Pandemia świńskiej grypy - zagrożenie czy mistyfikacja?
W słynnej książce Herberta George Wellsa „Wojna światów” Marsjan atakujących ziemię, pokonał jakiś nieznany im nasz rodzimy wirus. Zainfekowani Marsjanie gorączkowali i z objawami ciężkiej grypy ledwo wyczołgiwali się ze swoich wspaniałych latających talerzy. Ludzkość została uratowana przez mikroskopijne stwory. Nie zawsze jednak te niewidzialne gołym okiem wirusy są tak przychylne dla naszego gatunku.
Kiedy niedawno w amerykańskim „History Channel” w programie katastroficznym omawiano 10 największych zagrożeń, które mogą doprowadzić do końca naszej cywilizacji na wysokim miejscu, oprócz wojny jądrowej, uderzenia w naszą planetę asteroidy, wielkiej erupcji na słońcu znalazła się pandemia wywołana przez nieznany wirus. Nic dziwnego, że rozmaite zarazki eboli i inne mikroskopijne świństwa stanowią znakomitą pożywkę dla twórców w Hollywood, straszących nas od czasu do czasu totalną zagładą. Wyznam szczerze, iż lubię takie filmy i nawet wybrałem się do kina na „2012”, aczkolwiek tam nie chodzi o żaden wirus, mimo to katastrofa jest cudowna.
Niemal w każdym katastroficznym filmie z wirusami w tle, żeby wymienić tylko głośną „Epidemię”, w centrum walki z niewidzialnym zagrożeniem znajdowała się posiadająca swoją siedzibę w Atlancie Amerykańska Centers for Disease Control and Prevention (CDC). Właśnie w CDC, jeszcze w latach osiemdziesiątych, wyodrębniono nieznaną dotąd mieszankę DNA europejskich i azjatyckich wirusów świńskich, wirusów ludzkich i ptasich. O sile nowego szczepu decyduje gen świński, który zawierał nowy szczep. Stąd nazwano go wirusem świńskiej grypy. Początkowo ludzie mogli się zarazić nową odmianą grypy wyłącznie od trzody chlewnej. Stąd nazwa świńskiej grypy. W 1988 roku CDC opisała pierwszy przypadek zarażenia się nową grypą od człowieka. W stanie Wisconsin hodowca świń zaraził pracownika pogotowia. Od tego czasu wiadomym było, że wirus mutuje i dlatego stanowi potencjalne niebezpieczeństwo. Przebieg choroby nie był jednak ciężki. Uwaga CDC koncentrowała się w tym czasie na eboli, groźnym wirusie wyodrębnionym w Afryce i oczywiście na walce z HIV. A/H1N1 nie znajdował się na liście priorytetów.
Obecna pandemia grypy zaczęła się w Meksyku. Dostępne już dane pozwalają przypuszczać, że wirus H1N1 dotarł do Meksyku z amerykańskiej części Kalifornii, gdzie 3 marca 2009 w San Diego badania próbki pobranej od chorego chłopca dały pozytywny wynik.
Pierwszy potwierdzony przypadek w Meksyku wystąpił u pięcioletniego Edgara Hernandeza, którego nazwano pacjentem zero. Chłopiec zamieszkały w wiosce La Gloria po konsultacji lekarskiej został hospitalizowany i po kilku dniach opuścił szpital. W kolejnym przypadku zmutowanie wirusa nastąpiło w ciele kobiety ze stanu Oaxaca, Adeli Maríi Gutiérrez Cruz. Chora nie przywiązywała wagi do przeziębienia i pewnie dlatego początkowo leczyła się sama. Kiedy trafiła do szpitala było już za późno na ratunek.
Taki był początek – w momencie, kiedy próbki pobrane od wyżej wymienionych wróciły z Kanady z wynikiem pozytywnym, był już 18 kwietnia. Liczba zarażonych nowym wirusem systematycznie rosła. Ciekawe, że Meksyk wysyłał próbki do badań do Kanady, a nie do CDC, która ma swoją siedzibę w pobliżu. Jeden z czołowych meksykańskich dzienników sarkastycznie napisał, że dzięki temu podkreślono niezależność od Stanów Zjednoczonych.
Kiedy liczba chorych zaczęła gwałtownie rosnąć, prezydent Meksyku wygłosił orędzie do narodu, w kraju odwołano wszelkie imprezy masowe, w tym nawet mecze ligi piłki nożnej, co w historii tego kraju stanowi wydarzenie zupełnie bez precedensu. Zamknięto szkoły, zaś na ulicach pojawili się ludzie w charakterystycznych maskach na twarzy. Sytuacja została jednak opanowana. Zmarło nieco ponad 100 osób. Biorąc pod uwagę, iż, według CDC, każdego roku na powikłania związane ze zwykłą grypą umiera na świecie ok. 36 tysięcy ludzi, przebieg pandemii nowej grypy uznać można było za łagodny. Życie w Mèxico, stolicy kraju, stosunkowo szybko wróciło do normy. Katastrofy nie było. 11 maja 2009 roku ponownie otwarto szkoły.
