Deo Gratias
Jedynym celem czterodniowej pielgrzymki zorganizowanej przez łódzkich Księży Pallotynów był udział w uroczystościach beatyfikacyjnych Jana Pawła II w Watykanie.
Po przyjeździe do Rzymu, w sobotnie popołudnie, czym prędzej udaliśmy się jak najbliżej Placu św. Piotra, by, po jego otwarciu o świcie następnego dnia, spróbować znaleźć się przynajmniej w jego obrębie. Ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że nic nie utrudnia dostania się do tylnych sektorów niemal pustego placu. Jednak po kilku godzinach pojawiła się żandarmeria i służby porządkowe, coraz bardziej zdecydowanie wypraszając wciąż napływające grupy pielgrzymów. Na nic zdały się nasze protesty i perswazje. Około północy stopniowo zostaliśmy „przekierowani” na tyły już dość pokaźnej rzeszy pielgrzymów, w oczekiwaniu na wejście koczujących na ulicach, w miejscu wskazanym przez organizatorów uroczystości.
Po półtorej godziny tłum ożywił się, sukcesywnie prąc w kierunku Bazyliki św. Piotra. Owa „wędrówka” w coraz większym ścisku, z krótszymi bądź dłuższymi przerwami, trwała kolejnych kilka godzin, aż do zapełnienia się placu. Na myśl przychodziły słowa Jana Pawła II: „wymagajcie od siebie nawet, gdyby inni od was nie wymagali”. Niektórzy, wyczerpani podróżą i niedostatkiem snu, po drodze rezygnowali, zajmując miejsca na jezdni i chodnikach wzdłuż Via Conciliazione, niekiedy wręcz tracąc przytomność. Najwytrwalsi, „zakleszczeni” w napierającym tłumie, około godziny ósmej – po kontroli wykrywaczami metalu, wszak wśród zgromadzonych mieli być także najwyżsi przedstawiciele państw – wypełnili Plac św. Piotra.
Początkowe obawy o pogodę wraz z chmurami rozwiał poranny wiatr. Słońce, w miarę zbliżania się godziny rozpoczęcia uroczystości, przygrzewało coraz silniej, podkreślając atmosferę radosnego oczekiwania. Dominowała biel i czerwień polskich flag i transparentów, ale nie brakowało też emblematów innych narodowości. Ponad głowami już od poprzedniego wieczora kiść czerwonych balonów wysoko unosiła transparent z napisem: „Deo gratias” – Bogu dzięki.
Wiele osób, rozłożywszy śpiwory lub karimaty, próbowało choć przez kilka chwil ukoić zmęczenie, przysypiając, relaksując się, lub nadrabiając zaległości w jedzeniu oraz gasząc pragnienie. Zarówno po drodze, jak i na placu, zdarzały się spontaniczne gesty wzajemnej pomocy, życzliwości w myśl bardzo bliskiego Janowi Pawłowi II fragmentu Ewangelii: „jedni drugich brzemiona noście”.
Zbliżała się godzina rozpoczęcia liturgii. Oficjalne delegacje państwowe i kościelni dostojnicy zajmowali swoje miejsca. O niecierpliwości, z jaką oczekiwano na przybycie papieża Benedykta XVI, świadczyły raz po raz rozbrzmiewające oklaski, gdy wydawało się, że w oddali majaczy jego postać. Pielgrzymi chcieli, witając go w ten serdeczny sposób, jak najgoręcej podziękować za tak rychłe wyniesienie na ołtarze Jana Pawła II.
Szczególnie podniosła była pierwsza część uroczystości, bezpośrednio związana z włączeniem Sługi Bożego w poczet błogosławionych. Atmosferze skupienia i zmęczeniu towarzyszyła radość – może szczególnie Polaków – z wyniesienia na ołtarze „Papieża z dalekiego kraju”. Jej wyrazem były dalsze oklaski: podczas czytania życiorysu wciąż jeszcze Sługi Bożego, prośby o jego beatyfikację, wreszcie niekończące się, wielominutowe, ze łzami wzruszenia, gdy wraz z wygłoszeniem przez Benedykta XVI oficjalnej formuły beatyfikacyjnej uniosła się zasłona, ukazując uśmiechnięte oblicze nowego Błogosławionego, i aplauz powtarzający się wielokrotnie podczas dalszej części liturgii. Na myśl przychodziły równie długie i burzliwe owacje, zgotowywane jeszcze nie tak dawno pojawiającemu się pośród wiernych Janowi Pawłowi II.
Z reakcji i rozmów wynikało, że zebrani w Rzymie pielgrzymi widzieli w beatyfikowanym Papieżu nie tylko głowę Kościoła. Dla wielu był on po prostu bliskim człowiekiem, przyjacielem, ojcem, nauczycielem wiary i modlitwy, przewodnikiem po ścieżkach życia, pokornym sługą Boga i ludzi, afirmującym ludzką osobę i jej człowieczeństwo jako drogę obraną przez Kościół, a także, poprzez swe „zawołanie” „Totus Tuus”: bezgranicznie oddanym Matce Najświętszej.
Obecność Jana Pawła II wyczuwalna była ponad Placem św. Piotra i pośród zgromadzonych wiernych – jak sześć lat temu, podczas jego pogrzebu i wcześniej, w czasie papieskich audiencji. Z uśmiechem patrzył na nas z dopiero co odsłoniętego beatyfikacyjnego portretu.
Kończąc Mszę świętą, Benedykt XVI zwrócił się do pielgrzymów z poszczególnych grup językowych. Odpowiedzią na słowa wypowiedziane po polsku były gromkie oklaski i okrzyki: „dziękujemy, dziękujemy”. Gdzieniegdzie pojawiały się też – znacznie rzadsze niż podczas uroczystości pogrzebowych – zawołania: „Santo Subito”.
Do wnętrza Bazyliki, aż do godzin nocnych i dnia następnego, napływały tłumy ludzi chcących złożyć hołd, pomodlić się, podziękować i prosić o dalsze łaski przed spoczywającą u stóp konfesji św. Piotra trumną z doczesnymi szczątkami nowego Błogosławionego. Jedni przechodzili w skupieniu, innym, trwającym w modlitwie nieco z boku od przesuwającej się rzeszy pątników z różnych rejonów świata, towarzyszyła modlitewna zaduma, łzy. Jedynie części spośród ponad miliona pielgrzymów przybyłych do Wiecznego Miasta udało się wziąć udział w tym szczególnym misterium śmierci i wiekuistej chwały.
Wracając do kraju, modliliśmy się już za wstawiennictwem błogosławionego Jana Pawła II, w nadziei, że niebawem powszechność jego kultu zostanie potwierdzona aktem kanonizacyjnym.