Podsumowanie miesiąca: wrzesień-październik 2009
Niewątpliwie główną oś sporu politycznego w trakcie wakacyjnego sierpnia stanowiła batalia dotycząca kształtu reformy służby zdrowia. Piszemy o tym osobno, więc pominę tutaj to zagadnienie. Jednak w tle prawdziwej wojny politycznej, związanej z propozycją reformy, nieustannie zadawano pytanie dotyczące kosztów przedsięwzięcia. O pieniądze pytano, gdyż niemal każdego dnia dochodziły informacje dotyczące dramatycznie rosnącego deficytu budżetowego Stanów Zjednoczonych. Pustka w amerykańskiej państwowej kasie oraz zadłużanie kraju na skalę większą, niż w czasie II wojny światowej, to na pewno drugie najważniejsze wydarzenie ostatnich dwóch miesięcy. Konsekwencje tego czytelnicy, a także ich dzieci ponosić będą przez długie lata. Każda przeciętna amerykańska rodzina ma do zapłacenia już ponad 30 tysięcy dolarów długu zafundowanego jej przez polityków.
21 sierpnia administracja prezydenta USA Baracka Obamy poinformowała, że zwiększy prognozowany deficyt budżetowy na najbliższą dekadę z ok. 7,1 bln do ok. 9 bln dolarów. Przez tak wysoki deficyt Ameryka może wkrótce stracić zdolność do obsługi własnego długu. Nie wiadomo także czy azjatyckie tygrysy ekonomiczne, przede wszystkim Chiny, będą nadal kupować amerykańskie obligacje. Na razie Chiny postanowiły nieco zmniejszyć ilość nabywanych amerykańskich papierów dłużnych. Deficyt przyczynił się do spadku wartości dolara. Prognoza zaprezentowana przez biuro budżetowe Białego Domu nie uwzględnia kosztów ewentualnej reformy systemu ubezpieczeń medycznych. Jeżeli reforma zostanie uchwalona, do deficytu trzeba będzie dodać kolejny bilion dolarów. Zadłużenie Ameryki (bez kosztów reformy ubezpieczeń medycznych) osiągnie wysokość nieco ponad 80% produktu krajowego brutto. Będzie więc wyższe, niż w czasach II wojny światowej, kiedy ponoszono ogromne koszty zmagań z Japonią i III Rzeszą.
W czasie kampanii wyborczej prezydent Obama obiecał, iż nie podniesie podatków klasie średniej, czyli osobom zarabiającym do 250.000 dolarów rocznie. Czy jednak spłacenie tak wielkiego zadłużenia możliwe będzie bez podniesienia podatków? Trudno znaleźć ekonomistę, który odpowie na to pytanie twierdząco. Pewnie jeszcze nie w tym roku, ale w bliskiej przyszłości Amerykę czeka podniesienie podatków federalnych. Oświadczenie prezydenta informujące o znacznym zwiększeniu deficytu, przybliża tę perspektywę. Podatki federalne wzrosną w sytuacji, gdy rosną świadczenia płacone lokalnym samorządom i poszczególnym stanom. Ameryka wkrótce może stać się krajem, gdzie podatki należą do najwyższych na świecie.
W sytuacji, gdy w kasie pustki, a rząd bez umiaru posługuje się kartą kredytową, trudno sobie wyobrazić perspektywę ratowania programów social security i Medicare, którym w perspektywie kilkunastu lat grozi totalne bankructwo. Zwiększając deficyt rząd albo wspomagał gospodarkę, albo łatał bieżące dziury. O rozwiązaniach systemowych nikt nie mówił. Na razie jakoś to się kręci, a prezydent zapewnia, że Ameryka wychodzi z kryzysu. Na początku października dziura budżetowa rosła, ale mimo to giełda ciągle zwyżkowała, zaś ludzie zastanawiali się – skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle. Bezrobocie systematycznie wzrastało, wiele kompanii prezentowało marne wyniki ekonomiczne. W 17. stanach Ameryki, w tym w Illinois, bezrobocie przekroczyło 10%. Choć ekonomiści i prezydent zapewniają, że najgorsze za nami, obywatele poprawy na razie nie dostrzegają.
