Stronnictwo (Nie)demokratyczne?
Wewnętrzna walka w SD trwa już od 2009 roku. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że Naczelny Sąd Partyjny, a następnie Sąd I Instancji przyznały rację tzw. „historycznym” działaczom SD z Krzysztofem Góralczykiem na czele. Sąd Apelacyjny stanął jednak po stronie Pawła Piskorskiego. Czy sprawa znajdzie swój finał w Sądzie Najwyższym?
Rozłam partii
Wszystko zaczęło się od posiedzenia Rady Naczelnej SD w październiku 2009 roku, kiedy to, wobec braku wymaganej liczby głosów, odrzucano kolejne wnioski. W obliczu kolejnych przegrywanych głosowań, Piskorski postanowił rozwiązać problem raz na zawsze i wyeliminować swoich rywali z gry o władzę. - Po wymianie zdań Paweł Piskorski oświadczył, że wzywa wszystkich członków Rady Naczelnej, którzy nie akceptują takiego stanowiska i takiego prowadzenia Rady, gdzie uniemożliwia się dyskusję, do wyjścia z posiedzenia (...) i spotkania konsultacyjnego - opisuje sytuację dokumentacja sądowa. Ruch szefa partii oznaczał tylko jedno - początek otwartej, wewnętrznej wojny w SD.
Czystki
Wykraczając poza prawo, przewodniczący SD dokonał prawdziwego zamachu stanu na niezależne od niego instytucje partyjne. Wbrew wewnętrznym przepisom Stronnictwa, Piskorski w trybie pilnym zwołał Zarząd Główny. Na zebraniu, ze wszystkich piętnastu członków, pojawiło się dziewięciu jego zwolenników. Mając niezbędne quorum, zawieszono w sumie szesnaście osób z nieprzychylnego przewodniczącemu skrzydła partii. Wykorzystano przy tym niezwykle istotną lukę w statucie SD, mówiącą, iż „Zarząd Główny może zawiesić członka partii w jego prawach do czasu wydania prawomocnego orzeczenia przez Naczelny Sąd Partyjny”. Piskorski sprytnie zawiesił więc ośmiu członków Rady Naczelnej (z jej przewodniczącym - Krzysztofem Góralczykiem), dwóch członków Zarządu i... cały ośmioosobowy skład Naczelnego Sądu Partyjnego. Dzięki sparaliżowaniu sądu wykluczenie przeciwników trwałoby dopóty, dopóki władze nie wybrałyby nowego składu tej instytucji, tym razem przychylnego szefowi. W ciągu pięciu kolejnych dni Piskorski zawiesił aż siedemdziesięciu delegatów na Kongres SD, pozostawiając zaledwie trzydziestu trzech „swoich” ludzi.
Koń trojański?
Mało kto spodziewałby się, że wstępujący do SD w styczniu 2009 roku Paweł Piskorski w ciągu zaledwie 9 miesięcy pozbędzie się lwiej części dotychczasowych działaczy i w wyrafinowany sposób przejmie w niej władzę. Wyrzucając na bruk większość tzw. „historycznych” członków, przewodniczący drastycznie zerwał z dotychczasowym, pamiętającym jeszcze czasy II RP, wizerunkiem partii. Dziś, paradoksalnie, w Stronnictwie Demokratycznym, w którym zasady wolności i równości powinny być priorytetowe, dostrzec można reguły bezwzględnego machiavellizmu, podobne do upadających obecnie dyktatur świata arabskiego. W ciągu chwili powrócono do struktury marionetkowej demokracji z lat PRL, z nutą cezaryzmu i tyranii. Tę kompozycję bogatą w wiele cennych nieruchomości, zdobytych przez partię na przestrzeni lat, duet Piskorski-Olechowski z pewnością już wkrótce wykorzysta i lada dzień zaatakuje społeczeństwo swoją nową kampanią wyborczą. Kampanią promującą najwyższe standardy demokracji, rzecz jasna.
W białych rękawiczkach
Jak już było wspomniane, zawieszony w prawach Naczelny Sąd Partyjny stanął na stanowisku opozycyjnym wobec przewodniczącego SD. Podobnie uznał Sąd Okręgowy w Warszawie. Innego zdania był jednak Sąd Apelacyjny, który oparł się na przekonaniu, że Zarząd, mimo iż zwołany nielegalnie, miał quorum - aż dziewięć osób na piętnaście. Pozostałych sześciu członków, nawet w przypadku ich obecności, i tak nic by nie zmieniło. Wykorzystując furtki prawne Paweł Piskorski przejął więc władzę niemal na granicy prawa. Skarga kasacyjna wniesiona przez Krzysztofa Góralczyka i byłych członków SD została odrzucona. Ostatnią szansą pozostało odwołanie, które w przypadku akceptacji oznaczałoby rozprawę w Sądzie Najwyższym. Jeśli do takowej dojdzie, Temida będzie musiała zważyć z jednej strony podstawowe zasady etyki, a z drugiej wadliwy statut Stronnictwa Demokratycznego.