Podziel się   

Podróże i turystyka Pokaż wszystkie »

Wydanie 2011-07 · Opublikowany: 2011-07-04 22:14:43 · Czytany 9017 razy · 2 komentarzy
Nowszy Starszy

Od Jakucka do Kalkuty

Wyprawa Long Walk Plus Expedition – to jedna z najciekawszych historii ostatnich czasów. Rozpoczęła się w maju 2010 r. w Jakucku na Syberii, a zakończyła w listopadzie 2010 r. w Kalkucie w Indiach. Trasa wiodła przez tereny opisane w książce Długi marsz. Na jej podstawie Peter Weir nakręcił film Niepokonani.

Z Tomaszem Grzywaczewskim, pomysłodawcą tej ekspedycji, rozmawia Wioleta Wanat.

WW: Skąd wziął się pomysł na taką wyprawę?

Tomasz Grzywaczewski: To ja byłem pomysłodawcą tej ekspedycji. Mój tata podarował mi kiedyś książkę „Długi Marsz” Sławomira Rawicza. Przeczytałem ją w jedną noc. Byłem zafascynowany tą historią. Zacząłem szukać informacji na temat autora i tej powieści.

WW: Jak wyglądały te poszukiwania?

Tomasz Grzywaczewski: Zacząłem od internetu. Zorientowałem się, że najwięcej informacji dotyczy filmu „The Way Back” („Niepokonani”) w reżyserii Petera Weira, którego scenariusz jest oparty właśnie na „Długim marszu”. Pozostałe szczegóły znajdowały się wyłącznie na stronach anglojęzycznych. Na polskich stronach znalazłem tylko wiadomości szczątkowe. Udało mi się także odnaleźć informację, że prawdopodobnym bohaterem tej opowieści jest nie autor książki, Sławomir Rawicz, ale inny Polak – Witold Gliński. Po tym wszystkim doszedłem do wniosku, że jest to niesamowita historia. Bardziej znana na zachodzie, niż w Polsce. Postanowiłem coś z tym zrobić. Stwierdziłem, że nie możemy pozwolić na to, żeby taki człowiek odszedł w zapomnienie, jak wielu innych wspaniałych bohaterów.

WW: Jak Pan chciał to zrobić?

Tomasz Grzywaczewski: Można to było zrobić w sposób standardowy, np. napisać jakąś ważną publikację albo zacząć bardzo poważne odczyty. Tylko że to tak naprawdę nikogo by nie zainteresowało poza wąskim gronem specjalistów. Stwierdziłem, że trzeba znaleźć taki sposób, który zainteresuje duże grono ludzi. Tak narodził się pomysł ekspedycji. Wcześniej zajmowałem się podróżami i reportażem, pomyślałem więc, że to będzie właśnie ten sposób do realizacji mego celu – wyprawa odtwarzająca drogę ucieczki z łagrów.

WW: Jak to się stało, że wyruszył z Panem Bartosz Malinowski?

Tomasz Grzywaczewski: Sam pomysł to trochę mało. Trzeba mieć też zaufanych ludzi, z którymi można go zrealizować. Z Bartkiem znałem się już trochę wcześniej, ponieważ byłem kiedyś rzecznikiem prasowym jednego z festiwali podróżniczych, a Bartek był koordynatorem innego. Kiedy wpadłem na ten pomysł, od razu pomyślałem o nim. Spotkaliśmy się kiedyś w kawiarni i opowiedziałem o moich planach Bartkowi. Zapytałem go, czy nie zna nikogo, kto by chciał wziąć udział w takiej ekspedycji. Na co on odpowiedział: „Tak, znam – siebie” i wszystko było jasne (śmiech). Podjęcie tej decyzji zajęło mu około 3 sekund.

WW: Taka wyprawa wymaga dużych nakładów finansowych. Jak znaleźliście sponsorów?

Tomasz Grzywaczewski: Nie było to łatwe. Pamiętam, że rozesłałem około 1000 maili do różnorakich instytucji i firm. Zaczynając od firm produkujących sprzęt turystyczny, poprzez  firmy rowerowe, ubezpieczycieli, banki, aż po operatorów telefonii komórkowych.  Odpowiedział tylko Plus.

WW: Dlaczego Plus zainteresował się Waszą ekspedycją?

Tomasz Grzywaczewski: Już po pierwszym spotkaniu wiedzieliśmy, że będziemy ze sobą współpracować. To, co najbardziej zainteresowało ich w naszym przedsięwzięciu, to nie jego aspekt podróżniczy, tylko aspekt historyczny.

REDAKCJA: Dlaczego?

