Sypialnia dla kochanków i (prawie) idealna samotność
Zadzwonić do Araceli
Araceli ma apartament z widokiem na Morze Śródziemne w jednym z najpiękniejszych miejsc, gdzie styka się woda z ziemią. I dwie sypialnie; jedna z wielkim łóżkiem i pastelowymi obrazami, w której przyjmuje nocnych kochanków i druga, kolorowa, z rozkładaną sofą i lampą przy łóżku do czytania i dumania. Ta jest na jej wyłączny użytek.
Araceli nie pozwala kochankom zostawać do rana. Nigdy nie jada z nimi śniadania. Najpóźniej o świcie dziękuje za wizytę i zasypia w swoim łóżku, a wtedy w nogach spokojnie układa się jej pies.
„Mam wszystko, czego potrzebuję. Wszystko zorganizowane według mojego planu. Kiedy mężczyzna wychodzi, zamykam drzwi gościnnej sypialni i natychmiast o nim zapominam. Można się tego nauczyć, jak wszystkich innych życiowych czynności”.
Plan Araceli jest niemal doskonały. Ona spokojnie czeka, na tego, który rano zje z nią śniadanie.
Kupić nową obrożę
Nie lubię określenia „szara rzeczywistość”. Codzienność usiana jest perełkami, mrugnięciami oka, które robi do nas życie. Wszyscy napotkani ludzie coś w nie wnoszą.
Uwielbiam spacery z moim psem i nie przeszkadza mi nawet, że za nim oglądają się częściej, niż za mną. Dzisiaj na przykład, wędrujemy sobie przy plaży, a tu zbliża się grupka młodych Anglików. Jeden z nich szemrze pod nosem „boxer, boxer…”, z tym zabawnym, charakterystycznym „r” na końcu. Potem zwraca się do mnie, pokazując na psa: „The boxer?” „Yes”. - odpowiadam nienaganną angielszczyzną i myślę sobie w duchu: „Dyć nie jamnik i niepotrzebnie pokazujesz na psa, bo ja chyba nie wyglądam na boksera”.
Posyłamy sobie miłe uśmiechy i każdy odchodzi w swoją stronę.
21.00, telefon od J.
A może właśnie teraz jestem w stanie idealnym. On tam, ja tutaj i tak sobie tęsknimy. W dzień żyjemy swoim osobnym życiem, a wieczorem prowadzimy niekończące się rozmowy telefoniczne. On przekonuje, że dłużej beze mnie nie wytrzyma, a ja czasami delikatnie szepczę: „Nie martw się kochanie. Ja też tęsknię”.
Przez cały dzień kocham swoją swobodę, samotność, niezależność, ale kiedy wieczorem o 21.00 nie dzwoni telefon, stukam w słuchawkę.
Może nie trzeba tak się do siebie śpieszyć...
Sobota, 21.00, babskie spotkanie w Sodzie
Temat letnich wyprzedaży królował na ostatnim spotkaniu, ale w tak zwanym międzyczasie pogadałyśmy o facetach:
- Agata poznała wyjątkowego mężczyznę, który nie mówi ciągle o pracy, nie ma komórki przyklejonej do ucha, nie ogląda telewizji, uwielbia piesze, romantyczne wycieczki, a zamiast na mecze, zabiera Agatę nad morze, oglądać zachód słońca, a potem gotuje u niej pyszną kolację. „Więc jaki problem? Dlaczego jesteś taka zmartwiona, to świetny facet!” - przekrzykiwałyśmy się.
„Tak, ale on nie ma pracy, mieszkania, samochodu, telefonu i tak naprawdę nie ma centa przy duszy...” No cóż, nikt nie jest idealny.
- Lena, która od rozejścia się z Argentyńczykiem, wciąż rozgląda się za kolejnym księciem i ciągle trafia na jednonocną przygodę, też kogoś poznała. Ten z kolei ma świetną pracę i prezencję, latem jeździ kabrioletem, ma dom na wzgórzu Roca Grosa, do tego jest sympatyczny i naturalny.
Najdziwniejsze jednak jest to, że jest kawalerem! Coś musi się za tym kryć! Doradziłyśmy jej, żeby uważała.
Trudno trafić na odpowiedniego partnera, zważywszy, że mężczyźni szukają kogoś, kto by ich podziwiał i śmiał się z ich żartów, a kobiety kogoś, kto by zrozumiał ich duszę.
