Lepiej w polskiej gospodarce
Ostatnie dane pokazały, że Polska znalazła się w grupie trzech państw Unii Europejskiej, które w jakiś cudowny sposób dają sobie radę w kryzysie, a wskaźniki nie przyprawiają o zawały serca. Symptom poprawy?
Chyba jeszcze nie, ale dzisiaj dużo pewniejsze są prognozy pogody, niż prognozy gospodarcze. Mimo wszystko ostatnie dane pozwalają myśleć pozytywnie o Polsce, jako kraju, w którym chyba warto zainwestować i przeczekać kryzys gospodarczy.
W pierwszym kwartale tego roku w Polsce zanotowano wzrost gospodarczy na poziomie 0,8 proc. Mogło być gorzej, w wielu państwach nawet takich wskaźników nie udało się osiągnąć. W lepszej sytuacji znalazł się tylko Cypr. Ale dla porównania trzeba powiedzieć, że średni wynik w całej Unii Europejskiej poszybował w dół o 4,4 proc. Analizując te wyniki, trzeba jednak zwrócić uwagę, że na polski rozwój gospodarczy, a dokładnie na ten minimalny wzrost, największy wpływ mieli zwykli konsumenci, a więc mieszkańcy kraju. To oni poprzez swoje wydatki wypracowali lepsze wyniki w statystykach Głównego Urzędu Statystycznego. Problem pojawia się, gdy sprawdzamy aktywność przedsiębiorców. Tu mamy wyraźne zahamowanie i pewną ostrożność. Nakłady na inwestycje w przedsiębiorstwach w porównaniu z końcówką ubiegłego roku spadły o blisko 1 proc. Oznacza to więc, że firmy albo nie mają pieniędzy na rozwój i innowacje, albo wolą wstrzymać się z wydatkami i poczekać na lepszy okres. To drugie z rozwiązań, przynajmniej tu nad Wisłą, zdaje się być najbardziej prawdopodobne. Cięcia dotyczą nowych przedsięwzięć, zakupów nieruchomości (które tanieją) czy też nakładów na reklamę. PR-owcy w Polsce od dłuższego czasu żalą się na mniejsze obroty i mniejszą ilość zleceń. Reklama to, niestety, dla wszystkich parających się pozyskiwaniem nowych klientów, najprostszy sposób na łatanie dziur budżetowych, bądź po prostu na oszczędzanie. W Polsce nie oszczędzają na tych wydatkach sklepy wielkopowierzchniowe (sieciowe), branża kosmetyczna i ostatnio znów banki. – Dane za ten kwartał mówią nam to, co już wiemy. Czynnikiem, który określa tempo wzrostu jest sytuacja za granicą – mówił TVN CNBC prof. Andrzej Sławiński z Rady Polityki Pieniężnej. Wg ekonomisty, Polska w dalszym ciągu jest silnie uzależniona od zewnętrznych instytucji, których słabości i pogorszenie sytuacji będą się przekładać na sytuację w Polsce. Wynika więc z tego, że jeśli nasi sąsiedzi w jakiś sposób nie dźwigną się z kolan, prawdopodobnie pociągną nas za sobą. Konsumenci mogą, bowiem nie podnieść polskiej gospodarki. Nie będą w stanie. – W przyszłości jest szansa na to, że eksport netto będzie bardziej dodatni. Konsumpcja i inwestycje będą niestety bardziej ujemne, ale głęboki spadek zapasów daje perspektywę, że w kolejnych kwartałach nie będzie aż takich mocnych spadków – oceniał z kolei Ryszard Petru. Z inwestowaniem, a dokładnie, z zachęcaniem do inwestowania w Polsce nie ma za to żadnego problemu. Szansy na ratowanie budżetów w sprzedaży nieruchomości upatrują lokalne samorządy, które często wręcz stają na głowie, by pokazać zagranicznym inwestorom, jaki potencjał, przy niskich nakładach, drzemie w regionach. W woj. lubuskim toczy się zażarta walka m.in. o inwestorów niemieckich. Samorządowcy są na wszystkich możliwych targach, pokazują się na spotkaniach branżowych. Lobbują na rzecz swoich miast i miasteczek. Ale w zderzeniu z kryzysem i oni pewnie niedługo się poddadzą. – Byliśmy ostatnio na targach w Wiedniu. Zainteresowanie spore, ale poważnie zainteresowanych inwestowaniem było niewielu. Na uprzejmościach i wymianie folderów z ofertami inwestycyjnymi się kończyło. Przedsiębiorcy wstrzymują się z