia na człowieku ślady, które rozwijają się latami. Fobie się zaostrzają, rośnie także brak akceptacji dla zachowań i ludzi, których sobie „nie życzymy”, odgradzając się od części otoczenia. Tego się nie czuje od razu, pierwszym wrażeniem jest ulga, jak w klimatyzowanym pomieszczeniu, gdy z nieba leje się żar.
Wydawałoby się, że pierwotnie osiedla strzeżone miały służyć zwiększeniu bezpieczeństwa, rozwoju i wzmocnieniu relacji między ludźmi, współpracy i pomocy. Warto więc przyjrzeć się kondycji współczesnych osiedli zamkniętych i zastanowić czy spełniają swoje funkcje? Czy nie są raczej bardziej gated niż community?