25 sierpnia zmarł senator Edward Kennedy. Barack Obama powiedział, iż odszedł największy senator wszechczasów, zaś pełne emocji przemówienie prezydenta podczas uroczystości pogrzebowej w Bostonie przejdzie zapewne do historii retoryki. Zmarły na raka mózgu senator został pochowany na cmentarzu wojskowym w Arlington koło Waszyngtonu, obok swoich braci Johna i Roberta.
Losy rodu Kennedych odcisnęły swoje piętno na amerykańskiej historii, zapisały się w świadomości niemal każdego Amerykanina. W 1963 roku został zamordowany brat Edwarda, prezydent John Kennedy. Następnie zginął w zamachu drugi, starszy brat Edwarda, Robert. Edward Kennedy zasiadał w senacie przez 47 lat, od 1962 roku. Przez wiele dziesięcioleci uchodził za lidera lewego, liberalnego skrzydła Partii Demokratycznej. Obdarzony umiejętnością osiągania zakulisowych porozumień, z charyzmą i wizją potrafił znaleźć kompromis. Choć Edward Kennedy należał do zagorzałych politycznych przeciwników prezydenta Ronalda Reagana, prywatnie lubili się i potrafili znaleźć płaszczyznę współpracy. Obaj wielką wagę przywiązywali do propagowania w świecie praw człowieka. To na prośbę Ronalda Reagana, Edward Kennedy w 1987 roku poleciał do Polski, aby wręczyć wysokie odznaczenia Zbigniewowi Bujakowi i Adamowi Michnikowi. Spotkał się wówczas także z Lechem Wałęsą. Rok wcześniej Reagan wysłał senatora do Rosji, gdzie Kennedy załatwił zwolnienie z łagru Anatolija Szczarańskiego. Edward Kennedy był pierwszym amerykańskim politykiem, który rozmawiał z Gorbaczowem na temat nowego porozumienia dotyczącego redukcji arsenałów nuklearnych. Z drugiej strony konsekwentnie zwalczał projekty Reagana dotyczące wojen gwiezdnych, rozbudowy arsenału jądrowego, był zwolennikiem zniesienia sankcji nałożonych na reżim Jaruzelskiego po wprowadzeniu stanu wojennego.
Obaj politycy starli się, kiedy Kennedy usiłował w Senacie przeforsować ustawę nakładającą sankcje ekonomiczne na Republikę Południowej Afryki. Reagan zgłosił weto. Kennedy gorąco zwalczał także nominację sędziego Roberta Borka do Sądu Najwyższego. Wielu komentatorów twierdziło, że zwalczając Borka Kennedy przekroczył dopuszczalne granice i zachowywał się wręcz nieprzyzwoicie.
Kariery senatora omal nie przerwał wypadek awionetki w 1964 roku, kiedy to Kennedy ledwo uszedł z życiem. Następnie w 1969 roku doszło w miejscowości Chappaquidick do wypadku drogowego, w którym śmierć poniosła sekretarka jego braci i kochanka Edwarda Mary Jo Kopechne. Kennedy uciekł z miejsca wypadku, ale jakoś uszło mu na to sucho. Wcześniej prasa sporo pisała o romansie wspomnianej pary, choć Kennedy był żonaty. Skandal zachwiał polityczną pozycją senatora i przyczynił się do porażki w prezydenckich prawyborach z Jimmy Carterem w 1980 roku. Nie był to pierwszy seksualny skandal w rodzinie. Wcześniej Ameryka pasjonowała się romansem prezydenta Johna Kennedy'ego z aktorką Marylin Monroe. Jeżeli wierzyć prasie brukowej, po zamachu na prezydenta miejsce w sypialni aktorki zajął Robert Kennedy.
W latach dziewięćdziesiątych Kennedy odbudował swoją pozycję polityczną. Z jego inicjatywy uchwalono ponad 20 ważnych ustaw. Przepadł jednak projekt reformy prawa imigracyjnego, który opracował razem z republikaninem Johnem McCainem.