Tomasz Grzywaczewski: Dlatego, że Plus jest w tej chwili jedynym polskim operatorem. Oni chcieli pokazać, że wspierają projekty młodych Polaków, które są nastawione na ukazywanie historii w nowoczesny sposób i na promowanie nowoczesnego patriotyzmu. I to ich właśnie przekonało.

WW: A jak to się stało, że dołączył do Was Filip Drożdż?

Tomasz Grzywaczewski: Już od samego początku chcieliśmy zrealizować film dokumentalny. Gdy pojawił się sponsor, to również pojawiły się pieniądze na realizację filmu.  Wtedy zaczęliśmy szukać kogoś, który spełniałby dwa kryteria.

WW: Jakie to kryteria?

Tomasz Grzywaczewski: Po pierwsze – jest bardzo dobrym operatorem, a po drugie – byłby na tyle szalony, żeby rzucić wszystko i ruszyć z nami w półroczną  podróż przez Azję.

WW: Jak odbywały się poszukiwania?

Tomasz Grzywaczewski: Szukaliśmy przez naszych znajomych oraz szkoły filmowe. W końcu trafiliśmy na Filipa. Jedno spotkanie wystarczyło, aby wiedzieć, że będziemy razem współpracować.

WW: Jak długo trwały przygotowania do wyprawy?

Tomasz Grzywaczewski: Bardzo krótko. Tylko cztery miesiące.

WW: Na czym one polegały?

Tomasz Grzywaczewski: Taką wyprawę przygotowuje się bardzo długo. Cały szereg różnorakich  elementów składa się na zorganizowanie takiej ekspedycji. Tak naprawdę cała podróż jest najbardziej spektakularną częścią, którą wszyscy widzą. Ale za tym stoi zwykła ciężka praca: kwestie marketingowe, promocyjne, zezwolenia, zgromadzenie sprzętu, opracowanie trasy.

WW: Podzieliliście trasę na cztery odcinki – dlaczego? Skąd właśnie taka metoda? Skąd pomysł na to?

Tomasz Grzywaczewski: Uciekinierzy oczywiście cały dystans przeszli pieszo. My nigdy byśmy się takiego wyzwania nie podjęli, aby przemierzyć około 8000 km przez Azję na własnych nogach. Jednocześnie nie chcieliśmy korzystać z ułatwień współczesnej cywilizacji. Chcieliśmy w jakiś sposób poczuć to,  co czuli wtedy uciekinierzy. Dlatego podzieliliśmy trasę na cztery etapy. Pierwszy to spływ rzeką Leną, ponieważ latem po Syberii nie da się maszerować, gdyż jest ona pokryta trzęsawiskami. Jedynym środkiem komunikacji są wówczas rzeki. Nie mogliśmy korzystać z własnych środków transportu, dlatego zdecydowaliśmy się na spływ łapanymi „na stopa” jednostkami rzecznymi. Chcieliśmy przejść jakiś etap pieszo, więc zdecydowaliśmy, że najlepszy będzie wschodni brzeg jeziora Bajkał. Wybraliśmy właśnie ten fragment, ponieważ tam jest syberyjska tajga oraz dziewicze tereny trudne do przebycia. To właśnie tam najbardziej mogliśmy poczuć, jak wyglądała ucieczka przez Syberię.

WW. Co dalej?

Tomasz Grzywaczewski: Dalej był etap konny. Początkowo miał być on dłuższy. Ale później okazało się, że mieliśmy problemy ze zdobyciem nowych koni i musieliśmy zakończyć go wcześniej. A kolejną częścią wyprawy był etap rowerowy.

WW. Jak wyglądała Wasza podróż?

Tomasz Grzywaczewski:  Było ciężko. Każdy z odcinków był inny.

WW. Który z odcinków był najbardziej niebezpieczny?

Tomasz Grzywaczewski: Na pewno najbardziej niebezpieczna była przeprawa przez bezludne góry Barguzińskie u wybrzeży Jeziora Bajkał. Do najbliższej wioski było około 300 kilometrów. Nie było żadnych ścieżek. Mieliśmy ograniczone zapasy żywności. Musieliśmy pokonywać rwące górskie rzeki. Pozostałe etapy to oczywiście problemy z wodą – ciągłe pragnienie, chmary komarów, ogromne temperatury, zimne wiatry, wysokość – wtedy zaczynały się problemy z oddychaniem.

WW. Będąc w odległych od Polski miejscach, na pewno ciekawi byliście kuchni. Jakich najdziwniejszych potraw próbowaliście?

Tomasz Grzywaczewski:  Raz dostaliśmy pieczonego bobaka – to jest świstak syberyjski. To większa wersja świstaka europejskiego. A przyrządza się go w ten sposób, że wkłada mu się do wnętrzności rozgrzane kamienie, a potem całego opieka nad ogniem i zjada się go w całości, gdyż jedzenie w Mongolii jest bardzo cenne. 

