Piknik wędkarski w Busse Woods
W pierwszym tygodniu czerwca odbyła się unikalna impreza polonijna. Unikalna, bo to jedyna tematyczna impreza organizowana dla dzieci. Cel zabawy – propagowanie wędkarstwa i tak ostatnio modnego bycia „green”.
Jak co roku, od 12 lat z górą Polish Fishing & Hunting Club zorganizował dla dzieci zawody wędkarskie. Klub jak zwykle wybrał najpiękniejszą platformę na terenie Busse Woods i… słoneczną pogodę. Przygotowano wszystko na przyjęcie gości-zawodników: napoje, jedzenie i dobre humory. Żony i dziewczyny klubowiczów zasiadły przy stołach, by pomoc w rejestrowaniu uczestników.
Busse Woods jest chronionym obszarem leśno-łąkowym o powierzchni 437 akrów na terenie 3700 akrowego Ned Brown. Na pagórkowatym obszarze leśnym w niezwykłej obfitości rośnie dąb, klon i lipa, na mokrym i podmokłym terenie dąb biały i jesion. Jest tu też trochę terenów bagnistych i pięknych, kwiecistych łąk. Polne kwiaty i krzewy jak w Polsce. Kwitnie tu trillium (rodzaj lilii leśnej) niezwykle podobny i z tej samej rodziny, co nasz polski Czworolist pospolity. Kwiat ten jest chroniony, dawniej używano odwarów z niego do przemywania ran i zapobiegania stanom zapalnym. Teraz jest klasyfikowany jako trujący.
1 września 1980 udostępniono na tym terenie 590 akrów wody do połowów. Ryby, które można tu złowić to okoń, bluegill, sandacz, szczupak, brown bullhead (coś w rodzaju naszego polskiego sandacza), sum. Ze względu na płycizny można wygodnie łowić z brzegu, co było niezwykle przydatne podczas tych zawodów.
Pierwsi uczestnicy, a w zasadzie uczestniczki, pojawiły się już przed godziną ósmą rano. Wyglądały na prawdziwych zawodowców. Dwie dziewczynki w wieku 6 i 7 lat mocno trzymały w rękach wędki i śmiejąc się radośnie zapowiedziały wygraną. Na wstępie zyskały więc sympatię sędziów. Punktualnie o dziewiątej rano dziesiątki dzieciaków z rodzicami ustawiło się w długiej kolejce do rejestracji. Przekrój wiekowy: od 2 do 12 lat. Każdy dzieciak dostał identyfikator ze swoim imieniem i imię sędziego, do którego musiał się udać po złowieniu ryby. Niektórym pożyczyli wędki nasi klubowicze. Bogdan Olejniczak rozpoczął zawody o godzinie dziesiątej. Krótko omówił regulamin zawodów, wskazał sędziów i miejsca, gdzie była rozdawana przynęta. Wspomniał też o darmowych posiłkach i napojach.
Po rejestracji, zazwyczaj w towarzystwie całej rodziny, zawodnicy udawali się nad brzeg jeziora, gdzie można było rozpocząć zawody, zarzucić przynętę i łowić. Wszyscy uczestnicy mieli równe szanse – klub zapewniał te same przynęty i to samo jezioroJ.
I ZACZĘŁO SIĘ! Każdy z uczestników, oprócz tych najmłodszych (pomagają im rodzice), nabrał powietrza i rzucił przynętę ze spławikiem daleko w jezioro. Powolne nawijanie żyłki na kołowrotek, pierwsze ciągnienia, pierwsze zdobycze. Krzysio biegnie szukając swego sędziego, szczęśliwy i... Zapomniał kto jest jego sędzią. Pan Zbyszek? Artek, a może Bogdan? Po chwili konsternacji, wszystko wiadomo – Artek! Skrupulatnie mierzymy rybkę i delikatnie wypuszczamy z powrotem do jeziora. Nie sztuka bowiem złapać rybę, ale właściwie się z nią obchodzić. Szanujący się wędkarz delikatnie zdejmuje zdobycz z haczyka i wypuszcza do wody. Właśnie tak to wygląda na tych zawodach – wszystkie ryby, bez wyjątku z powrotem trafiają do jeziora. Czasem szkoda, bo duże i mama miałaby pociechę w kuchni, ale reguła zawodów jest jasna – ryby muszą być puszczone wolno. Zamierzeniem klubu jest propagowanie wędkarstwa sportowego, rekreacyjnego, by dzieci i młodzież zachęcać do przebywania nad wodą, w lesie.
