Saryusz-Wolski: USA nie traktują UE jak równorzędnego partnera
W wywiadzie dla magazynu „Polonia” dr Jacek Saryusz-Wolski, były wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, opowiada Pawłowi Rogalińskiemu o sile kultury europejskiej, demokratyzacji świata i stosunkach Brukseli ze światowymi potęgami.
Paweł Rogaliński – Czy dzięki prezydencji Polski w Unii Europejskiej zdaliśmy test na dojrzałość? Czy ponad pół roku po jej zakończeniu przełożyło się to na naszą obecną, silniejszą pozycję w Unii Europejskiej?
Jacek Saryusz-Wolski – Sądzę, że byliśmy wystarczająco dojrzali, a zatem nie musieliśmy zdawać żadnego egzaminu dojrzałości. Prezydencja została bardzo dobrze oceniona przez inne kraje, więc w efekcie nasz prestiż i pozycja międzynarodowa wzrosły. Słusznie, gdyż udało nam się dobrze poprowadzić szereg niełatwych spraw, w dodatku w bardzo trudnym okresie. Oprócz pracy nad ogłoszonymi priorytetami Polska, jako tymczasowy koordynator Unii, musiała zajmować się pojawiającymi się po kolei kłopotami, jak niepokoje na obrzeżach Unii i w północnej Afryce czy kryzys gospodarczo-finansowy. Tym bardziej warto więc docenić, że prezydencja się udała.
P.R. – Jakie lekcje wyciągnęła Polska z tego okresu?
J.S-W. – To było wyjątkowe doświadczenie, ponieważ po raz pierwszy w historii sprawowaliśmy prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Sądzę, że możemy dziś mówić o dwóch głównych skutkach tej prezydencji. Po pierwsze nasza administracja zaczęła postrzegać sprawy unijne z szerszej perspektywy – ogólnoeuropejskiej – a nie tylko z punktu widzenia dwustronnych relacji „Polska-Unia”. Po drugie w mediach i debacie politycznej zwiększyła się obecność tematyki europejskiej, co spowodowało większą europeizację przestrzeni publicznej. Mam nadzieję, że to zainteresowanie sprawami całego kontynentu utrzyma się, ponieważ czasami można odnieść wrażenie, że jesteśmy nadmiernie introwertyczni: za mało postrzegamy Europę jako całość, a siebie jako jej część.
P.R. – Unia Europejska coraz bardziej poszerza swoje granice. Wkrótce przyjmie do swego grona nowy kraj – Chorwację.
J.S-W. – Najważniejsze jest to, że proces rozszerzania trwa pomimo problemów z kryzysem. Dzięki temu możemy mieć nadzieję, że polityka otwartych drzwi Unii będzie kontynuowana i przeżyje obecny kryzys.
P.R. – Gdzie, według Pana, powinien zakończyć się proces rozszerzania Unii?
J.S-W. – Na pewno obejmie on całe Bałkany, ponieważ istnieje zgoda polityczna co do dokończenia postanowień tzw. Agendy z Salonik. Ta ostatnia wyznaczyła cele, których spełnienie jest konieczne do przystąpienia do UE państw Półwyspu Bałkańskiego. Trudno dziś określić czas realizacji założeń tej agendy, bo trudno przewidzieć bieg spraw w tym obszarze. Natomiast jest „zielone światło” dla przyjęcia wszystkich krajów zachodnich Bałkanów, jeśli tylko spełnią one unijne wymagania. Sprawnie przebiega również proces negocjacji akcesyjnych z Islandią.
P.R. – A co z pozostałymi krajami?
J.S-W. – Negocjacje z innymi kandydatami, myślę przede wszystkim o Turcji, są w tej chwili w impasie. Brak też zgody co do członkostwa dla naszych wschodnich sąsiadów, aczkolwiek państwa te mają perspektywę zacieśniania relacji z Unią Europejską, co jest realizowane w ramach Partnerstwa Wschodniego.
P.R. – A wybiegając daleko w przyszłość, czy kryterium geograficzne ogranicza Unię Europejską w kwestii kolejnych rozszerzeń?
J.S-W. – Traktaty unijne wprowadziły rzeczywiście kryterium geograficzne, które precyzuje, że do członkostwa w UE mogą aspirować państwa europejskie, ale sądzę, że ważne jest też kryterium kulturowo-cywilizacyjne, a więc wszędzie tam, gdzie Europa, rozumiana jako pewien model, dotarła. To w przyszłości może, ale nie musi pokrywać się z kategorią stricte geograficzną.
P.R. – Czy obecna dyskusja nad przyszłością unii monetarnej i waluty euro może negatywnie wpłynąć na perspektywę przyszłych rozszerzeń?