Obie rzeczy – na dłuższą metę – prawie niemożliwe.
Magnolia dla Alicji
Mechanizm obronny organizmu Alicji zareagował sam. Podświadomie. Poza jej kontrolą. Alicja oszalała kiedyś dla młodego królewicza. Wszystkim, co miał, był wybitny talent do uprawiania miłości i sprawiania, iż kobieta czuła się przy nim KOBIETĄ. No i jeszcze te kochane, błękitne oczy, no i jeszcze to poczucie bezpieczeństwa w ciepłych, twardych ramionach... Alicja czuła, że razem z królewiczem stali się jednym ciałem i duszą.
Potem błękitne oczy zapatrzyły się na kogoś innego... No i jak to w źle napisanych bajkach bywa, Alicja z królewiczem nie żyli długo i szczęśliwie, ale krótko i burzliwie...
Po pewnym czasie królewicz wyjechał i wtedy nagle jego miłość do Alicji zaczęła powracać i wzrastała wprost proporcjonalnie do ilości osobno spędzanego czasu.
Alicja uprawiała swój ogródek i coraz bardziej stawała się OSOBNYM CZŁOWIEKIEM, a królewicz słał listy, maile, telefony i zapewnienia o ogromnej, jedynej i prawdziwej miłości, aż po grób.
Alicja zgodziła się, aby przyjechał z wizytą, bo będąc osobą refleksyjnie nastawioną do świata, ciągle zastanawiała się czy miłość może się skończyć, a potem przyjść na nowo. Ze strony królewicza, ma się rozumieć. Przez cały miesiąc pielęgnowała swoje ciało, biczując je na przemian gorącą i zimną wodą, wklepując w nie ogromne ilości kremów i balsamów oraz robiąc ćwiczenia mięśni Koegla.
Przyjechał królewicz i stało się coś zaskakującego. Jej ciało go zapomniało...
Po pięciu dniach pożegnała królewicza bez żalu...
Aparat!!!
Znowu zapomniałam aparatu fotograficznego. Scenka:
Przede mną para Rosjan; młoda dziewczyna z nogami do nieba i nie taki znowu stary facet ubrany z nonszalancją charakterystyczną dla majętnych mężczyzn z tego kraju. Nawet, gdybym nie słyszała języka, w którym mówią, wiedziałbym, że to Rosjanie. Lubią być ostentacyjni.
Dziewczyna, wyższa od swojego towarzysza prawie o głowę, odziała stopy w bajecznie wysokie szpilki, niezbyt odpowiednie, zważywszy na środek dnia i panujący upał. Dżinsowa spódniczka jest tak kusa, że krępuje jej ruchy i powoduje zabawne drobienie kroków. Włosy na głowie, noszonej, jakby właścicielka chciała widzieć czubki okolicznych drzew, są głęboko uczernione.
Rosjanin coś opowiada, mocno gestykulując i co chwilę poufale obejmuje dziewczynę, jakby chciał pokazać: „To moje”.
Jest to z pewnością dla obu stron bardzo korzystny związek.
Nie chcę przez to powiedzieć, że mam coś przeciwko starszym i niskim mężczyznom, niektórzy z nich okazali się naprawdę wielkimi. Wspaniała badaczka orangutanów na Borneo, Birute Galdikas, wzięła sobie za męża (drugiego) niziutkiego, charyzmatycznego wodza, mieszkańca wyspy, który nie sięgał jej nawet do nosa. Birute zakochała się w tym mężczyźnie, który żył w zgodzie z naturą i przykazaniem miłości i wydał jej się najprawdziwszym człowiekiem mieszkającym na planecie Ziemia.
Ale to już zupełnie inna bajka...
Umówić się na paellę z Mercedes
Mercedes, ta od której mąż odszedł do dziewiętnastolatki, niedawno dokonała wyboru. Miała dwa wyjścia: grzebać się w przeszłości, zadawać sobie niekończące się pytania, wyszukiwać własne niedostatki, przerzucać ciężar winy za rozpad raz na siebie, raz na byłego partnera albo... być szczęśliwą. Wbrew pozorom, wybór nie był taki prosty. Żeby poczuć się szczęśliwą, trzeba się mocno napracować. Żeby poczuć wolność i przestrzeń, trzeba wymieść z głowy cały zbędny śmietnik przeszłości dotyczący związku.
