Korozja mitu
Mark Twain: Ameryka to kraj, w którym każdy może powiedzieć i zrobić wszystko... pod warunkiem, że pozwolą mu na to: żona, dzieci, szef, wierzyciele, wspólnicy, kapłan, adwokat, lekarz, sąsiedzi oraz władze miejskie, stanowe i federalne.
Tę rzeczową sentencję Mark Twain, amerykański pisarz i dziennikarz o wyjątkowym poczuciu humoru, ogłosił na początku XX wieku. Ale zamiast poważnej refleksji zbudziła ona w Ameryce tylko uśmiechy należne żartowi. Oczywiście do ziem polskich pozostających wciąż pod zaborami ta mądrość o Ameryce dotrzeć nie mogła. Natomiast i wtedy i niemal do końca owego wieku w mentalności Polaków utrwalał się mit, że wszelkie ich marzenia może spełnić tylko Ameryka, z jej nieprzebranym bogactwem materialnym i niczym nieograniczoną wolnością. Nie malał ten mit nawet po odzyskaniu przez Polaków niepodległości. Podtrzymywała go bieda szerokich mas społecznych w okresie międzywojennym, a po wojnie nastąpił nawet jego wzrost, do czego przyczyniło się ograniczenie wszelkich swobód obywatelskich i wprowadzenie nieefektywnej gospodarki socjalistycznej. Nic więc dziwnego, że w ciągu tych stu lat do Ameryki przybyło około osiem milionów naszych rodaków. I rzeczywiście dla większości z nich, choć w różnym stopniu, amerykańska ziemia okazała się mityczną ziemią obiecaną.
Dopiero wiek XXI w sposób zdecydowanie widoczny i nad wyraz przykry ujawnił Polakom korozję mitu o Ameryce. I nagle okazało się, że nie tylko emigracyjnym filozofom, ale nawet czarno myślącym polskim socjologom końca XX wieku nie przyszło na myśl, co w ciągu kilku lat stanie się z polskimi ciągotami wyjazdu za wielką atlantycką wodę. A stało się to, że zmalały w konsulatach kolejki naszych rodaków po amerykańską wizę, kilkakrotnie zmniejszyła się ilość naiwnych łudzących się nadzieją na uzyskanie prawa stałego pobytu i dobrej egzystencji w USA, dzięki wylosowaniu ich nazwiska w loterii wizowej, a już zupełnie zabrakło chętnych do szukania jakiegoś bardziej ryzykownego sposobu na znalezienie się w Ameryce.
Gdyby do dziś żył ów amerykański wizjoner-humorysta Mark Twain, oceniając teraz zainteresowanie emigracją Polaków do Ameryki, wysnułby na najbliższą przyszłość wniosek o wydźwięku zdecydowanie satyrycznym...
Tylko patrzeć jak amerykańskie placówki konsularne w Polsce zaczną dawać płatne ogłoszenia, że chętnym na udanie się do ich kraju załatwiają bezpłatną wizę w ciągu dziesięciu minut, bez konieczności spowiadania się ze swoich grzechów przed konsularnym agentem, dają pełną gwarancję, że żaden emigracyjny urzędas nikogo nie odeśle z polskiego lotniska do domu, a już tym bardziej ciupasem do kraju ojców po przylocie za ocean. W parze z tym nastąpi uruchomienie szybkiej ścieżki uchwalenia przez władze amerykańskie ustawy o zniesieniu wiz dla Polaków, a nawet przyznanie specjalnych funduszy na premie dla tych nielicznych, którzy zdecydują się odwiedzić amerykańską ziemię, choćby w celach wyłącznie turystycznych lub rzeczywistego, kilkudniowego odwiedzenia bliskiej rodziny.