WW. Naprawdę zjedliście go w całości?

Tomasz Grzywaczewski: Prawda jest taka, że trzeba zjeść wszystko, co jest jadalne – a jadalne jest wszystko. W Mongolii największym faux pas jest niezjedzenie czegoś. Dlatego skonsumowaliśmy bobaka łącznie z oczami, mózgiem i łapkami (śmiech).

WW. Bobaka na pewno zapamiętacie do końca życia, a co jeszcze Was zaskoczyło?

Tomasz Grzywaczewski:  Raz dostaliśmy od naszych mongolskich przyjaciół żywego kozła, którego musieliśmy osobiście ubić i oprawić. Nie wiem, czy było to dziwne, ale na pewno takie pierwotne.

WW. A jak długo podróżowaliście?

Tomasz Grzywaczewski:  Sześć miesięcy, od połowy maja do połowy listopada 2010 roku.

WW. Czy podczas tej wyprawy wydarzyło się coś, co było zagrożeniem dla Waszego życia?

Tomasz Grzywaczewski: Tak. W górach Barguzińskich musieliśmy pokonywać bardzo wartkie rzeki. Jedna z nich sprawiła nam bardzo dużo kłopotu. Wystarczyło wejść do niej do połowy uda, a człowiek automatycznie był wciągany przez rwącą wodę i wiry wodne. Istniało ryzyko roztrzaskania głowy o podwodne skały. Próbowaliśmy przekroczyć ją kilka razy. Ścinaliśmy ogromne drzewa, które były natychmiast porywane jak zapałki przez rwący nurt rzeki. Budowaliśmy nawet most linowy, ale wszystkie nasze wysiłki spełzły na niczym. Ostatecznie w desperacji Filip jako pierwszy przepłynął rzekę na balu drewna, który zapewnił mu wyporność, asekurowany przez nas na cienkich  linkach, które ciągle nam się rwały. Były one za krótkie, dlatego wpadliśmy na pomysł przedłużenia ich linkami od namiotów i sznurowadłami, trzymały się na przysłowiowe słowo honoru.

WW. Wybierając się na taką wyprawę zapomnieliście o specjalistycznym sprzęcie?

Tomasz Grzywaczewski:  Idąc za radą ratowników górskich, nie wzięliśmy alpinistycznych lin, co mogło się dla nas skończyć tragicznie.

WW. Może opowie Pan nam jakąś śmieszną historię, która miała miejsce podczas tej wyprawy.

Tomasz Grzywaczewski: Takich było akurat mnóstwo. Kiedyś spotkaliśmy trzech facetów, którzy mieli ciekawy sposób przedstawiania się. W Polsce jak się przedstawiamy, to najczęściej podajemy swoje imię i nazwisko, a oni podawali imię i liczbę lat, jakie odsiedzieli w kryminale. A wyglądało to mniej więcej tak: Cześć, ja jestem Iwan. Siedziałem 5 lat, a to jest Andriej, który siedział 15 lat.

WW. Czy przypomina Pan sobie jeszcze jakąś zabawną sytuację?

Tomasz Grzywaczewski: Tak. Śmiesznie było w Chinach. Chodziło o zdolność porozumiewania się. Jak ogólnie wiadomo, chiński jest dość specyficznym językiem. My próbowaliśmy dogadać się z nimi po angielsku. Oni mówili do nas po chińsku. Gdy zauważyli, że ich nie rozumiemy, zaczęli przekazywać nam tą samą treść, pisząc ją na kartce, będąc przekonani o tym, że skoro nie rozumiemy języka mówionego, to na pewno zrozumiemy język pisany (śmiech). W Chinach jest bardzo dużo dialektów, które ogromnie się od siebie różnią, ale tylko w sferze języka mówionego. Natomiast na poziomie ideogramów zostały one zunifikowane. Często jest tak, że Chińczyk z Chińczykiem się nie dogada, ale się „dopisze”. Oni doszli do wniosku, że my też jesteśmy Chińczykami, tylko że z drugiej strony Chin. Skoro nie rozumiemy ich mowy, to na pewno zrozumiemy ich znaczki. Bo jak to możliwe, że ktoś nie rozumie języka chińskiego.

WW. Teraz jesteście już w Polsce. Wasza wyprawa dobiegła końca. Wiem, że przed podróżą odwiedziliście Witolda Glińskiego. To dzięki niemu odbyła się ta wyprawa, ponieważ to on był prekursorem ucieczki z Syberii aż do Kalkuty. Co wtedy czuliście?