Wspominanie świństw, jakich dopuścił się były (jeżeli fakt czyjegoś zakochania możemy nazwać świństwem) wzbudza w nas złość, bezsilność (bo mogłyśmy inaczej zareagować), aż niezauważalnie opanuje nas pajęczynka złych życzeń. Ta straszna i niszcząca przypadłość dotyka także mężczyzn.
Wspominanie dobrych chwil rozczula i budzi żal, a to droga do niebezpiecznej odmiany smutku (bo smutki są różne).
Zdecydowanie lepiej być szczęśliwą.
Kupić melona
Dojrzałego. Hiszpanie pukają w skorupkę i wiedzą, który jest odpowiedni, nie za bardzo dojrzały, ale nie za młody. Ja też pukam, ale mi nie odpowiada. Staram się brać go na kolor.
Niewiele znam kombinacji smaków tak doskonałych, jak melon z hiszpańską szynką. Wystarczy położyć na płaskim półmisku słoneczne kawałki melona i plastry cieniutkie, prawie przezroczyste słonej szynki, a do dużych, wysokich i pękatych kieliszków, które tak dobrze układają się w dłoni, wlać czerwone wino. Potem usiąść po przeciwnych stronach stołu i jeść, patrząc sobie w oczy. A potem nagle znaleźć się po tej samej stronie i spleść się w uścisku...
Wypucować muszle
Kamienie pod płytką, morską wodą mienią się w słońcu kolorami spokoju. Wyjęte z wody gasną, szarzeją i matowieją. Człowiek posiada jakąś niezaspokojoną potrzebę wydzierania pięknych rzeczy środowisku. Najchętniej wszystko zabrałby ze sobą do domu...
12.00, Juan
Kilka lat temu, po wielu zawirowaniach losowych Juan pracował na Balearach w charakterze uroczego trenera tenisa. Miał w życiu wiele kobiet, ale przyszedł moment, kiedy chciał mieć przy sobie tę jedyną. Był już dobrze po czterdziestce i zaczął robić rachunek sumienia, który nie wypadał na jego korzyść.
Postanowił wyrzucić wszystkie adresy, maile, numery telefonów, tak aby nie kusiły go już kochanki z przeszłości i nie przypominały mu o rozpustnym życiu.
Pomyślał sobie jednak, że dobrze będzie je wszystkie „przed śmiercią” obdzwonić. Były, żyły, poukładały sobie życie i prawie wszystkie miały partnerów. Niektóre rzucały słuchawką na dźwięk jego głosu. Może kiedyś je zranił.
Karolina bardzo się ucieszyła, kiedy zadzwonił po trzech latach. Mówiła świetnie po hiszpańsku, skończyła iberystykę. Młoda Polka okazała się lekiem na spragnione czułości serce latynoskiego uwodziciela. Rozmawiali tygodniami, które zaczęły przeciągać się w miesiące. Po jakimś czasie zasugerowała, żeby podłączyli kamery do komputerów.
Wtedy, trochę ze smutkiem stwierdził, że za plecami Karoliny biega jakiś mały człowiek. „Nie mówiłaś, że masz dziecko”. - powiedział z lekkim wyrzutem. „To twoja córka”. - usłyszał odpowiedź, która zmieniła jego życie.
Nie warto wyrzucać starych notesów z numerami telefonów...
Kupić „Entre la soledad y Amor” (Między samotnością i miłością)
Będąc sama przez jakiś czas, można lepiej poznać siebie i przekonać się, że w razie porażki czy rozstania nie trzeba lękać się samotności.
Kiedy jesteś sama, zaczynasz doceniać smak każdej chwili. Zauważasz kolor dojrzałych truskawek, smak chleba, doceniasz smak pocałunku i przelotnego dotyku, chwil zamyślonych, przegadanych i zachwyca cię widok przelatującego ptaka.
Kiedy przed laty wyjeżdżałam z Polski, dostałam na drogę od mojej przyjaciółki Rity maleńką książeczkę zatytułowaną „Nie uciekaj przed sobą”. Nie rozumiałam jej wtedy. Wydawała mi się smutna i niepotrzebna.
Teraz lubię czasem do niej zaglądać i powtarzam sobie słowa Ellen Burstyn: „Jak miłą niespodzianką jest odkrycie, że będąc samemu, można nie czuć się samotnym”.