wydawaniem, są zachowawczy, a do nowych przedsięwzięć podchodzą z dystansem – relacjonował z targów jeden z lubuskich przedstawicieli samorządu. Problem polega więc teraz nie tyle na braku środków na inwestycje, ale na braku woli w ich odważne wykładanie na stół. – Owszem, mam pieniądze, leżą na koncie. Mógłbym dzisiaj rozpocząć budowę hotelu w tym mieście, ale jaką da mi Pan gwarancję, że lada chwila nie stracę wszystkiego, albo że nie będziemy mieli do czynienia z jakąś hiperinflacją. Pójdę z torbami – mówił pragnący zachować anonimowość przedstawiciel konsorcjum hotelarskiego. Znowu więc pełna asekuracja. Może jednak rozwiązaniem w istocie będzie wyłożenie tych środków na stół. Dla porównania – jeszcze niedawno atrakcyjną nieruchomość pod galerię handlową można było kupić za minimum 14 mln złotych (miasto do 150 tys. mieszkańców). W kolejnych przetargach cena spadła do 8 mln, a wiele wskazuje na to, że władze samorządowe będą w stanie jeszcze bardziej obniżyć stawkę, by tylko wpuścić do miasta nowego przedsiębiorcę. Włodarze szukają różnych sposobów na pobudzenie gospodarki, pytanie tylko, czy przedsiębiorcy nieco nie wykorzystują kryzysu gospodarczego na własne potrzeby? Choćby po to, by pozbijać ceny. To oczywiście tylko teoria, jedna z hipotez mieszczących się w ramach wszelakich teorii spiskowych. Ale do czego zmierzam, warto dzisiaj mocno zastanowić się nad wydaniem pieniędzy na rozpoczęcie pewnych przedsięwzięć właśnie w Polsce. Dlaczego? Łatwiej i taniej dzisiaj o nieruchomości, często bardzo atrakcyjne. Konkurencja jest de facto niewielka. Strefy ekonomiczne czekają pewnie z nie lada ulgami, do tego jeszcze dochodzi możliwość skorzystania ze środków unijnych, chociażby z programu zachęcającego do wprowadzania innowacyjnych rozwiązań, modernizacji swojego zaplecza technologicznego. Te pieniądze są dostępne w rozmaitych lokalnych Regionalnych Programach Operacyjnych, a pochodzą oczywiście z Unii Europejskiej. Co ciekawe, potencjalni beneficjenci mogą liczyć na zaliczki. Oznacza to więc, że część środków wypłacana jest natychmiast. Banki, widząc z kolei gwarancję przyznania pieniędzy z Instytucji Zarządzających, nie mają w zasadzie podstaw, by nie przyznawać kredytów. Te przecież zdają się pewniakami. Na zachętę ruszyły również programy międzynarodowe (tu głównie polsko-niemieckie, polsko-czeskie), które również stanowią swoistą skarbonkę, do której wystarczy odpowiednio zajrzeć. Zachęt i możliwości do inwestowania w Polsce nie brakuje. Wystarczy tylko się odważyć. Albo aż odważyć. Państwo ze swojej strony oferuje wstrzemięźliwość w wydatkowaniu. Zdaniem obecnie rządzących, właśnie oszczędzanie stanęło u podstaw ostatnich, całkiem poprawnych jak na kryzys wyników. Rząd zapowiada również, że nie zamierza – tak jak ostatnio – spieszyć się ze zmianami w budżecie. – Jak będziemy gotowi z kompletną informacją, to nie więcej niż tydzień zabierze nam przygotowanie ewentualnej noweli. Żeby potem móc odpowiedzialnie powiedzieć: wyższych podatków nie będzie. Ale jeśli będzie taka potrzeba, to pierwsi wyjdziemy z ministrem Rostowskim [minister finansów - red.] i powiemy Polakom: tak, jest taka potrzeba – mówił podczas jednej z konferencji prasowych premier, Donald Tusk.
Reasumując, warto dzisiaj mocno zastanowić się ewentualnym postawieniem pierwszych inwestycyjnych kroków w Polsce. Kryzys kryzysem, ale już niebawem, bo w 2012 roku, z racji mistrzostw w piłce nożnej polska koniunktura tak czy owak rozkręci się (nowe inwestycje: drogi, hotele, kibice i zostawiane przez nich pieniążki). To również ważny czynnik, który winien skłonić do zastanowienia się nad sensem i opłacalnością zainwestowania w Polsce.