J.S-W. – Tak, może. Szczególnie wtedy, kiedy nie uda nam się wyjść z kryzysu i zażegnać wielu negatywnych zjawisk, nie tylko ekonomicznych, ale także natury politycznej i geostrategicznej, które zagrażają całej architekturze Unii. Mam na myśli chociażby zyskujący na sile populizm, coraz silniejsze partie antyeuropejskie w krajach Europy Zachodniej czy decyzje podejmowane przez państwa członkowskie Unii, które dążą do marginalizowania roli instytucji europejskich, w szczególności Parlamentu i Komisji Europejskiej. Jeśli nie uda nam się powstrzymać tych negatywnych procesów, może ucierpieć na tym cały nasz projekt.
P.R. – Czyli Pana zdaniem euro osłabia Unię Europejską?
J.S-W. – Nie. Nie zapominajmy, że jest to kryzys zadłużenia, a nie wspólnej waluty. Trudności powstały przede wszystkim z powodu nadmiernego zadłużenia niektórych państw Unii i przeniesienia problemów gospodarczych z jednego państwa na drugie. Dopiero potem odbiło się to negatywnie na strefie euro, nie na walucie.
P.R. – Jak Pan ocenia pozycję Unii Europejskiej na tle innych światowych mocarstw?
J.S-W. – Unia jest ogromnym potencjałem gospodarczym na świecie. Jej znaczenie polityczne jest dużo mniejsze, chociaż w miarę upływu czasu wzmacnia się wymiar wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Unia często występuje jako całość, a więc jako organizacja, której członkowie mają wspólne stanowisko. Dzieje się tak jednak głównie w sprawach ekonomicznych, na łonie Światowej Organizacji Handlu (WTO), na forum ONZ, przy rozwiązywaniu różnego rodzaju konfliktów humanitarnych, a także w obszarach: militarnym i bezpieczeństwa. Świadczy o tym także wspólna strategia Unii wobec kwestii Bliskiego Wschodu, Iranu, Afganistanu czy Afryki. Unia jest więc liczącym się podmiotem polityki międzynarodowej, ale nadal jeszcze w niewystarczającym zakresie. Unia waży dużo, lecz powinna ważyć jeszcze więcej.
P.R. – A gdzie docelowo widziałby Pan Unię Europejską? Jako światowego lidera?
J.S-W. – Dzisiejszy świat jest wielobiegunowy, więc docelowo Unia Europejska powinna być jednym z czołowych podmiotów polityki globalnej. Obecnie jest to już aktor globalny, jednak dopiero w trakcie rozwoju i tworzenia się. Wciąż większe znaczenie ma jej siła gospodarcza. Niektórzy uważają nawet, że jest ona bardziej płatnikiem niż graczem (ang. payer, not player). Czy jej rola i znaczenie ulegną szybkiej zmianie, przy wszystkich znakach zapytania, jakie pojawiają się w związku z kryzysem – zobaczymy.
P.R. – Potęga krajów niedemokratycznych od lat rośnie znacznie szybciej niż reszty świata. Czy w ciągu najbliższych kilku dekad Europa nadal będzie w stanie skutecznie promować wartości demokratyczne?
J.S-W. – Sądzę, że tak, ponieważ taka jest jej misja. Natomiast będzie jej coraz trudniej, biorąc pod uwagę to, że udział demograficzny i finansowy Europy w gospodarce globalnej regularnie spada. Chociażby z tego względu możliwości Unii będą regularnie ograniczane.
P.R. – Czyli uważa Pan, że wpływy Europy na świecie będą się kurczyć?
J.S-W. – Będzie maleć jej udział proporcjonalny względem innych wielkich aktorów i wschodzących potęg, takich jak BRICS, a szczególnie Chiny, Indie i Brazylia.
P.R. – Jak Pan ocenia współpracę Unii ze Stanami Zjednoczonymi w kwestiach demokratyzacji świata?
J.S-W. – Polityki Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych są bardzo zbliżone pod względem wartości i celów, jednak różnią się ich strategie, a działania dotyczą różnych regionów świata. W kwestii demokratyzacji Unia i USA robią mniej więcej to samo, aczkolwiek innymi instrumentami, ze swoją własną specyfiką i raczej z osobna, niż razem. Niekoniecznie jest to dobre podejście, ale tak jest.
P.R. – Czy powinna nastąpić w tym zakresie większa współpraca?
J.S-W. – Tak i powinna to być współpraca partnerska.
P.R. – A nie jest?
J.S-W. – Stany Zjednoczone oczywiście traktują Unię Europejską jako ważnego partnera, ale wciąż nie równorzędnego.
P.R. – Dziękuję za rozmowę.