Problem z Czumą
Andrzej Czuma miał być „kryształem” polskiej polityki, miał być idealnym ministrem sprawiedliwości. Na razie jest tylko ministrem, bo pozostałe epitety zostały skrzętnie przysłonięte przez jego – nazwijmy to – „ekscesy”.
Mowa tu nie tylko o niewybrednych określeniach kierowanych pod adresem chicagowskiej Polonii, mowa także o „związkach” ze światem biznesu (ponoć uchybienie formalne) czy też „prorodzinnej” polityce (syn ministra był jego asystentem społecznym).
Kim jest Andrzej Czuma?
To pytanie zadawało złośliwie wielu polityków polskiej prawicy i lewicy, gdy dowiedzieli się o nominacji Czumy na stanowisko ministra sprawiedliwości. Zastąpił na nim zdymisjonowanego Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Do tej pory opinia społeczna wiedziała o Czumie tyle tylko, że przewodniczy jednej z sejmowych komisji śledczych. Na tym wiedza narodu się kończyła. Tym większe było zdumienie wszystkich, gdy po „łapance” przeprowadzonej przez rząd Tuska (rząd się do niej nie przyznaje), dzięki której miał się chyba znaleźć ktokolwiek na stanowisko ministra (chętnych nie było), ministrem sprawiedliwości został Andrzej Czuma. Postać dotąd na polskiej scenie politycznej bezbarwna i jak wspomnieliśmy, mało znana szerszemu gronu Polaków. Minister stał się jednak „gwiazdą” w przeciągu kilku tygodni, i to nie za sprawą swoich pomysłów czy śmiałych planów jako szef resortu, ale za sprawą długów, które rzekomo ma, bądź miał mieć w przeszłości w Stanach Zjednoczonych. O sprawie wiadomo czytelnikom „Polonii” w głównej mierze dzięki naszemu publicyście, Andrzejowi Jarmakowskiemu.
Brzydkie bąki
Jak wspomniałem, niedługo po nominacji Czumy polskie media zaczęły huczeć od doniesień, jakie serwował tygodnik „Polityka”. Dziennikarze napisali, że w sądzie Cook Country w stanie Illinois zapadło kilkanaście wyroków przeciwko Andrzejowi Czumie. Najwięcej z powództwa banków, którym obecny minister miał nie spłacać zadłużenia z kart kredytowych. Do tego – jak wynika z informacji Andrzeja Jarmakowskiego – firmy windykacyjne w USA już wiedzą o dodatkowych, ministerialnych dochodach Andrzeja Czumy. Z tych mają ponoć zamiar ściągnąć długi. Czuma stanowczo zaprzecza wszelkim doniesieniom, a w swoich wypowiedziach dyskredytuje postać Jarmakowskiego. Wtórują mu przyjaciele z Platformy Obywatelskiej twierdząc, że Czuma jest oskarżany przez „małpiarnię z Chicago”, a w ogóle to minister jest człowiekiem „absolutnie kryształowym”. Na takie wypowiedzi pozwolił sobie wicemarszałek Sejmu, Stefan Niesiołowski. Zdaniem samego ministra informacje przedstawiane przez Andrzeja Jarmakowskiego są nieprawdziwe, a ten ma dzisiaj mścić się na nim za wydarzenia z przeszłości. Minister posiadał jakoby informacje, że Jarmakowski był współpracownikiem PRL-owskich służb, działającym w środowisku amerykańskiej emigracji. – Zaznaczyłem go czerwonym kolorem na liście działaczy Ruchu Obrony Praw Człowieka – mówił w jednej z telewizji, Andrzej Czuma. W przekonaniu ministra, dziennikarz stara się teraz na nim „odegrać”. Czuma dodaje również, że informacje o agenturalnej przeszłości otrzymał od Antoniego Wyręgi. Ten ostatni miał „wyraźnie sugerować”, że Jarmakowski współpracował ze specsłużbami PRL.