Tomasz Grzywaczewski: Przed wyruszeniem na ekspedycję odwiedziliśmy Pana Witolda, nagrywając jego opowieść. Ciężko mi opisać to spotkanie. Było to na pewno ogromne przeżycie. Jest to człowiek, który był dla nas inspiracją, wzorem godnym naśladowania, który dokonał czegoś niemożliwego.

WW. Czy mieliście jakieś wizje tego spotkania?

Tomasz Grzywaczewski: Trochę się obawialiśmy, bo nie wiedzieliśmy, jaki ten człowiek jest.

WW. I co się okazało?

Tomasz Grzywaczewski: Na szczęście okazało się, że jest on niezwykle skromnym, ciepłym i bardzo sympatycznym człowiekiem. Pomimo dużej różnicy wieku znaleźliśmy szybko wspólny język i się zaprzyjaźniliśmy.

WW. Co Wam powiedział? Zaskoczony był wizytą?

Tomasz Grzywaczewski: Na początku Pan Gliński nie rozumiał do końca, po co my wybieramy się na tę ekspedycję. Dla niego to nie była bohaterska postawa, tylko konieczność. Były dwa wyjścia – albo zostać i zginąć w łagrze, albo przeżyć i dążyć do wolności. A on chciał być wolny. Na początku nie rozumiał naszych celów, potem przekonaliśmy go, że warto opowiedzieć jego historię. To spotkanie miało dla niego ogromną wartość, ponieważ do tej pory jego osobą interesowali się wyłącznie brytyjscy dziennikarze.

WW. Czym dla Pana osobiście jest ten projekt?

Tomasz Grzywaczewski:  Ten projekt zmienił moje życie i zdeterminuje je w przyszłości. Jest to realizacja wielkiej pasji. Szczególnie, że udało mi się połączyć w tym projekcie pasję podróżniczą z pasją mówienia o polskiej historii – ponieważ jestem patriotą. Przy okazji realizowałem moją pasję przygód i odkrywania świata, poszerzania granic. To było wielkie wyzwanie, ogromna przygoda, a przede wszystkim wielkie marzenie, które się zrealizowało. I mam nadzieję, że punkt wyjścia dla kolejnych działań.

WW. Wasza wyprawa jest teraz wielkim wydarzeniem. Jesteście bardzo znani, rozpoznawalni. Czy czuje się Pan sławną osobą?

Tomasz Grzywaczewski: Nie – nie czuję się sławną osobą. Ale jest przyjemnie dać komuś autograf czy dostawać sympatyczne maile. W ten sposób widać, że poruszyło to ludzi. Dzięki temu udało mi się coś osiągnąć, czyli udało mi się dotrzeć z tą historią do jakiejś grupy społeczności. A to było moim głównym celem. Mam nadzieję, że sukces przedsięwzięcia ułatwi mi realizację kolejnych projektów i to jest dla mnie najważniejsze.

WW. A czy ma Pan już pomysł na kolejny projekt?

Tomasz Grzywaczewski: Tak, mam. Teraz chciałbym zorganizować jeszcze większe przedsięwzięcie. Chciałbym zrealizować serial dokumentalny. Polskie odkrywanie świata – o wielkich polskich badaczach, odkrywcach i awanturnikach, którzy zmieniali świat i poszerzali naszą wiedzę o świecie. Chcielibyśmy w sumie nakręcić 12 odcinków o kilkunastu różnych podróżnikach. Chcemy wprowadzić nowoczesną formułę – i zrobić z tego serial przygodowy. Naszym celem jest stworzenie więzi pomiędzy historią a współczesnością.

Nowszy Starszy

Inne artykuły w kategorii Podróże i turystyka

Pozostałe kategorie tego artykułu: · Ludzie

Skomentuj artykuł w Hydeparku Polonii

Komentarze zostały tymczasowo wyłączone. Przeprszamy!

Aga · 2012-01-25 01:01:04

Podziwiam odwagę!!!

Tom · 2011-09-22 15:06:38

Ale zajefajny pomysł -gratki chłopaki!!!

Najnowsze artykuły

Magazyn w sieci

Hydepark Polonii

Dawid
25 lip, 15:17
Zapraszamy na forum Polakow w Szwajcarii - https://forum.polakow.ch»
Mia Lukas
21 cze, 05:49
Mój były chłopak rzucił mnie tydzień temu po tym jak oskarżyłem go że spotyka się z kimś innym [...]»
hanna
20 cze, 03:58
Wszystko dzięki temu wspaniałemu człowiekowi zwanemu dr Agbazarą wspaniałemu czaru rzucającemu we mnie radość pomagając mi przywrócić mego [...]»

Najczęściej...