Ale oto następna rybka, i następna! Śmiech i nawoływania: „gdzie jest Zbyszek? Pan Wacek?” Ania (z warkoczykami) przynosi raka – mały, ale wie jak używać szczypiec! Po chwili jest już 6 raków! Wszystkie po sfotografowaniu są wypuszczane do wody. Jedna z dziewczynek po 2 godzinach zawodów, ma już złapanych ponad 30 rybek. To prawie rekord w historii imprezy. Cały brzeg jeziora zajęty, zawodnik przy zawodniku, rodzic przy rodzicu. Las wędek, cud, że nie plączą się żyłki i ryby znajdują drogę do przynęty. Na środku jeziora stado kaczek bacznie obserwujące ludzi na brzegu. Skupienie na twarzach rodziców, każdy chce, by ich dziecko dostało nagrodę, wygrało. Ci którzy są tu nie pierwszy raz, wiedzą, że prawie wszyscy ją dostaną, ale też jedną już otrzymali – są tu razem i bawią się świetnie. Przez chwilę uwagę przyciąga jeden z wędkarzy na sąsiednim jeziorku, walczący z pięknym szczupakiem. Bach! Uciekł, zerwał się.
Około trzynastej zawody zostają zakończone. Wyniki są mozolnie i powoli zliczane przy stoliku sędziowskim. Sędziowie porównują wyniki podopiecznych. Uczestnicy i ich rodzice ustawiają się w dłuuugiej kolejce po hot dogi i colę. Niektórzy wygłodzeni przez pobyt nad wodą, ustawiają się jeszcze raz. Emocje narastają. Po godzinie zostają ogłoszone wyniki.
Nim zostaną rozdane nagrody, jeszcze smutne pożegnanie – prezes klubu, Pani Lila Lach opuszcza nas i przenosi się do Georgii. Była naszym prezesem od 1982 roku, od dnia powstania klubu. To czas, który pozwolił nam się zjednoczyć, a dzięki jej pomocy i radom, przetrwać. Jesteśmy bowiem najstarszym polonijnym klubem rybacko-łowieckim w Chicago. Łzy w oczach, wspomnienia i świadomość, że znów coś się kończy.
Po chwili smutku, znów uśmiechy, bo to przecież czas na nagrody. Przy stoliku z nagrodami tłumnie, prawie nikt nie odchodzi z pustymi rekami... To też cel klubu. Chłopiec, który pożyczył od naszego klubowicza wędkę na początku konkursu, dostaje ją na własność, za pięknego „12in crappie”. Rozdawane są czapki – nagrody pocieszenia. Już wiadomo, że wszyscy pojawią się w następnym roku i w następnym, może niektórzy za parę lat zostaną członkami klubu. Z pewnością niektórych spotkamy na jeziorach.
Piknik kończy się powoli. Jeszcze trwają rozmowy, jeszcze padają pytania: jaką wędkę kupić mojemu dziecku, lub bardziej konkretne, ile to może kosztować? Ale czy wspólna zabawa z naszymi dziećmi, bycie razem może być przeliczone na jakąkolwiek walutę? Widzimy jednak, że niektórzy zostają, rozbijają się pod drzewami, organizują się. Małe spotkania rodzinno-przyjacielskie. Pewnie spędzą tu jeszcze parę godzin. Słońce przecież ciągle wysoko, do zmroku jeszcze daleko. Piękny czas, wyrwany z codziennego zabiegania i zmęczenia. My też tu jeszcze usiądziemy, by pogadać, zamienić słowo z członkami innych klubów. Odwiedzili nas, jak co roku, członkowie klubów Ostoja i Hubertus, plany snujemy – o polowaniach, może parę wyjazdów na ryby, przed nami parę konkursów strzeleckich (m.in. u Hubertusa, a i z Ostoją spotkamy się na zawodach jeszcze kilka razy w tym roku).
A potem do pracy. Musimy spakować to, co tu przywieźliśmy: kuchnię, namioty, sprzęt nagłaśniający, itd. Czeka nas jeszcze trochę wysiłku, ale bawi nas to i cieszy, bo jeszcze raz się udało, bo sprawiliśmy radość dzieciakom (może trochę kłopotu rodzicomJ). Cieszymy się, że pogoda, mimo nie najlepszych zapowiedzi, wytrzymała i tego dnia towarzyszyło nam słońce, nie deszcz. Cieszymy się, bo widzimy sens organizowania tej zabawy. Serdecznie zapraszamy na następny rok! Jak zawsze, na początku czerwca.
Informacje na naszym blogu: http://fishingandhuntingclub.blogspot.com