Podziel się   

Podróże i turystyka Pokaż wszystkie »

Wydanie 2009-09 · Opublikowany: 2009-09-28 00:47:43 · Czytany 7966 razy · 0 komentarzy
Nowszy Starszy

Taos

Wioska oficjalnie jest zamieszkała od tysiąca lat, ale jak dowodzą najnowsze prace archeologiczne z pewnością o wiele dłużej. Pierwsze ślady datowane są nawet na 4000 tys. lat p.n.e. W wiosce żyje około 90. rodzin, a w przylegającym do niej indiańskim rezerwacie, około 300. Nie ma tu elektryczności, bieżącej wody i kanalizacji.

W naszym życiu znajdujemy wiele miejsc, które w sposób szczególny nas kształtują i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Wiele z nich staramy się ze wszystkich sił zapamiętać. Oglądamy zdjęcia, wspominamy wydarzenia, uczucia, obrazy, które nas dotknęły. Dobrze jeżeli pamiętamy kolory, zapachy. Wypełniamy zimowe wieczory ciepłymi myślami i dzielimy się z przyjaciółmi tym, co pamiętamy, a potem, jak po dobrym koniaku, idziemy spać z kolorami pod powiekami i budzimy się następnego dnia z uśmiechem, mimo zimnego poranka. Najczęściej te miejsca same nas znajdują i nie pozwalają o sobie zapomnieć poprzez ciąg zdarzeń, które do nas wracają.

Podczas planowania naszej wyprawy „ze wschodu na zachód”, droga nasuwała się niemal sama. Wiedzieliśmy, że chcemy pobyć w San Francisco i rozbić namiot w Yosemite. Zobaczyć Giant Sequoias i Alcatraz. I oczywiście pokazać dziewczynom niedźwiedzie i wilki. Wszystko to było takie oczywiste, że prawie pachniało stereotypem. Na koniec naszej wyprawy postanowiliśmy zebrać siły do powrotu w Taos (New Mexico). Miasteczko to znalazło się w naszych planach przypadkowo, na skutek wspomnień jednego z moich przyjaciół. Kilkakrotnie wspomniał o tym miejscu, nigdy jednak zbytnio nie rozwijając tematu i nieodmiennie kończąc: „Będziesz, to sam zobaczysz”. Jako że Taos nie znajduje się zbyt daleko od Santa Fe, które stanowiło jeden z celów naszej wyprawy, znalazło się na liście. Tak, tak, na liście. Znów zapachniało stereotypem.

Wsiedliśmy więc w Chicago do wypożyczonego Dodge`a i w piątkę rozpoczęliśmy nasze podróżowanie. Na drugi dzień byliśmy już blisko Reno, w miasteczku Elko, gdzie położyliśmy głowy na poduszkach, a po kilku dniach, odwiedzając San Francisco i mocząc nogi w Lake Tahoe, rozbiliśmy namioty w Yosemite. Widzieliśmy niedźwiedzie, słyszeliśmy wilki i kojoty, ale najmocniej, z niebywałą mocą zupełnie innego światła i barwy (może i innego świata) wcisnęło się w nas Taos.

Wjeżdżaliśmy do miasteczka od strony południowej, drogą 68 z Santa Fe, w godzinach popołudniowych, prawie wieczornych, kiedy słońce ciepłymi, zachodzącymi kolorami barwiło chmury. Prawie kiczowate pociągnięcia wiatru postrzępiły i poukładały chmury w kolorowe kaskady. Legenda mówi, że jeżeli Taos wita w ten niespotykany sposób, to na pewno tu wrócisz, a i pobyt będzie miły.

Po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy nocleg w El Pueblo Lodge: duże pokoje z wyjściem na wielkie patio, pełny dostęp do kuchni, czysto i cicho. I najważniejsze – piechotą 500 m do centrum miasteczka. Skorzystaliśmy z tego niemal natychmiast. Po krótkim odpoczynku i mocnej kawie udaliśmy się na odkrywczy spacer uliczkami Taos. I tak dotarliśmy do rynku, gdzie na małej scenie Indianie z pobliskiego pueblo, tańczyli swój odwieczny taniec rytualny. Domyślaliśmy się, że była to pewnego rodzaju inicjacja. Jeden z chłopców w takt muzyki powoli i rytmicznie pochylał się nad rozpalonym ogniem, dotykał go i odskakiwał, żeby w kulminacyjnym momencie znaleźć się tak blisko, że można było poczuć swąd palących się włosów. Energia powoli płynęła ze sceny i niespiesznie uspakajała nasze serca, przestawiała nasze zegary, tik-tak, tik-tak, nie spiesz się, jesteś tu, a nie tam, jesteś tu, a nie tam...

Nie tylko my daliśmy się zaczarować temu klimatowi. W latach 60. Taos było niezwykle często odwiedzane przez hipisów, wielu tu zamieszkało i pozostało na stałe. To tu nakręcono filmy Easy Rider, Butch Cassidy and the Sundance Kid i wiele innych – Hollywood wykorzystuje te zapierające dech plenery od roku 1940. W mieście działa ponad 90 galerii, mieszka na stałe około tysiąca artystów – malarzy, tkaczy, fotografików, jubilerów, rzeźbiarzy, poetów, itd. Mieszkają tu też aktorzy (m.in. Julia Roberts) i piosenkarze, że wspomnę tylko jedno nazwisko – Robert Mirabal. Postać niezwykle barwna, pieśniarz, kompozytor, tancerz, ale również kowboj, farmer, dwukrotny zdobywca nagrody Grammy. Indianin z pueblo, który mówi: „jeżeli żyjesz w sposób tradycyjny, widzisz rzeczy inaczej, bardziej duchowo i pełne dźwięku”. Te właśnie słowa i Indianin spotkany w nocy na ulicy, zaprowadziły nas następnego dnia do pueblo. Chcieliśmy spotkać Nocnego Indianina, który z uporem chciał nam sprzedać pióro orła. Pióro zgubione przez ptaka, spadło z nieba i zasmucone z tego powodu, zostało oprawione i przyozdobione przez znalazcę, a w tę noc, z braku grosza (dolara), było wciskane nam. Umówiliśmy się na jutro, już w pueblo.