A polski – nie tylko wizjoner-humorysta – ale każdy trzeźwo myślący obywatel stwierdzi, że w sprawie zniesienia wiz niepotrzebne są już akcje prowadzone przez środowiska polskie, a mianowicie:
- straszenie Amerykanów, że wycofamy polskie jednostki wojskowe z Afganistanu,
- kokietowanie kongresmenów i senatorów USA zaproszeniami na wystawne party do ambasady RP w Waszyngtonie, z serwowaniem polskich pierogów, bigosu oraz płynnego, a czasami i tanecznego, „Poloneza”,
- kosztowne utrzymywanie w USA przez Polskę licznej grupy lobbystów, których główną wartością jest to, że... obiecują coś załatwić,
- kolejna mobilizacja aktywu Kongresu Polonii Amerykańskiej do pisania listów i wysyłania SMS-ów z odnośnym apelem do bratniego Kongresu Amerykańskiego,
- organizowanie bankietów przez liczne organizacje polonijne dla podjęcia uchwał z żądaniami, z których i tak nic nie wynika, oprócz towarzyskiego biesiadowania celem spożycia produktów gastronomicznych, którymi obdarowali ich sponsorzy,
- jakakolwiek dalsza dyskusja w polonijnych mediach o braku wdzięczności Ameryki dla Polaków za rozwalenie komuny, czego przez dziesiątki lat nie mogły dokonać amerykańskie służby specjalne.
A jakim to wielkim wydarzeniom politycznym zawdzięczamy to, że Amerykanie ułatwią nam przyjazdy do swojego kraju, a Polacy mogą zrezygnować z przedstawionych wyżej polityczno-społecznych hec? Cały dowcip w tym, że nie przyczyniła się do tego mądrość ani amerykańskich, ani polskich polityków! Po prostu Polakom przestały się opłacać zarobkowe wyjazdy do Ameryki. A to dlatego, że...
- starania o wizę wjazdową do USA są wyjątkowo kłopotliwe i kosztowne – bez gwarancji jej uzyskania, a jeśli nawet tak, to po opłaceniu wysokich kosztów przelotu, nikt nie może mieć pewności, że wyjdzie poza amerykańskie lotnisko,
- coraz trudniej w Ameryce znaleźć pracę, zwłaszcza bez posiadania na nią zezwolenia, a koszta utrzymania stają się niewspółmiernie wysokie do zarobków,
- katastrofalnie zmalały możliwości dzielenia się zarobkami w Ameryce z rodziną w Polsce, a do tego dolar stracił dawną siłę nabywczą w stosunku do złotego,
- dzięki wejściu Polski do Unii Europejskiej otworzyły się dla naszych rodaków nowe rynki pracy, bez potrzeby uzyskiwania zezwoleń, bliższe miejscu zamieszkania ich rodzin, bardziej interesujące zawodowo i pewniejsze socjalnie,
- w Polsce notuje się coraz mniejszą sympatię do Ameryki i zaufanie do jej przywódców, a to głównie za sprawą niespełnionych obiecanek wobec Polski. Niebagatelna jest też świadomość, że to z zachłanności amerykańskich środowisk finansowych i konsumpcyjnej głupoty ich klientów wybuchł kryzys gospodarczy, który dotknął cały świat, w tym oczywiście i Polskę.
W efekcie tego kołowrotek wizowy do coraz szczelniej zamkniętych wrót Ameryki zaczął w Polsce pracować też coraz wolnej, a w niedalekiej przyszłości – w odniesieniu do celu określonego po cichu „wyjazdy zarobkowe” – osiągnie pozycję „stop”. A jeśli jeszcze na wolniutkich obrotach popracuje przez pewien czas, to tylko dzięki wciąż znacznemu bezrobociu w naszym kraju i kołaczącemu się jeszcze po niektórych polskich głowach mitowi o wielkich możliwościach w Ameryce. Zwłaszcza, że ten mit jest i będzie podsycany przez tych, którzy już tu przybyli i nie mają odwagi powiedzieć bliźnim w kraju o swoim zagubieniu w amerykańskim buszu.
A jeśli jako tako już tu egzystują, to nie powiedzą jakim to się odbyło i często nadal odbywa kosztem. Szczególnie od czasu, gdy Amerykę pustoszy nietypowy, bo ekonomiczny huragan, zwany: „Kryzys”.