Letnie rozluźnienie
Lipiec to dla większości z nas miesiąc najbardziej sprzyjający relaksowi psychicznemu i fizycznemu. I to nie tylko dla tych, którzy mając w tym czasie urlopy, wylegują się w ciepełku słońca, korzystają z różnorodnych atrakcji wodnych i nadwodnych, wałęsają się turystycznie po miejscach, które od dawna chcieli poznać, czy nawet dla tych, którzy pielęgnują tylko własne ogródki. To również okres zwiększonego lenistwa tych, co muszą harować w zakładach pracy i mogą nieco odsapnąć tylko w dniach weekendowych.
To wszystko i na mnie wymusiło potrzebę znalezienia dla lipcowego felietonu innego tematu, niż ciężkostrawne problemy społeczno-ekonomiczno-polityczne. A to już w pełni łączy się z oderwaniem od obciążeń umysłowych i poświęceniem się sprawom raczej bliższym ciału. Może ktoś poczuje się zawiedziony, że jednak nie będę tu rozpisywał się o wzmożonym w lecie seksie, a tylko... o sposobie ubierania się, dającym fizyczną przyjemność naszej powłoce cielesnej i naszej mentalności. Konkretnie chodzi mi o T-shirt, czyli mówiąc z polska – podkoszulek. Bo gdzie spojrzysz w lipcu – jest wszechobecny, w każdym miejscu i o każdej porze. Można zaryzykować twierdzenie, że osiemdziesiąt pięć procent ludzkiej populacji – od niemowląt po dziadków obojga płci – odziane jest teraz relaksowo w tę górną część garderoby, której krój jest niemal identyczny dla wszystkich, a różnica polega głównie na kolorach, nadrukach rysunków i treści napisów.
Skąd się wziął ten rodzaj przyodziewku? Wbrew pozorom nie wymyślili go rzutcy w biznesach Amerykanie, nie żadni zachodnio-europejscy słynni projektanci mody ani nawet przyznający się do wszelkich wynalazków ludzie radzieccy. Od niepamiętnych czasów do lat 50. XX wieku podkoszulek był wstydliwie skrywanym pod koszulą lub bluzką dodatkiem garderoby, przeznaczonym wyłącznie do lepszego ogrzewania ciała lub wchłaniania nadmiaru potu. Prawda jest taka, że to francuscy letnicy w snobistycznej miejscowości letniskowej Saint-Tropez pierwsi odważyli się paradować po plaży w tym stroju, a nawet nurzać się z nim w wodzie. Dodajmy, że zmoczony podkoszulek ściśle wtedy przylega do ciała i staje się bardziej przezroczysty, co w przypadku pań o zgrabnej figurze przydawało im zaskakującego seksu, bardziej podniecającego niż pełna nagość. Ten styl ubierania się – a raczej rozbierania – w pełni „chwycił”, natychmiast stał się istnym szaleństwem Saint-Tropez i błyskawicznie, lawinowo przetoczył się przez miejscowości letniskowe nie tylko Francji, ale bardzo szybko dotarł do niemal wszystkich zakątków świata, jako nowa moda dostosowana do każdego miejsca, każdej okoliczności i... każdego ciała.
Amerykanie tę modę przyjęli szczególnie entuzjastycznie. Dlaczego? Podkoszulek, nazwany tu T-shirtem, wyzwolił ciało ze sztywności odzieży i stał się synonimem tak zwanego luzu, trafiając idealnie w ducha dążeń i zachowań w tym okresie, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Co równie ważne – stał się środkiem społecznego komunikowania, określając napisem lub rysunkiem status, mentalność, wiarę, czy nawet poglądy polityczne jego nosiciela, z jawnym oświadczeniem w czym jest za, a w czym przeciw i z jakiego kraju pochodzi. Każdy, kto chciał o sobie coś powiedzieć, znalazł idealne miejsce do ogłoszenia tego na własnych piersiach czy plecach, a nawet jeszcze niżej. W napisach na noszonych podkoszulkach ujawniały się często nawet i marzenia: przykładem mogą być nazwy wielkich miast, sugerujące, że się w nich było, a w rzeczywistości tylko chciałoby się być, czy znanych uczelni, w których studiowanie pozostawało wyłącznie w myślach rozpalonych ambicjami młodzieńczych głów.