Rano nikt z nas nie zapomniał wczorajszych obietnic i skoro świt... do pueblo. Położone niedaleko Taos, powiedzmy niecałe 10 min. samochodem, drogą 701, która lokalnie zwana jest Passeo del Pueblo Norte. Pueblo de Taos jest małą wioską należącą do Indian mówiących Tiwa, którzy sami siebie nazywają Ludźmi Puebla. Wioska oficjalnie jest zamieszkała od tysiąca lat, ale jak dowodzą najnowsze prace archeologiczne z pewnością o wiele dłużej. Pierwsze ślady datowane są nawet na 4000 tys. lat p.n.e. W wiosce żyje około 90. rodzin, a w przylegającym do niej indiańskim rezerwacie, około 300. Nie ma tu elektryczności, bieżącej wody i kanalizacji.

Domy w wiosce zbudowane są z adobe – mieszaniny piasku, gliny i wody z włóknami traw, słomy, itp. Formuje się z tego cegły, które są suszone na słońcu. Ten sposób jest znany już od kilkunastu tysięcy lat, m.in. na środkowymWschodzie i w północnej Afryce. Wnętrza domów są przyjemnie chłodne w dzień i ciepłe w nocy, co ma kapitalne znaczenie w klimacie, w którym są budowane.

Przez wioskę przepływa mały strumień Red Willow Creek, który jest dla mieszkańców jedynym źródłem wody, a równocześnie ma znaczenie religijne. Stare wierzenia mówią, że dusze zmarłych piją z niego wodę. Stare, bo nowe są inne – większość dzisiejszych mieszkańców to katolicy a patronem wioski jest San Geronimo, czyli św. Hieronim. Pierwszy kościół pod jego wezwaniem został zbudowany dosyć wcześnie, bo już w roku 1619, a to, co oglądamy teraz jest budowlą z roku 1850, choć ciągle można dostrzec fragmenty starego kościoła. Dawna wiara przeplata się z nową i żyją w pełnej symbiozie, wzajemnie się uzupełniając. Tańce sławiące żółwia, jelenia czy bizona są przeplatane tańcami ku czci św. Antoniego czy też św. Hieronima. W biżuterii często motywy chrześcijańskie pojawiają się razem z, na przykład, Kokopelii, który jest bożkiem płodności (w dużym uproszczeniu) podobnym do rzymskiego Bachusa. Jest to zresztą niebywale często spotykany symbol w Nowym Meksyku.

I tak spacerując po pueblo, zagadując ludzi, czekaliśmy na naszego Nocnego Indianina, który najwyraźniej zapomniał o nas lub sprzedał pióro naznaczone smutkiem zgubienia. I znów, jak na rynku w Taos, niespieszny kontakt z wiekami, z ich namacalną i zobrazowaną przed naszymi oczami ciągłością, uspokajał nasze dusze i zabiegane serca. Krótkie wymiany zdań z mieszkańcami, przy okazji zakupu pamiątek, miłe, ciepłe, serdeczne uśmiechy („oni po prostu są baaardzo mili” – jak powiedziała moja Żona) znów przywoływały słowa Roberta Mirabala: „jeżeli żyjesz w sposób tradycyjny, widzisz rzeczy inaczej, bardziej duchowo i pełne dźwięku”.

Powoli opuszczaliśmy pueblo, bardzo głodni a jednak nasyceni i wracając do Taos rozmawialiśmy o tych ludziach, żyjących tak, jak przed wiekami. O ciężkim czasie w zimie i o nieszczęściach, jakie spotykały pueblo przez ostatnie wieki. I o tym, jak te przeciwności, los ukształtowały ludzi, których tam spotkaliśmy. I w pewien sposób porównując nasze losy do ich, nasze życie do ich życia, zadawaliśmy sobie pytanie – czemu tak rzadko się uśmiechamy?

Taos ponownie przywitało nas pozytywną wibracją i świetną kawą. Wieczorem, po wspólnej kolacji i butelce lokalnego wina zostaliśmy mile zaskoczeni przez panią z recepcji, która podziękowała nam za to, „że bawimy się tak dobrze, jak nikt inny przed nami”. Z czego można było wywnioskować, że nigdy nie było tu PolakówJ.  I tak, kończąc wieczór, poszliśmy spać i śniliśmy o złotych miastach, jak je widział Coronado, gdy pierwszy raz ujrzał Pueblo.

Nowszy Starszy

Inne artykuły w kategorii Podróże i turystyka

Skomentuj artykuł w Hydeparku Polonii

Komentarze zostały tymczasowo wyłączone. Przeprszamy!

Najnowsze artykuły

Magazyn w sieci

Hydepark Polonii

Dawid
25 lip, 15:17
Zapraszamy na forum Polakow w Szwajcarii - https://forum.polakow.ch»
Mia Lukas
21 cze, 05:49
Mój były chłopak rzucił mnie tydzień temu po tym jak oskarżyłem go że spotyka się z kimś innym [...]»
hanna
20 cze, 03:58
Wszystko dzięki temu wspaniałemu człowiekowi zwanemu dr Agbazarą wspaniałemu czaru rzucającemu we mnie radość pomagając mi przywrócić mego [...]»

Najczęściej...