Należał do pierwszych polityków, którzy poparli Baracka Obamę i z pewnością przyczynił się do jego sukcesu. Edward Kennedy był ostatnim wielkim politykiem z tego rodu. Ponieważ następców nie widać, oznacza to koniec wpływów jednej z najpotężniejszych rodzin w historii Ameryki. Choć nie przesadzajmy, koniec rodu Kennedych w przeszłości ogłaszano już kilkakrotnie, a oni zawsze wracali.
W sierpniu trwał dalszy ciąg sagi Michaela Jacksona. W oświadczeniu koronera, z publikacją, którego zwlekano kilka tygodni, wskazano, że głównymi lekami, które 25 czerwca br. spowodowały śmierć Jacksona, były: Propofol – silny środek znieczulający – oraz środek uspokajający Lorazepam. W organizmie Jacksona wykryto też inne substancje – Midazolam (działanie podobne do Propofolu), Diazepam (środek uspokajający) oraz Lidokainę (lek przeciwbólowy) i efedrynę (środek pobudzający).
Ekspertyza zwiększa prawdopodobieństwo wytoczenia procesu o zabójstwo osobistemu lekarzowi Jacksona, doktorowi Conradowi Murrayowi, przeciwko, któremu toczy się już śledztwo prowadzone przez policję w Los Angeles.
Murray przyznał, że podawał Jacksonowi Propofol w ciągu 6. tygodni poprzedzających jego śmierć, usiłując w ten sposób zwalczyć bezsenność, na którą cierpiał gwiazdor. Dodawanie leków uspokajających miało osłabić działanie Propofolu. Wiele pustych opakowań tego leku, zazwyczaj stosowanego jedynie w warunkach szpitalnych, znaleziono w domu Jacksona. Eksperci twierdzą, że podawanie Propofolu w domu, bez odpowiednich zabezpieczeń może stanowić podstawę do wytoczenia procesu o morderstwo. Murray, rzecz jasna, nie przyznaje się do winy.
W ostatnich dniach sierpnia media zajmowały się także historią porwanej wiele lat temu Jaycee Lee Dugard. To historia znieczulicy sąsiadów, nieudolności policji i ludzkiej podłości.
Niemal dwie dekady Jaycee przeżyła w kalifornijskiej miejscowości Antioch, ok. 250 kilometrów od rodzinnego domu. Mieszkała w kilku namiotach i niewielkich szopach. Jedna z nich obita została materiałami dźwiękoszczelnymi, a drzwi do niej można było otworzyć jedynie od zewnątrz. Porywacz zbudował też na podwórzu prymitywny wychodek i prysznic. Szopy ukryte zostały przed wzrokiem sąsiadów niemal dwumetrowym płotem, wysokimi drzewami i płachtami wodoodpornego materiału. Tam Allissa – tak zboczeniec wołał na dziewczynkę – przez kilkanaście lat była gwałcona. Tam też urodziła dwoje dzieci: pierwsze, gdy miała 14 lat. Jej córeczki – dziś w wieku 11 i 15 lat – nigdy nie miały kontaktu ze światem zewnętrznym. Nigdy nie były u lekarza, nie chodziły do szkoły. Sąsiedzi widzieli co prawda bawiące się dzieci, ale postanowili nie wtykać nosa w nie swoje sprawy.
Ich tragedia trwałaby pewnie nadal, gdyby nie fakt, że pięćdziesięcioośmioletni porywacz poczuł się prorokiem, mającym bezpośredni kontakt z Bogiem. Przeświadczony o swojej misji na Ziemi zaczął rozdawać ulotki na uniwersytecie w Berkeley w towarzystwie dwójki dzieci. Wzbudziło to niepokój policji, bo Phillip Garrido miał od 1971 r. zakaz przebywania w towarzystwie dzieci – został wtedy skazany za porwanie i zgwałcenie dwudziestopięcioletniej kobiety. Otrzymał karę 50 lat więzienia, ale został warunkowo zwolniony.
Gdy policja wezwała go na przesłuchanie, zabrał dzieci i Allissę. Tam przyznał, że Allissa to tak naprawdę Jaycee Lee Dugard. Garrido i jego pięćdziesięcioczteroletnia żona Nancy – która pomogła w porwaniu – trafili za kratki. W wywiadzie, którego z aresztu Garrido udzielił stacji KCRA-TV, mówił, że gdy opowie całą historię, okaże się ona „przejmująca” i „podnosząca na duchu”. Przekonywał dziennikarza, że obecnie jest zupełnie innym człowiekiem – prowadzonym przez Boga.