Przy okazji całego zamieszania, polski minister sprawiedliwości nie omieszkał urazić środowisk polonijnych w Stanach Zjednoczonych, a dokładnie tych skupionych w Chicago. Na jednej z konferencji prasowych, odnosząc się do amerykańskiego epizodu w swoim życiu, zasugerował powszechny alkoholizm wśród Polaków mieszkających w Stanach. Czuma mówił, że fakt, iż jako członek chicagowskiej Polonii przez 20 lat pobytu w USA nie został zatrzymany przez policję za jazdę „pod wpływem” należy wpisać do Księgi rekordów Guinnessa. Po kilku dniach minister wycofał się z tych słów. – To był taki żart – tłumaczył. – Z góry przepraszam rodaków – mówił do urażonych jego wypowiedzią.
A co z długami?
Andrzej Czuma przekonuje, że żadnych długów już nie ma. Owszem miał, ale dzisiaj jest, jak przekonuje, zupełnie czysty. – Zarzuty dotyczące niespłaconych długów to kłamstwa i ataki, które nie są przypadkowe – mówił dziennikarzom minister. – O tych ordynarnych i łatwych do rozszyfrowania oszczerstwach faksowano z Chicago już w dzień mojej nominacji. W jego przekonaniu, oskarżenia te są formułowane przez „grupkę ludzi, którzy konfabulują”. – Przez 20 lat pobytu w Stanach Zjednoczonych nie miałem żadnego wyroku karnego – przekonywał minister. Podkreślił jednocześnie, że media mylą wyroki z orzeczeniami, a do czterech czy pięciu orzeczeń o spłatę długów minister się przyznaje. Kłopoty finansowe miały dopaść Czumę na skutek ataków terrorystycznych na WTC w 2001 roku. – W ciągu trzech miesięcy straciłem 65 proc. reklam, bo wiele przedsiębiorstw upadło – zwierzał się w TVN24 minister. – Kłopoty się nawarstwiły i miałem problemy ze spłatą – wyjaśniał. Czuma zapewnił ponadto, że długi uregulował sprzedając dom. Aferę wokół swojej osoby minister kończy stwierdzeniem, że pozwie „Politykę” do sądu.
Miał być kryształ…
...ale nie było. Z PR-owskiego i politycznego punktu widzenia Andrzej Czuma okazał się w rządzie Tuska zwykłym kamieniem, który nieco uwiera wśród wielu innych, arcyważnych problemów, z którymi przychodzi się zmagać rządowi. Zadziwia jednak zaciekła obrona ministra, przeciwko któremu media wynajdują inne „ciekawostki”, jak chociażby miejsce w Radzie Nadzorczej prywatnej spółki należącej do syna. Do tego jeszcze strona internetowa rodziny Andrzeja Czumy, na której znajdują się, a przynajmniej do niedawna znajdowały się, dość odważne komentarze do profili zamieszczanych tam osób, osób znanych mniejszym lub większym kręgom. Minister sprawiedliwości okazał się osobą, owszem nietuzinkową, ale pojawiło się pytanie jak ją odbierać. Popierać i chwalić? Negować jej postawę czy akceptować podejście do zarzucanych mu przez różne środowiska czynów? Gdyby taki przypadek pojawił się w poprzednim rządzie Jarosława Kaczyńskiego, Platforma Obywatelska nie miałaby dzisiaj skrupułów skandując hasła o potrzebie jego dymisji. Sytuacja jest jednak odwrotna, bo Czuma jest w rządzie Platformy Obywatelskiej. Po ostatnich niejasnościach wokół osoby ministra blisko 70 proc. Polaków powiedziało mu „stop” i uznało, że powinien podać się do dymisji. Ale Andrzej Czuma nie widzi takiej potrzeby, przekonuje, że nie ma absolutnie żadnych powodów ku temu, by zrezygnował z kierowania resortem sprawiedliwości.
W całej tej sytuacji zaczyna poniekąd przerażać, że kolejny polski rząd nie jest w stanie skompletować takiej kadry, do której nikt nie miałby absolutnie żadnych zarzutów. W tym przypadku straszne jest to, że mamy do czynienia z zamieszaniem wokół osoby, która sprawuje pieczę nad… sprawiedliwością. Formułowane przez niektórych zarzuty, brzmią tymczasem poważnie i dla wielu przekonująco. Słusznie? No cóż, żaden polski sąd w tej sprawie jeszcze się nie wypowiedział.