Tę okazję natychmiast podchwyciły tysiące firm, ubierając swoich pracowników w podkoszulki reklamujące ich biznesy, nie mówiąc już o klubach ze wszystkich dziedzin sportu, o stowarzyszeniach czy różnych organizacjach. Okazjami do robienia wielkich interesów na T-shirtach stały się różne wydarzenia, nie tylko regionalne, ale i wielkie, światowe imprezy sportowe czy kulturalne, wybory prezydenckie, a nawet wizyty papieża. Dla potrzeb tej szaleńczej, a jednocześnie przecież zdrowej mody, powstał specjalny, ogromny przemysł. Gwałtownie wzrosło zapotrzebowanie na bawełnę, a produkcja zakładów korzystających z tego surowca zwiększyła się wielokrotnie. Laboratoria chemiczne opracowały nowe rodzaje farb odpornych na płowienie i spieranie. Na podbój rynku ruszyły dziesiątki tysięcy chałupników, ręcznie malując i wyszywając wymyślne T-shirty. Nawet uznani artyści-plastycy doszli do wniosku, że ten prosty produkt może dać im większe zyski, niż tworzenie rzekomo wiekopomnych dzieł sztuki – zwłaszcza, że i ambitny artysta musi przecież docześnie za coś żyć. Również słynni projektanci mody szybko zorientowali się, że podkoszulek to przebogate źródło zysków, o wielokrotnym przebiciu finansowym w stosunku do kosztów produkcji. Bo co oznacza na piersi nosiciela podkoszulki napis: Calvin Klein, Ralph Lauren, Armani czy Chanel? To, że jest on człowiekiem sukcesu i stać go na zapłacenie za kawałek bawełny kilkudziesięciu dolarów. A przecież jest jeszcze ogromna ilość snobów, którzy zapłacą i kilkaset dolców za wdzianie na siebie czegoś, co narzuca moda lansowana przez uznanych projektantów! Dziś nawet wielcy eleganci – a zwłaszcza wszelkiej maści artyści – na najbardziej ekskluzywne gale wkładają T-shirty pod kolorowe marynarki, a nierzadko i pod smokingi. Nie mówiąc już o tym, że są i maniacy, którzy ozdobne podkoszulki zakładają odwrotnie niż kiedyś... na koszule z kołnierzykami i długimi rękawami, a nawet na wiosenno-jesienne swetry.
Modne na całym świecie stało się też organizowanie konkursów na najbardziej wymyślne hasła i rysunki na tego rodzaju wdziankach, a także na ich przydatność w tym, od czego zaczęła się ta niezwykle trwała moda – ukazywaniu piękna kobiecych kształtów. Te konkursy, cieszące się licznym udziałem pań i wyjątkowym zainteresowaniem mężczyzn, nawiązują do tradycji powstałej na plażach Saint-Tropez, kiedy panie zaczęły wychodzić z kąpieli w mokrych podkoszulkach.
Rzez zaskakująca, że z biegiem lat moda na T-shirty nie zmniejsza się, a więc i nie ustaje ich produkcja w różnych wariantach, a nawet wariactwach, ciągle znajdując swoich odbiorców. A wspiera to nie tylko codzienna przydatność T-shirtów, ale i hobby na ich kolekcjonowanie.
W mojej osobistej kolekcji mam między innymi podkoszulki z napisami: „Mój telefon: 712 3526”, „Mimo wszystko – kocham teściową!”, „Wybierz mnie na przyjaciela!”, „Uwaga! Osobnik nietypowy!”, „Do wzięcia na zięcia!”, „Żywiec jest lepszy od seksu!”.
Z napisów na T-shirtach noszonych przez panie, a świadczących o ich fantazjach, zapamiętałem: „Wsiadam tylko do Corvetty!”, „Podkoszulka do zdjęcia!”, „Patrz niżej!”, „Jestem na TAK”, „Mam więcej zalet, niż wad”, „Nie dotykać bez poważnych zamiarów”, „Follow me”, „Nie gap się! Rób coś!”, „Tak potrzebuję mężczyzny, jak ryba roweru!”.
Warto na koniec zauważyć szerzej pojęty fenomen współczesnej mody – wszystko, co dotychczas nosiło się pod spodem, wychodzi teraz na wierzch: kalesony, halki, gorsety, gatki... Kiedyś określane jako „negliż”, stosowne były do pokazania w sypialniach. Dziś nastąpiła pełna fuzja tych wszystkich „niewymownych” z codziennym przyodziewkiem, noszonym publicznie nie tylko przez ekscentryków, ale i przez przeciętniaków, jako coś, co wyprodukowane z miękkiego, bawełnianego trykotu, daje luz i wygodę.