Policja przyznała zaś, że gehenna Jaycee mogła się skończyć o wiele wcześniej. W 2006 r. pracownik biura szeryfa odwiedził przestępcę, gdy sąsiedzi skarżyli się, że na jego podwórku mieszkają ludzie. Policjant nie przeszukał jednak posesji i jedynie udzielił Garrido ostrzeżenia. - To był wielki błąd. Jest nam bardzo przykro - przepraszał szeryf Warren E. Rupf. Śledczy podejrzewają, że Garrido mógł dopuścić się jeszcze gorszych zbrodni. Przeszukiwali jego dom w celu zabezpieczenia dowodów w sprawie serii brutalnych zabójstw prostytutek w latach 90. Ciała kilku ofiar zostały odnalezione w pobliżu kompleksu przemysłowego, w którym pracował wówczas Garrido.
To historia rozwojowa i zapewne wiele się jeszcze w tej sprawie wydarzy. Dom porywacza odwiedzali interesanci korzystający z usług prowadzonej przez niego drukarni. Fakt, że przez dwie dekady nikt z otoczenia, z sąsiadów nie zauważył nic nadzwyczajnego w zachowaniu zboczeńca, wydaje się wręcz nieprawdopodobny. Przepraszający szeryf i sąsiedzi mają o czym myśleć.
Początek października przyniósł pierwszy poważny kryzys międzynarodowy za czasów prezydentury Baracka Obamy. Zanim to jednak nastąpiło, Waszyngton wycofał się z projektu budowy tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach. Przedstawiona ma zostać nowa propozycja stworzenia mobilnej tarczy, zdolnej przechwytywać pociski średniego zasięgu, którymi Iran dysponuje już teraz. Pociski te mogą dotrzeć do południowej Europy i Izraela.
Kiedy w Polsce opłakiwano tarczę, a w Waszyngtonie cieszono się z rosyjskiej reakcji, wywiad USA zdobył informacje, dotyczące budowy przez Iran tajnego ośrodka nuklearnego w miasteczku Kum, położonym 140 kilometrów od Teheranu. W korytarzach wykutych w skałach, ukryto wirówki, w których może być prowadzony proces wzbogacania uranu. Okazało się, że Iran może być znacznie bliższy wyprodukowania broni jądrowej, niż do tej pory sądzono. Ponadto, nie informując o budowie tego zakładu, Iran udowodnił, że przez ostatnich sześć lat negocjacje z Zachodem prowadził w złej wierze. Oszukiwał swoich rozmówców.
Konserwatyści domagali się ogłoszenia natychmiastowej blokady morskiej Iranu i wprowadzenia ostrych sankcji ekonomicznych. Prezydent Obama nie wykluczył opcji militarnej, ale na razie postawił na dyplomację. 2 października spotkali się w Genewie negocjatorzy z USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i Kanady oraz Iranu. Iran otrzymał ultimatum. W ciągu dwóch tygodni ma zgodzić się na nieograniczone inspekcje w ośrodku w Kum, prowadzone przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej albo... w pierwszym etapie wprowadzone zostaną sankcje ekonomiczne. Mówi się nawet o blokadzie morskiej. Sposób w jaki administracja Obamy poradzi sobie z tym kryzysem, może mieć ogromne znaczenie dla całej prezydentury.
W Waszyngtonie dyskutowano także na temat Afganistanu. Dowodzący wojskami amerykańskimi w tym kraju generał Stanley McChrystal domaga się wysłania dodatkowych 40. tysięcy żołnierzy. Prezydent skłaniał się do wysłania dodatkowych oddziałów, ale przeciwnych jest wielu polityków Partii Demokratycznej, z wiceprezydentem Joe Bidenem na czele. Niektórzy domagali się bombardowania obozów talibów w Pakistanie, ale na razie trwają prace nad wypracowaniem nowej taktyki w tej wojnie. Widać, że w Białym Domu miesiąc miodowy dawno się skończył, zaś z rozwiązywaniem problemów prezydent radzi sobie co najwyżej przeciętnie.