Do Europy wirus przywędrował już po kilkudziesięciu godzinach od ogłoszenia stanu pandemii w Meksyku. Zachorowania zanotowano w Hiszpanii, a w kilku krajach, w tym w Danii, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, Szwecji, Włoszech do szpitali trafili pacjenci z podejrzeniem zarażenia. 11 czerwca 2009 Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła najwyższy, szósty stopień zagrożenia oznaczający pandemię. Pod koniec października grypa – i ta zwykła, i świńska zaatakowała na Ukrainie, o czym piszemy osobno. Pierwszy przypadek w Polsce zanotowano 6 maja 2009 roku. Do 24 listopada zmarło 13 osób. Niemal wszyscy chorowali także na inne choroby. Jednak nowa grypa, oznaczająca znaczne zmniejszenie odporności organizmu, z pewnością przyczyniła się do zgonu.
W Polsce do walki z grypą wkroczyła wielka polityka. Opozycja atakowała minister zdrowia Ewę Kopacz za to, że nie zakupiła na czas odpowiedniej szczepionki. Minister nie chciała jej kupić, gdyż, jak tłumaczyła, produkujące ją koncerny medyczne nie chciały wziąć na siebie odpowiedzialności za ewentualne skutki uboczne, jakie może wywołać ich produkt. Z wypowiedzi polityków opozycji wywnioskować można było, że z powodu bezczynności minister zagrożony jest wręcz biologiczny byt narodu. Jeszcze trochę rządów nieudolnej pani minister, a Polacy zbiorowo skończą na cmentarzu. Można było odnieść wrażenie, że niektórzy politycy opozycji postanowili konkurować w straszeniu ludzi z twórcami katastroficznych filmów w rodzaju „2012”. W niektórych szpitalach nie przyjmowano pacjentów z podejrzanymi objawami. Traktowano ich jakby byli zarażeni ebolą. Niewielkiej części polskiej służby zdrowia bliżej było do średniowiecznych znachorów niż do XXI wieku.
Polska nie była jedynym krajem, który z pewnym dystansem podchodził do ogłoszonej przez WHO pandemii. W USA każdy może się zaszczepić, na przykład w sklepach sieci Walgreens za około 20 dolarów. W sklepach kolejek jednak nie ma.
Interes ze szczepieniami i walką z grypą kręcił się doskonale do listopada tego roku, kiedy za sprawę zabrali się dziennikarze z duńskiego dziennika „Information”. Gazeta przypomniała, że wiele krajów – w tym Dania – zawarło umowy z dużymi firmami farmaceutycznymi i w przypadku ogłoszenia pandemii przez WHO niejako automatycznie muszą zakupić szczepionki. Po ogłoszeniu pandemii w czerwcu tego roku, według szacunków banku JP Morgan, na całym świecie zakupiono szczepionek od kilku koncernów farmaceutycznych za 11 miliardów dolarów.
Bomba poszła w górę, gdy duńscy dziennikarze ustalili, że wielu naukowców, pozornie bezstronnych, którzy pracują dla WHO, jest jednocześnie opłacanych przez firmy, które produkują szczepionki. Okazało się, że wielu naukowców rekomendujących rządom konkretne szczepionki jest opłacanych przez te koncerny.
Jednym z nich był dr Frederick Hayden, doradca Światowej Organizacji Zdrowia, m.in. ws. szczepionek przeciwko grypie. Dr Hayden przewodniczy też specjalnej grupie SAGE przy WHO, która w lipcu w komunikacie informowała, że prawdopodobnie będzie konieczne podanie dwóch dawek szczepionki w celu zapewnienia właściwej ochrony przed nową grypą, mimo że wielu naukowców uważa, że jednorazowe szczepienie powinno wystarczyć. Hayden prał pieniądze od koncernów farmaceutycznych jak Roche, RW Johnson, SmithKline Beecham i Glaxo Wellcome. Jak ustalił dziennik „Information”, właśnie te koncerny najwięcej zarobiły na szczepionkach.
Naukowcy niezwiązani z WHO przypominali, że w walce z wirusem wielką rolę odgrywa zachowanie zasad podstawowej higieny. Mycie rąk było mniej więcej tak samo skuteczne jak szczepionki. Jednak w dokumentach WHO o przestrzeganiu zasad higieny wspominano bardzo rzadko. Rekomendowano jedynie kupowanie szczepionek. Im więcej, tym lepiej. Przecież dla nikogo nie może zabraknąć.
Od początku światowej pandemii na świńską grypę zmarło do tej pory około 6 tysięcy ludzi. To znacznie mniej niż rocznie umiera na świecie z powodu powikłań zwykłej grypy. Czyżby więc cała heca ze świńską grypą była zabiegiem markietingowym wielkich koncernów farmaceutycznych? Duńscy dziennikarze, którzy przez wiele tygodni prowadzili swoje dochodzenie w tej sprawie, twierdzą, że mamy do czynienia z największą aferą korupcyjną w dziejach Organizacji Narodów Zjednoczonych.
W tej chwili nie wiadomo jak zakończy się ta historia. Jednak kilka krajów postanowiło wycofać się z zakupu kolejnych partii szczepionek. Dochodzenie przeprowadzone zostanie we Francji, Wielkiej Brytanii i we Włoszech.
Polski rząd wypadł więc bardzo dobrze, gdyż nie uległ ogólnoświatowej histerii. WHO na razie stara się robić dobrą minę do złej gry. Niezależnie od ostatecznego końca, od tej pory wszystkie rekomendacje tej agendy ONZ, traktowane będą znacznie ostrożniej. To problem, gdyż nawet gdyby obecnie pojawiło się prawdziwe zagrożenie, nikt WHO nie uwierzy.